72. Czy wiara w Boga ma po prostu służyć zyskaniu spokoju i błogosławieństw?
Gdy miałam sześć lat, moja mama dowiedziała się, że mój tata ma romans. Emocjonalny szok, którego doznała, wywołał u niej chorobę psychiczną. Dwa lata później ojciec podupadł na zdrowiu i zmarł, a koszty leczenia i pogrzebu pozbawiły nas ostatniego grosza. Wujek i ciotka ze strony ojca nie uznali jednak za stosowne pomóc wdowie i jej dziecku. Moja matka i ja doświadczyłyśmy nękania i oschłości, bardzo wiele wycierpiałyśmy. Mama zaczęła już wtedy wierzyć w Boga i często mi powtarzała: „Bez wiary w Boga nie przetrwamy długo na tym świecie”. Mówiła też, że gdy uwierzyła w Boga, jej choroba psychiczna ustąpiła. Dlatego byłam bardzo wdzięczna Bogu. Gdy inni uczniowie w szkole dręczyli mnie albo wykluczali, w myślach modliłam się do Boga. Zaskoczyło mnie, gdy potem jeden z uczniów, z którym się wcale nie kolegowałam, zaczął mi pomagać i nie pozwalał innym się nade mną znęcać. Moja młoda dusza czuła wtedy, że naprawdę dobrze jest wierzyć w Boga i że Bóg jest moją ostoją zawsze, gdy Go potrzebuję. Chciałam ponosić koszty na rzecz Boga i kiedy dorosnę, wykonywać swój obowiązek jak moja mama. Gdy byłam w szkole średniej, zaczęłam uczestniczyć w zgromadzeniach. Czasem zwalniałam się z lekcji, żeby pójść na zgromadzenie, nawet jeśli miałam przez to zaległości w szkole. Od zawsze byłam chorowita, miałam zawroty głowy i często potrzebowałam zastrzyków oraz leków, ale gdy uwierzyłam w Boga, zaczęło mi się poprawiać. To było jeszcze głębsze doświadczenie łaski i błogosławieństw Boga. Na jednym zgromadzeniu, gdy bracia i siostry mówili, jak bardzo ważne jest teraz wykonywanie obowiązków, pomyślałam: „Mam wielkie szczęście, że żyję w czasach, gdy Bóg stał się ciałem, wyraża prawdę i zbawienia ludzkości. Muszę wykorzystać tę szansę, poświęcić wszystko wierze i dobrze wykonywać swój obowiązek”. Nie wahałam się podjąć decyzji o porzuceniu elitarnego liceum, do którego chodziłam i podjęciu się wykonywania obowiązku z moimi braćmi i siostrami. Myślałam, że jeśli tylko dobrze będę praktykować wiarę i z zapałem wykonywać swój obowiązek, Bóg na pewno obdarzy mnie łaską i dopilnuje, żeby wszystko gładko mi się układało. Od tamtej pory uczestniczyłam w zgromadzeniach i wykonywałam swój obowiązek w każdych warunkach. W zimie do miejsca, gdzie podlewałam nowych wierzących, nie jeździł autobus, więc wsiadałam na rower i pedałowałam przez kilka godzin. Moje ciało do pewnego stopnia cierpiało, ale sądziłam, że warto było to znosić, by otrzymać Boże błogosławieństwa i Bożą opiekę.
