Co zyskałam dzięki temu, że rozprawiono się ze mną

29 września 2023

Autorstwa Xiaomi, Japonia

W dwa tysiące dwudziestym drugim wybrano mnie na przywódczynię kościoła. Cieszyłam się, myśląc o czekających mnie zadaniach i przeróżnych doświadczeniach i o tym, jak to będzie dobre dla mojego rozwoju życiowego. Byłam wdzięczna Bogu za szansę na praktykowanie. Lecz przywództwo było dla mnie nowością, nie znałam wielu zasad. Nie szukałam ich, gdy miałam problemy, tylko ślepo harowałam, robiąc to, co wydawało mi się najlepsze. W ten sposób podchodziłam też do obsadzania stanowisk. Nieco później kierowniczka, którą wybrałam, okazała się niedbała i opóźniała pracę. Przywódczyni wyższego szczebla zganiła mnie: „Czemu ignorujesz zasady i sama decydujesz bez rozmowy z innymi, kiedy idzie o coś tak ważnego, jak dobieranie pracowników? Jesteś arogancka i zadufana w sobie!”. Po jej słowach poczułam się koszmarnie. Przyznałam się do arogancji, ale jednocześnie bardzo się martwiłam. Skoro ujawniono mój problem, przywódczyni oraz bracia i siostry mogli zobaczyć, jaka jestem naprawdę. Czy przywódczyni mnie zwolni, jeśli ten sam problem znów wypłynie? Niedługo potem część mojej pracy z innego projektu trzeba było wykonać ponownie, bo działałam po swojemu. To opóźniło pracę, a mnie znów przycięto i rozprawiono się ze mną. Usłyszałam: „Jako przywódczyni zajmujesz się nie sprawami prywatnymi, tylko dotyczącymi całego kościoła. Przywódczyni powinna szukać zasad prawdy i omawiać wszystko ze współpracownikami. Dlaczego zawsze robisz to, co ci się podoba? Jesteś zbyt arogancka”. Jej słowa były jak cios w serce i nie mogłam powstrzymać łez napływających do oczu. Miała rację – przywódczyni mówiła mi o tym samym problemie. Dlaczego popełniałam ten sam błąd? Gdybym dalej działała wedle własnego widzimisię i zawalała sprawy, to by mnie w końcu zwolnili. Wokół siebie widziałam też innych, co nie szukali zasad prawdy, pełniąc obowiązki, tylko robili wszystko po swojemu. To zaburzało pracę i narażało ich na krytykę, a czasem kończyło się zwolnieniem. Patrząc na to, czułam, że boję się coraz bardziej. Uznałam, że muszę zachować ostrożność i jak ognia wystrzegać się błędów albo będę następna w kolejce do zwolnienia. Gdybym utraciła obowiązki, czy uzyskałabym dobry wynik i dobre przeznaczenie? Zrobiłam się potulna w pracy. Nawet w zwykłych rozmowach, kiedy musiałam wyrazić swoją opinię, z wahaniem otwierałam usta pełna obaw, że powiem coś nie tak, co zdradzi mój problem. Zaczęłam wątpić w słuszność swoich sugestii i wałkować w głowie: „Czy to rzeczywiście problem? Jeśli się mylę, czy przywódczyni rozprawi się ze mną? Lepiej się nie odzywać. Daruję sobie i ani się nie pomylę, ani nie usłyszę krytyki”. Przez takie myśli lekceważyłam to, czego nie byłam pewna. Ale przez to czułam się trochę winna i zrozumiałam, że postępuję nieodpowiedzialnie. Uznałam, że jeśli będę pytać współpracowników o zdanie, zanim się za coś wezmę, to przywódczyni nie powie, że jestem arogancka i samowolna. Raz kościół musiał wyznaczyć lidera grupy ewangelizacyjnej. Jeden brat miał dryg do szerzenia ewangelii, ale inni mówili, że brakowało mu człowieczeństwa, naskakiwał na ludzi i mścił się na nich. Nie wiedziałam, czy to dobry kandydat, więc zapytałam o to współpracowników. Każdy radził dać mu szansę. Czułam się z tym trochę nieswojo i chciałam, żebyśmy to dokładnie przedyskutowali, ale potem pomyślałam, że jestem jedyną osobą, według której ten brat nie nadaje się na to stanowisko. A co, jeśli poczynię jakąś nieodpowiednią sugestię, a przywódczyni powie, że nie rozumiem zasad i że jestem arogancka, a potem rozprawi się ze mną? Dlatego nie wspomniałam o swoich obawach. Pocieszałam się: „Zapytałam już wszystkich o zdanie, więc jeśli coś pójdzie nie tak, to nie będzie tylko moja wina”. Wkrótce wyższa przywódczyni dowiedziała się, że temu bratu brakuje człowieczeństwa, nie przyjmuje sugestii innych, a nawet naskakuje na ludzi i mści się na nich. Powiedziała mi: „Jeśli natychmiast go nie zwolnimy, praca na tym ucierpi”. Bardzo mnie zasmuciły jej słowa, bo miałam świadomość tego problemu, ale nic nie powiedziałam z obawy, że się mylę i w razie kłopotów przywódczyni się ze mną rozprawi. Na szczęście przywódczyni w porę go zwolniła, bo inaczej nasza praca na pewno by ucierpiała. Czułam się winna. Miałam przeczucie, że będą kłopoty, więc czemu nie odważyłam się mówić? Dlaczego nie chroniłam pracy kościoła? Czemu bałam się, że mnie przytną i rozprawią się ze mną? Pomodliłam się, prosząc Boga, by pomógł mi zrozumieć mój problem.

Pewnego dnia przeczytałam fragment słów Bożych. „Niektórzy ludzie kierują się w działaniu własną wolą. Łamią zasady, a gdy inni ich przytną i się z nimi rozprawią, przyznają tylko w kilku słowach, że są aroganccy i że popełnili błąd wyłącznie dlatego, że nie mają prawdy. W głębi serca jednak wciąż się uskarżają: »Nikt oprócz mnie nie nadstawia karku, a kiedy coś pójdzie nie tak, zrzucają całą odpowiedzialność na mnie. Czy to nie jest głupie z mojej strony? Następnym razem tak nie zrobię, nie będę się wychylał. Nie wystawiaj nosa, to ci go nie przytrą!«. Co sądzicie o takiej postawie? Czy jest to postawa skruchy? (Nie). Jaka to postawa? Czy taka osoba nie jest przebiegła i zwodnicza? W duchu myśli sobie: »Tym razem miałem szczęście, że nie doszło do katastrofy. Trzeba się uczyć na własnych błędach. Na przyszłość muszę być bardziej ostrożny«. Tacy ludzie nie szukają prawdy, lecz załatwiają sprawę, wykorzystując swoją małostkowość i przebiegłe intrygi. Czy w ten sposób mogą zdobyć prawdę? Nie mogą, bo nie okazali skruchy. Pierwszym wymogiem skruchy jest rozpoznanie, co zrobiło się niewłaściwie: zobaczenie, na czym polegał błąd, zrozumienie istoty problemu i przejawionego zepsutego usposobienia; musicie się nad tym zastanowić i przyjąć prawdę, a następnie praktykować zgodnie z prawdą. Tylko to jest postawą skruchy. Jeżeli jednak wyczerpująco rozważasz wybiegi i podstępy, stajesz się jeszcze większym krętaczem niż wcześniej, a twoje techniki są sprytniejsze i bardziej skryte oraz masz więcej metod radzenia sobie z różnymi rzeczami, to problem nie ogranicza się tylko do tego, że jesteś nieuczciwy. Używasz podstępnych środków i skrywasz tajemnice, których nie możesz wyjawić. To jest złe. Nie tylko nie okazałeś skruchy, ale stałeś się bardziej śliski i zwodniczy. Bóg widzi, że jesteś człowiekiem zatwardziałym i złym, który pozornie przyznaje się do błędu i akceptuje przycięcie i rozprawienie się z nim, ale w rzeczywistości w najmniejszym nawet stopniu nie okazuje skruchy. Dlaczego tak mówimy? Dlatego, że gdy to wydarzenie miało miejsce, a także bezpośrednio po nim, w ogóle nie szukałeś prawdy, nie zdobyłeś się na refleksję i nie próbowałeś poznać siebie ani nie praktykowałeś zgodnie z prawdą. Twoja postawa polega na używaniu filozofii, logiki i metod szatana do rozwiązania problemu. W rzeczywistości próbujesz go ominąć, zamieść pod dywan, aby inni nie dostrzegli nawet jego śladu, by nic się nie wydało. Na koniec uważasz, że jesteś bardzo sprytny. Bóg widzi właśnie te rzeczy; nie widzi zaś, byś się naprawdę zastanowił, wyznał swój błąd i okazał skruchę w obliczu tego, co cię spotkało, a następnie zaczął szukać prawdy i praktykować zgodnie z nią. Twoja postawa nie polega na szukaniu czy praktykowaniu prawdy ani na poddaniu się Bożej władzy i zarządzeniom, ale na wykorzystywaniu technik i metod szatana do rozwiązania problemu. Dajesz innym fałszywe wrażenie i opierasz się, by nie zostać zdemaskowanym przez Boga, przyjmujesz postawę obronną i konfrontacyjną wobec okoliczności, które Bóg dla ciebie przygotował. Twoje serce jest jeszcze bardziej zamknięte na Boga i oddalone od Niego niż wcześniej. A skoro tak, czy może z tego wyniknąć coś dobrego? Czy możesz nadal żyć w świetle, ciesząc się pokojem i radością? Nie możesz. Skoro odrzuciłeś prawdę i odrzuciłeś Boga, z pewnością wpadniesz w mrok, gdzie będziesz płakał i zgrzytał zębami(Tylko przez dążenie do prawdy można wyeliminować własne pojęcia i błędne sposoby rozumienia Boga, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Bóg ujawnia, że wśród tych, co zaburzają pracę i łamią zasady, pełniąc obowiązki, są tacy, co kochają i akceptują prawdę, a po przycięciu ich i rozprawieniu się z nimi, potrafią szukać prawdy, zastanowić się nad sobą i dowiedzieć, co zrobili źle, jakie zepsute usposobienie przejawili oraz jak je przezwyciężyć. Potem umieją pełnić obowiązki zgodnie z zasadami. W pełni akceptują, że ktoś się z nimi rozprawia, i okazują autentyczną skruchę. Jednak ci, co odrzucają prawdę, gdy ktoś się z nimi rozprawia, choć mogą przyznać, że się mylili, nie szukają prawdy i nie próbują poznać siebie dzięki refleksji. Sięgają po śliskie, cwane metody, by skryć się, nie pozwolić, aby inni dostrzegli ich problemy, i tym samym ochronić siebie. Takie osoby nie tylko są przebiegłe, ale i złe. Porównałam siebie do tego, co opisywały słowa Boże. Gdy zostałam przywódczynią, nie znałam wielu zasad i nie starałam się ich poznać, tylko działałam po swojemu. Przez to zaburzałam pracę. Przywódczyni wytknęła mi problem, żeby mi pomóc. A choć ja przyznałam się do błędu, nie zastanowiłam się nad sobą ani nie próbowałam zrozumieć zasad. Błądziłam po omacku, zachowując ostrożność, przekonana, że skoro przywódczyni mnie przejrzała, to teraz może mnie zwolnić za najmniejszy błąd i nie uzyskam przez to dobrego wyniku. Żeby się chronić, na każdym kroku się maskowałam, nie ujawniając trudności ani wad. Uważałam na wszystko, co mówiłam i robiłam. Zanim powiedziałam komuś o problemie albo co myślę, rozważałam za i przeciw, zastanawiając się, jakie mogłyby być konsekwencje mojej ewentualnej pomyłki, i czy ktoś się ze mną rozprawi. Odzywałam się tylko, jeśli miałam pewność, że wszystko będzie w porządku. Ale nie pisnęłam ni słówka, jeśli nie byłam do czegoś przekonana, nie zważając na to, jak ucierpi praca, jeśli zignoruję problem. Żeby uniknąć brania na siebie odpowiedzialności, spytałam innych o zdanie, kiedy musiałam kogoś wyznaczyć do pracy, ale tylko na pokaz. Choć ich sugestia mnie zaniepokoiła, nie przyjrzałam się sprawie, a przez to wybrałam niewłaściwą osobę. To zaszkodziło braciom i siostrom, i naszej pracy także. Gdy mnie przycięto i rozprawiono się ze mną, nie okazałam żadnej skruchy. Wolałam być nieuczciwa, oszukiwać i stale zastanawiać się, jak uniknąć błędu i krytyki. Zawsze miałam się na baczności wobec Boga i przywódców. Takie postępowanie było obrzydliwe, ohydne dla Boga. Tak nie otrzymałabym dzieła ani przewodnictwa Ducha Świętego. Gdybym nie okazała skruchy, Bóg by mnie w końcu odtrącił i odrzucił.