W kwietniu dwa tysiące dwudziestego roku wykonywałam swój obowiązek z dala od domu. W środku dnia nagle serce zaczęło mi bić mocno i nieregularnie, czułam taki ucisk w klatce piersiowej, że nie mogłam złapać oddechu. Wstrząsały mną dreszcze i czułam się słabo. Ledwo byłam w stanie utrzymać w dłoni pałeczki, którymi jadłam lunch. Odczuwałam fizyczny dyskomfort, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Pomyślałam: „Od dzieciństwa mam problemy z sercem. Dostaję palpitacji, gdy jestem zmęczona, ale to nigdy nie było nic poważnego, więc teraz pewnie też nie. Poza tym Bóg jest wszechmocny, moje ciało i zdrowie są w Jego rękach. Jeśli tylko będę wytrwale wykonywać swój obowiązek, Bóg na pewno będzie mnie chronił i dopilnuje, żeby nic złego mi się nie stało”. W nocy czułam się już lepiej. Przez kilka następnych dni modliłam się do Boga i zawierzyłam Mu swoją chorobę. Gdy za dużo mówiłam, dostawałam palpitacji i czułam zmęczenie, ale byłam w stanie regularnie jeść i pić słowa Boże oraz wykonywać swój obowiązek. Pomyślałam, że zapewne Bóg poddaje mnie próbie i jeśli jeszcze bardziej skupię się na swoim obowiązku, Bóg potraktuje mnie łaskawie i powoli mi się poprawi. Jednak ku mojemu zdziwieniu, moja choroba wkrótce znów dała o sobie znać. Gdy jadłam obiad, nagle dostałam palpitacji, dłonie zaczęły mi się trząść i nie byłam w stanie posługiwać się pałeczkami. Po chwili poczułam dreszcze, a moje serce kołatało jak szalone. Zrobiłam się czerwona na twarzy, moje dłonie i stopy były zimne i odrętwiałe i nie mogłam powstrzymać drżenia. Z trudem łapałam oddech i po raz pierwszy w życiu poczułam, że się duszę. Byłam przerażona, że za chwilę stracę oddech, więc nieustannie modliłam się do Boga, mówiąc: „Boże, nie chcę jeszcze umierać. Proszę, ocal mnie”. Siostra, która była obok, zaczęła uciskać punkt akupresurowy, jak to się robi w nagłych wypadkach, i dała mi jakieś lekarstwo. Po dziesięciu minutach konwulsje ustały, ale byłam bardzo osłabiona i miałam trudności z mówieniem. Siostra zabrała mnie na badania do szpitala, gdzie lekarz powiedział mi, że mam wrodzoną chorobę serca. Wraz z wiekiem w moich naczyniach krwionośnych utworzyły się złogi, blokując przepływ krwi. Prognoza była taka, że pojemność minutowa serca będzie spadać i mój stan będzie się pogarszał. Na moją chorobę nie było lekarstwa. Mogłam tylko spożywać pewne chińskie zioła i więcej odpoczywać. Powiedziano mi, że jeśli nie będzie kolejnych epizodów, to będę się czuć dobrze, ale jeśli nastąpi nawrót, to może być bardzo źle, jeśli zaś nawroty będą częste, to mój stan bardzo się pogorszy i w najgorszym razie konieczna może być operacja. Mimowolnie bardzo się tym zmartwiłam i pomyślałam: „Wykonuję swój obowiązek konsekwentnie i z zapałem, czemu więc Bóg mnie nie chroni? Czemu mój stan się pogorszył?”. W myślach modliłam się do Boga: „Boże, jesteś wszechmocny, a moje zdrowie jest w Twoich rękach. Nie proszę o to, by być tak sprawna, jak normalna, zdrowa osoba. Nie ma znaczenia, czy będę trochę słabsza, byle tylko choroba nie wróciła i żeby powoli mi się polepszało. Moje ciało nie jest w stanie znieść tych wszystkich nawrotów. Jeśli bardzo mi się pogorszy, to co ja wtedy zrobię?”. Później, mimo że zażywałam leki, stale się martwiłam, że nastąpi kolejny nawrót, i co dzień modliłam się do Boga o zdrowie. Jednak nadal miałam częste problemy z sercem. Przez kilka dni czułam się dobrze, a potem nagle przychodził nawrót, po którym byłam bardzo osłabiona. Widząc, że nie jest ze mną dobrze, kościół posłał mnie do domu na odpoczynek i polecił wykonywać tylko takie obowiązki, na jakie pozwalał mi stan zdrowia.
Gdy byłam domu, mimo kuracji ziołami, mój stan się nie poprawił. Nadal miałam palpitacje serca i drętwiały mi dłonie. Do tego dochodziły konwulsje i duszności. Czułam taki ucisk w klatce piersiowej, że miałam wrażenie, iż zaraz się uduszę. Doraźny lek, który zażywałam, tymczasowo łagodził objawy, ale one zawsze wracały. Samo przewrócenie się w łóżku na drugi bok tak mnie męczyło, że dostawałam palpitacji. Co najmniej połowę dnia spędzałam w łóżku. Czułam się strasznie samotna i bezradna. Łzy na mojej twarzy prawie nigdy nie wysychały, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się skargi i mylne wyobrażenia. Nie znałam nikogo, kto by miał tak częste nawroty dolegliwości sercowych. Byłam już taka osłabiona. Gdyby tak miało być dalej, czy to nie byłby mój koniec? Moja rodzina nie miała pieniędzy na operację, czy zatem miałam dalej cierpieć? Miałam dopiero dwadzieścia kilka lat. Czy przez resztę życia będę ciągle mieć te nawroty, które zrobią ze mnie osobę praktycznie niepełnosprawną? Może któregoś dnia po prostu się przewrócę i umrę. „Boże, rzuciłam szkołę i poświęciłam swoją młodość, żeby za Tobą podążać. Nie prosiłam o nic więcej, tylko żebyś zatroszczył się o moje bezpieczeństwo i zdrowie, czemu więc mój stan się pogorszył? Nawet po zachorowaniu dalej wykonywałam swój obowiązek. Czemu mnie nie ochroniłeś? Czy kiedyś mi się polepszy?”. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej skrzywdzona i smutna się czułam, często leżałam na łóżku i płakałam. Kupowałam też leki, które podobno korzystnie wpływały na serce. Korzystałam tylko z medycyny chińskiej, żeby uniknąć skutków ubocznych zachodnich lekarstw. Ale kuracja ziołami nie dała żadnych efektów. Często ogarniało mnie zniechęcenie. Bracia i siostry, którzy widzieli, przez co przechodzę, rozmawiali ze mną o intencjach Boga, mówiąc, że ta sytuacja powinna mnie czegoś nauczyć i że powinnam szukać prawdy, aby wyzbyć się zepsutego usposobienia. Niektórzy podsyłali mi filmy przedstawiające świadectwa oparte na doświadczeniu choroby. To na mnie trochę podziałało: wcześniej nie szukałam w swojej chorobie intencji Boga i zamiast zyskiwać prawdę, narzekałam. Gdzie było w tym moje świadectwo? Nie mogłam już być taka zdeprawowana. Musiałam szukać prawdy, aby rozwiązać swoje problemy. Gdy to sobie uświadomiłam, pomodliłam się do Boga: „Boże Wszechmogący. Teoretycznie rozumiem, że za moją chorobą kryją się Twoje dobre intencje i że wszystko, co czynisz, jest dobre, ale przez te ciągłe nawroty moje ciało bardzo cierpi. Czuję się zdołowana i przygnębiona. Wiem, Boże, że jestem w złym stanie, ale jestem gotowa zwrócić się w Twoją stronę i porzucić swoje zniechęcenie. Proszę, oświeć mnie i poprowadź, żebym prawdziwie siebie zrozumiała, i uwolnij mnie od tego stanu zniechęcenia”.
Później zaczęłam szukać fragmentów słów Bożych związanych ze stanem, w jakim się znajdowałam. Pewnego dnia trafiłam na ten fragment: „»Wiara w Boga« oznacza wierzenie w to, że Bóg istnieje – to najprostsza koncepcja wiary w Boga. Jednakże wiara w to, że Bóg istnieje, nie jest tożsama z prawdziwą wiarą w Boga. Jest to raczej swego rodzaju prosta wiara z silnym zabarwieniem religijnym. Prawdziwa wiara w Boga oznacza, co następuje: opierając się na przekonaniu, że Bóg posiada suwerenną władzę nad wszystkim, człowiek doświadcza Jego słów i Jego dzieła, odrzuca swoje zepsute usposobienie oraz spełnia intencje i poznaje Boga. Tylko podążanie taką drogą można nazwać »wiarą w Boga«. Ludzie jednak często postrzegają wiarę w Boga jako bardzo prostą i błahą sprawę. Osobom, które wierzą w Boga w taki sposób, umknęło znaczenie wiary w Boga, i mimo że mogą one wierzyć do samego końca, nigdy nie uzyskają aprobaty Boga, ponieważ kroczą niewłaściwą ścieżką. Obecnie nadal są tacy, którzy wierzą w Boga według pustych słów i doktryn. Nie wiedzą oni, że brakuje im istoty wiary w Boga i że nie są w stanie uzyskać Jego aprobaty. A jednak nadal się modlą do Boga o błogosławieństwo bezpieczeństwa i dostateczną łaskę. Zatrzymajmy się, wyciszmy serca i zadajmy sobie pytanie: czy wiara w Boga rzeczywiście jest najprostszą rzeczą na świecie? Czy to możliwe, że wiara w Boga oznacza tylko otrzymywanie obfitej łaski od Niego? Czy ludzie, którzy wierzą w Boga, nie znając Go, lub wierzą w Boga, przeciwstawiając się Mu, naprawdę są w stanie spełnić Jego intencje?” (Przedmowa, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Bóg pyta: „Czy wiara w Boga rzeczywiście jest najprostszą rzeczą na świecie? Czy to możliwe, że wiara w Boga oznacza tylko otrzymywanie obfitej łaski od Niego? Czy ludzie, którzy wierzą w Boga, nie znając Go, lub wierzą w Boga, przeciwstawiając się Mu, naprawdę są w stanie spełnić Jego intencje?” Każde z Bożych pytań sprawiało, że czułam się zawstydzona. Choć wierzyłam w Boga tak długo, nie miałam pojęcia, czym jest prawdziwa wiara. Bóg mówi, że prawdziwa wiara wymaga doświadczania dzieła Boga i Jego słów, podporządkowania się każdej sytuacji, przed jaką Bóg nas stawia, szukania w tych sytuacjach prawdy i Bożych intencji, a także zastanowienia się nad swoim zepsutym usposobieniem i skazami w swojej wierze, by dojść do zrozumienia prawdy i wiedzy o Bogu oraz wejść w prawdorzeczywistość. Jedynie taką wiarę Bóg może pochwalić. Jeśli ludzi chcą tylko otrzymać od Boga łaskę i błogosławieństwa, ale nie szukają Jego intencji, gdy dzieje się coś, co jest nie po ich myśli, ani nie doświadczają słów Boga i Jego dzieła, jest to wiara tylko z nazwy, wiara religijna. Bóg takiej wiary nie akceptuje. Bóg dokonuje dzieła osądzania, karcenia, prób i uszlachetniania w dniach ostatecznych. Tylko doświadczając sądu poprzez słowa Boże i prób w sytuacjach będących Bożym rozporządzeniem, tylko szukając prawdy oraz poznając siebie i Boga poprzez te doświadczenia, można czynić postępy w życiu. Pomyślałam o braciach i siostrach bardziej schorowanych niż ja, których lekarze w szpitalach uznali za nieuleczalnie chorych, a którzy mimo to szukali prawdy poprzez swoje choroby, zyskiwali wiedzę o swoim zepsuciu, korygowali błędne przekonania o wierze w Boga i czynili jakieś postępy. Choć przez te lata twierdziłam, że wierzę w Boga, i często omawiałam z innymi potrzebę doświadczania w ramach wiary słów i dzieła Boga, to gdy sama zachorowałam, nie szukałam Bożej intencji i pogrążyłam się w zniechęceniu, od którego nie mogłam się uwolnić. Dlatego po zachorowaniu wcale nie zyskałam prawdy. Uświadomiłam sobie, że cierpiałam nie z powodu sytuacji będących Bożym rozporządzeniem, ale dlatego, że nie szukałam prawdy. Skoro wierzyłam w Boga, powinnam się podporządkować, szukać prawdy poprzez swoją chorobę i wytrwać przy świadectwie, by zadowolić Boga. Taki właśnie rozum powinnam mieć. Gdy to zrozumiałam, pomodliłam się do Boga: „Nieważne, co będzie dalej z moją chorobą, chcę się podporządkować i skupić na szukaniu prawdy, by rozwiązać swoje problemy”.
Później natrafiłam na ten fragment słów Bożych: „Człowiek, od czasu, gdy po raz pierwszy zaczął wierzyć w Boga, uznał Boga za róg obfitości, szwajcarski scyzoryk, a samego siebie uznał za największego wierzyciela Boga, tak jakby próby uzyskania błogosławieństw i obietnic od Boga były jego nieodłącznym prawem oraz obowiązkiem, podczas gdy obowiązkiem Boga było chronić i dbać o człowieka, i zaopatrywać go. Takie jest podstawowe zrozumienie »wiary w Boga« wszystkich tych, co wierzą w Boga, i takie jest ich najgłębsze zrozumienie pojęcia wiary w Boga. Od naturoistoty człowieka po jego subiektywne dążenie nie ma nic, co odnosi się do bojaźni Bożej. Cel człowieka w wierze w Boga nie może mieć nic wspólnego z oddawaniem czci Bogu. To znaczy, że człowiek nigdy nie uważał ani nie rozumiał, że wiara w Boga wymaga bojaźni Bożej i oddawania czci Bogu. W świetle takich warunków istota człowieka jest oczywista. Jaka jest ta istota? Jest ona taka, że serce człowieka jest złośliwe, kryje w sobie zdradę i oszustwo, nie kocha uczciwości i sprawiedliwości i tego, co jest pozytywne, jest też nikczemne i chciwe. Serce człowieka nie może być bardziej zamknięte na Boga; człowiek w ogóle nie oddał go Bogu. Bóg nigdy nie widział prawdziwego serca człowieka ani nigdy nie był czczony przez człowieka. Bez względu na to, jak wielką cenę płaci Bóg, jakie dzieło wykonuje i ile daje człowiekowi, człowiek pozostaje na to wszystko ślepy i zupełnie obojętny. Człowiek nigdy nie oddał swego serca Bogu, chce tylko sam zajmować się swoim sercem, sam podejmować własne decyzje, których podtekstem jest to, że człowiek nie chce podążać drogą bojaźni Bożej i unikania zła ani podporządkować się suwerennej władzy i ustaleniom Boga, ani też nie chce czcić Boga jako Boga. Taki jest dzisiejszy stan człowieka. Spójrzmy teraz jeszcze raz na Hioba. Przede wszystkim, czy dobił on targu z Bogiem? Czy miał jakieś ukryte motywacje w trzymaniu się mocno drogi bojaźni Bożej i unikania zła? Czy w tamtym czasie Bóg przemówił do kogokolwiek o końcu, który ma nadejść? W tamtym czasie Bóg nie złożył nikomu obietnic dotyczących końca i to właśnie na tym tle Hiob potrafił bać się Boga i unikać zła. Czy obecni ludzie wytrzymują porównanie z Hiobem? Jest zbyt wiele rozbieżności, są w różnych ligach. Chociaż Hiob nie miał zbyt wielkiej wiedzy o Bogu, oddał swoje serce Bogu i należało ono do Boga. Nigdy nie dobił targu z Bogiem i nie miał żadnych ekstrawaganckich pragnień ani żądań wobec Boga; zamiast tego wierzył, że »Jahwe dał, i Jahwe zabrał«. Właśnie to zobaczył i uzyskał, trzymając się wiernie drogi bojaźni Bożej i unikania zła przez wiele lat życia. W podobny sposób osiągnął on również wynik przedstawiony w słowach: »Czy tylko dobro będziemy przyjmować od Boga, a zła przyjmować nie będziemy?«. Te dwa zdania były tym, co widział i poznał w wyniku postawy podporządkowania się Bogu w trakcie swoich doświadczeń życiowych, a były one również jego najpotężniejszą bronią, dzięki której wyszedł zwycięsko podczas pokuszeń szatana, a także były podstawą niezłomnego trwania w świadectwie dla Boga” (Boże dzieło, Boże usposobienie i Sam Bóg II, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Bóg całkowicie obnażał przekonania ludzi dotyczące wiary. Ludzie nie traktują Boga jako Boga, ale jako róg obfitości albo szwajcarski scyzoryk. Postrzegają siebie samych jako największych wierzycieli Boga i chciwie starają się wydrzeć od Niego łaskę. Taka wiara jest nieczysta i transakcyjna, nie ma w niej żadnej szczerości. To, co mówił Bóg, dotyczyło bezpośrednio mojego stanu. Gdy moja rodzina borykała się z trudności i nie mieliśmy się dokąd zwrócić, doświadczyłam Bożych błogosławieństw i Bożej ochrony, więc myślałam, że Bóg zapewni mi i mojej matce spokojne, beztroskie życie. Myślałam, że wiara w Boga będzie przez całe życie w pełni chronić mnie przed trudnościami. Gdyby coś się stało, Bóg by mnie ochronił i wziął odpowiedzialność za mój dobrostan. Przez te wszystkie lata kierowałam się w swoich dążeniach takim myśleniem życzeniowym i to perspektywa zyskania Bożej łaski i Bożych błogosławieństw motywowała mnie do tego, by wyrzec się wszystkiego na rzecz obowiązków. Gdy zachorowałam i Bóg mnie nie uzdrowił, od razu się zmieniłam. Nadzieja, którą tak długo żywiłam, została zdruzgotana. Zaczęłam wykłócać się z Bogiem, powołując się na to, czego się wyrzekłam i na koszty, jakie poniosłam. Kwestionowałam sposób, w jaki Bóg mnie traktował, a nawet nie chciałam się już modlić ani czytać Jego słów. Żyłam w stanie zniechęcenia i buntu. Przez lata Bóg mnie chronił, troszczył się o mnie i obdarzał mnie materialną łaską i błogosławieństwami, bo litował się nad moją marną postawą, ale ja w ogóle nie byłam wdzięczna, a nawet zrobiłam się bardziej chciwa. Poniosłam trochę kosztów i od razu żądałam, aby Bóg chronił mnie przez całe życie, a gdy tak się nie stało, zezłościłam się na Niego. Jaka ja byłam bezwstydna i bezrozumna! Hiob nigdy niczego od Boga nie żądał, bał się Go i wystrzegał się zła w każdej sytuacji i w każdych okolicznościach. Gdy Bóg mu błogosławił, dziękował Bogu, ale kiedy sytuacja się zmieniła i Hiob stracił cały majątek, jego dzieci umarły, a na jego ciele pojawiły się bolesne wrzody, on nadal wierzył w Boga i bał się Go, nie poskarżył się Mu choćby jednym słowem, a nawet wychwalał Jego imię. Bez względu na to, jak zmieniała się jego sytuacja, Hiob znał swoje miejsce jako istota stworzona i potrafił podporządkować się Bogu. Prawdziwie wierzył w Boga. Jego człowieczeństwo i rozum zawstydziły mnie. Ja nie miałam w sobie prawdziwej wiary w Boga, po prostu traktowałam Go jak szwajcarski scyzoryk. Chciałam zawsze cieszyć się łaską Boga i Jego błogosławieństwami. To nie do uwierzenia, jaka zrobiłam się samolubna! Pomyślałam o tłumie, który Pan Jezus nakarmił w Wieku Łaski pięcioma bochenkami chleba i dwiema rybami. Tych ludzi nie obchodziło Jego kazanie, chcieli od Niego tylko łaski, błogosławieństw i innych korzyści. To byli oportuniści i niedowiarkowie. Swoją chciwością nie różniłam się od tamtych ludzi, którzy chcieli po prostu napełnić sobie żołądki. Byłam strasznie zdeprawowana, Bóg z pewnością czuł do mnie wstręt i odrazę. Gdybym dalej wierzyła w Niego, kierując się tymi przekonaniami, nigdy nie zyskałabym prawdy i zbawienia, choćbym wierzyła przez całe życie. Zrozumiałam, że moja choroba jest największą łaską od Boga. Gdyby choroba mnie nie zdemaskowała, nie odkryłabym, jak silne jest moje pragnienie błogosławieństw i jaka jestem chciwa i podła. Nie byłoby wtedy szansy na moją przemianę. Bóg nie traktował mnie zgodnie z moim postępowaniem, pomagał mi za pośrednictwem braci i sióstr, oświecał mnie i prowadził, tak bym zrozumiała Jego intencje poprzez Jego słowa. Czułam się zawstydzona i winna, niegodna Bożej miłości i Bożego zbawienia. Ze łzami modliłam się do Boga: „Boże, zdemaskowała mnie choroba i wiem już, że przez lata żądałam od Ciebie tylko łaski i skarżyłam się, kiedy jej nie otrzymywałam. Zbyt wiele jestem Ci winna i nie zasługuję na to, by być osobą wierzącą. Wiem, że jest we mnie dużo zepsucia i że potrzebuję tej choroby, by się uszlachetnić i oczyścić. Nawet jeśli ta choroba ma nie opuścić mnie przez resztę życia, podporządkuję się temu i nigdy już nie będę się na Ciebie skarżyć”. Ku mojemu zaskoczeniu moje ciało zaczęło zdrowieć, gdy zmieniłam swoje nastawienie. Nie miałam już tak częstych ataków i stopniowo wracałam do wykonywania obowiązku.
Pewnego dnia trafiłam na fragment słów Bożych, który pozwolił mi lepiej zrozumieć mój stan. Bóg Wszechmogący mówi: „Bez względu na to, jak wiele rzeczy jej się przytrafia, osoba, która jest antychrystem, nigdy nie próbuje rozwiązać problemów przez poszukiwanie prawdy w słowach Boga, a tym bardziej nie stara się widzieć rzeczy poprzez słowa Boga. Wyłącznym powodem jest to, że antychryści nie wierzą, iż każdy wers słów Boga jest prawdą. Bez względu na to, w jaki sposób dom Boży omawia prawdę, antychryści pozostają na to mało otwarci i w konsekwencji brak im właściwej postawy, bez względu na sytuację, w jakiej się znajdują; w szczególności, jeśli chodzi o podejście do Boga i prawdy, antychryści uparcie odmawiają odrzucenia swoich pojęć. Bóg, w którego wierzą, jest takim bogiem, który czyni znaki i cuda, bogiem nadprzyrodzonym. Każdego, kto potrafi czynić znaki i cuda – czy będzie to Bodhisattwa Guanyin, Budda, czy Mazu – nazywają bogiem. Wierzą, że tylko ci, którzy potrafią czynić znaki i cuda, są bogami posiadającymi tożsamość bogów. Ci zaś, którzy tego nie potrafią, bez względu na to, jak wiele prawd wyrażają, niekoniecznie są bogami. Antychryści nie rozumieją, że wyrażanie prawdy jest wielką mocą Boga i wyrazem Jego wszechmocy. Zamiast tego sądzą, że tylko czynienie znaków i cudów jest wielką mocą bogów i wyrazem ich wszechmocy. Dlatego też, jeśli chodzi o realne dzieło Boga wcielonego, wyrażającego prawdę, aby podbijać i zbawiać ludzi, podlewać, prowadzić wybrańców Bożych i im przewodzić, umożliwiając im rzeczywiste doświadczanie Bożego sądu, karcenia, prób i uszlachetniania, a także zrozumienie prawdy, odrzucenie skażonego usposobienia i stanie się ludźmi, którzy podporządkowują się Bogu i oddają Mu cześć, i tak dalej – antychryści uważają to wszystko za dzieło człowieka, a nie Boga. Zdaniem antychrystów, bóg powinien ukrywać się za ołtarzem, skłaniając ludzi, by składali mu ofiary, spożywając ofiarowane mu przez ludzi pokarmy, wdychając dym palonego przez nich kadzidła, wyciągając pomocną dłoń, gdy są w tarapatach, ukazując im się jako bardzo potężny i udzielając natychmiastowej pomocy w granicach tego, co dla nich zrozumiałe i zaspokaja ich potrzeby, gdy ludzie żarliwie proszą o pomoc. Dla antychrystów tylko taki bóg jest prawdziwym bogiem. Tymczasem wszystko, co Bóg robi dzisiaj, spotyka się z pogardą antychrystów. A dlaczego? Sądząc po naturoistocie antychrystów, domagają się oni nie dzieła podlewania, pasterzowania i zbawienia, które Stwórca prowadzi na istotach stworzonych, ale pomyślności i spełnienia ich aspiracji we wszystkim, tego, by nie zostali ukarani w tym życiu i by w zaświatach trafili do nieba. Ich punkt widzenia i potrzeby potwierdzają ich istotę wyrażającą nienawiść wobec prawdy” (Punkt piętnasty: Nie wierzą w istnienie Boga i zaprzeczają istocie Chrystusa (Część pierwsza), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Gdy pierwszy raz przeczytałam ten fragment, trochę się przestraszyłam: czyż nie był to dokładny opis mojego stanu? Wcześniej wiedziałam tylko, że w swojej wierze dążę do niewłaściwych rzeczy, ale po przeczytaniu tego fragmentu dotarło do mnie, że przez cały ten czas wierzyłam w Boga skleconego z moich pojęć i wyobrażeń. W przeszłości cieszyłam się łaską Boga i byłam świadkiem niektórych Jego czynów. To Bóg w ten sposób okazywał nam miłosierdzie i chronił nas, otwierał przed nami drogę w zależności od tego, czego wymagały nasze problemy, pozwalał nam wieść normalne życie i stwarzał nam możliwość podążania za Nim. Gdy zaczęłam dochodzić do zrozumienia niektórych prawd, Bóg przygotowywał odpowiednie sytuacje, by mnie oczyścić i przemienić, kierując się tym, czego w życiu potrzebowałam, oraz pozwalał, żebym Go poznawała. To jest jeden sposób, w jaki Bóg zbawia ludzkość. Jednak ja, po tym, jak cieszyłam się Jego łaską, zaczęłam ograniczać Go swoimi pojęciami, wierząc, że jest Bogiem dającym łaskę i błogosławieństwa. Gdy działania Boga kłóciły się z moimi oczekiwaniami, osądzałam Go według własnych pojęć, uważając, że powinien mnie chronić i nie pozwolić, żebym zachorowała. Uznawałam imię Boga swoimi słowami, ale wierzyłam w niejasnego boga z moich pojęć i wyobrażeń. Bluźniłam przeciwko Bogu. Przeraziłam się tym i jeszcze lepiej zrozumiałam, jaką łaską jest moja choroba, bo pomogła mi ona odrzucić moje pojęcia na temat Boga. Kryły się w tym Boża miłość i zbawienie. Od razu pomodliłam się do Boga, by okazać skruchę.
Moja choroba była długotrwała i nieprzewidywalna, więc musiałam szukać ścieżki do wejścia w życie. Później trafiłam na te fragmenty słów Bożych: „Być może myślisz, że w wierze w Boga chodzi o cierpienie, albo robienie najrozmaitszych rzeczy dla Boga; mógłbyś pomyśleć, że wiara w Boga ma zapewnić spokój twemu ciału, albo sprawić, że wszystko w twoim życiu będzie szło gładko, lub że będzie ci się żyło łatwo i wygodnie pod każdym względem. Jednakże żadna z tych rzeczy nie stanowi celu, jaki ludzie winni kojarzyć ze swą wiarą w Boga. Jeśli wierzysz w Niego mając którąś z nich na celu, to twoje spojrzenie jest niewłaściwe, i po prostu nie sposób, abyś został udoskonalony. Uczynki Boga, Jego sprawiedliwe usposobienie, Jego mądrość i słowa, Jego cudowność i niezgłębioność są to wszystko rzeczy, które ludzie powinni pojąć. Doszedłszy do ich zrozumienia, powinieneś posłużyć się nim, by wyzbyć się ze swego serca wszelkich osobistych pretensji, nadziei i pojęć. Tylko poprzez wyeliminowanie takich rzeczy będziesz w stanie spełnić warunki, jakie stawia Bóg, a jedynie to właśnie czyniąc możesz mieć życie i zadośćuczynić Bogu. Celem wiary w Boga jest to, aby Go zadowolić i urzeczywistniać usposobienie, jakiego On wymaga, tak aby Jego uczynki i chwała mogły ukazać się za pośrednictwem tej grupy niegodnych ludzi. To właśnie jest właściwe spojrzenie na wiarę w Boga, i to także jest cel, do którego powinieneś dążyć. Powinieneś mieć właściwy sposób postrzegania wiary w Boga i powinieneś starać się uzyskać Boże słowa. Musisz jeść i pić słowa Boże i musisz być w stanie urzeczywistniać prawdę, zwłaszcza zaś musisz potrafić dostrzec praktyczne czyny Boga, Jego cudowne uczynki w całym wszechświecie, jak również praktyczne dzieło, jakiego dokonuje On w ciele. Poprzez swoje praktyczne doświadczenie ludzie potrafią docenić to, w jaki sposób Bóg wykonuje swą pracę nad nimi i zdać sobie sprawę, jakie są Jego intencje w stosunku do nich. Wszystko to ma na celu wyeliminowanie skażonego, szatańskiego usposobienia u ludzi. (…) Jedynie ci, którzy szczerze dążą do prawdy, starają się zyskać wiedzę o Bogu i dążą do osiągnięcia życia są ludźmi prawdziwie wierzącymi w Boga” (Ci, którzy mają zostać udoskonaleni, muszą przejść uszlachetnianie, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Wierzysz w Boga i za Nim podążasz, a więc musisz mieć serce miłujące Boga. Musisz odrzucić swoje zepsute usposobienie, musisz starać się spełniać intencje Boga i wypełniać swój obowiązek istoty stworzonej. Skoro wierzysz w Boga i za Nim podążasz, powinieneś ofiarować Mu wszystko i nie powinieneś podejmować osobistych wyborów ani stawiać żądań, a także powinieneś osiągnąć spełnienie intencji Boga. Ponieważ zostałeś stworzony, powinieneś podporządkować się Panu, który cię stworzył, bo z natury nie masz władzy nad sobą ani z natury nie jesteś zdolny kontrolować swojego przeznaczenia. Ponieważ jesteś osobą wierzącą w Boga, powinieneś dążyć do uświęcenia i zmiany” (Sukces i porażka zależą od ścieżki, którą idzie człowiek, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Dzięki słowom Bożym zrozumiałam nieco lepiej, czego wymaga Bóg. W naszej wierze nie powinniśmy szukać błogosławieństw i spokoju, tylko powinniśmy znać swoje miejsce jako istoty stworzone, by doświadczać dzieła Boga, zrozumieć Jego intencje i Jego usposobienie poprzez różne sytuacje oraz zastanowić się nad sobą i poznać siebie, a także zbuntować się przeciwko pragnieniu błogosławieństw i poprzez te sytuacje wyzbyć się naszych skaz. Tylko w ten sposób można dojść do przemiany usposobienia i dostąpić zbawienia. Kiedyś moja wiara kręciła się wokół dostąpienia łaski. Dlatego mimo długiej choroby nie szukałam nigdy prawdy i moje życie wiele straciło. Gdy się podporządkowałam, szukałam prawdy i zaczęłam doświadczać słów i dzieła Boga, powoli docierało do mnie, jakie są Jego intencje. Moje ciało w jakimś stopniu cierpiało, ale ta sytuacja naprostowała moje mylne przekonania na temat wiary i ukazała mi moje godne pogardy pobudki, kryjące się za moją wiarą, a także pozwoliła mi te pobudki skorygować. Był to jeszcze lepszy przykład Bożego miłosierdzia i Bożej miłości, lepszy niż łaska i błogosławieństwa, którymi Bóg obdarzał moje ciało. Nie wyzdrowiałam jeszcze całkowicie i czasami miałam ataki. Nie mogłam się zadowolić tym, że się podporządkowałam i nie skarżyłam się już na Boga, musiałam dalej poszukiwać Jego intencji, zastanawiać się nad swoimi przejawami zepsucia i nad tym, co wciąż było we mnie Bogu wstrętne, oraz przyjąć sąd i karcenie w słowach Bożych, by wyzbyć się zepsutego usposobienia. Taką drogą musiałam pójść. Gdy to sobie uświadomiłam, poczułam się mniej oddalona od Boga, aktywniej wykonywałam swój obowiązek, zaczęłam skupiać się na problemach w swojej pracy, zgłębiałam zasady dotyczące obszarów, w których nie byłam biegła, i dostrzegałam, że stopniowo podnosi się poziom moich umiejętności. Stan mojego zdrowia poprawiał się i rzadziej doświadczałam nawrotów choroby. Bogu niech będą dzięki za to, że mnie poprowadził do tego zrozumienia i tej przemiany.