Raz podczas ćwiczeń duchowych przeczytałam słowa Boga o tym, jak antychryści widzą rozprawianie się z nimi. One pomogły mi pojąć mój problem. Bóg Wszechmogący mówi: „Niektórzy antychryści pracujący w domu Bożym postanawiają w skrytości, że będą postępowali skrupulatnie, aby unikać popełniania błędów, żeby ich nie przycinano i się z nimi nie rozprawiano, by nie rozgniewać Zwierzchnika ani nie dać się przyłapać swojemu przywódcy na złych uczynkach. Upewniają się oni także, że mają widzów, gdy robią coś dobrego. Bez względu jednak na to, jak są skrupulatni, przez to, że zaczynają z niewłaściwego punktu wyjścia i obierają niewłaściwą ścieżkę, działając wyłącznie na rzecz reputacji i statusu i nigdy nie poszukując prawdy, często naruszają zasady, zakłócają i zaburzają pracę kościoła, postępują jak sługusy szatana, a nawet często popełniają wykroczenia. Dla takich osób bardzo powszechnym jest częste naruszanie zasad i popełnianie wykroczeń. Dlatego też, z oczywistych względów, trudno im unikać sytuacji, gdy ktoś ich przycina i się z nimi rozprawia. Dlaczego zaś antychryści postępują tak ostrożnie, gdy nie są przycinani ani gdy nikt się z nimi nie rozprawia? Z pewnością jednym z powodów jest to, że uważają: »Muszę być ostrożny – przecież „Ostrożność jest rodzicem bezpieczeństwa” i „Dobrzy ludzie wiodą spokojne życie”. Muszę postępować zgodnie z tymi zasadami i stale sobie przypominać, aby unikać czynienia zła lub wpadania w kłopoty i muszę ukrywać swoje skażenie i intencje. Jeśli nie będę źle postępował i wytrwam do samego końca, osiągnę błogosławieństwa, uniknę katastrof i będę odnosił sukcesy w ramach mojej wiary w Boga«. Często się w taki sposób napędzają, motywują i zachęcają. Wierzą, że jeśli postąpią źle, to znacząco zmniejszą swoje szanse na otrzymanie błogosławieństw. Czyż nie jest to wyrachowanie i przekonanie, które kryją w głębi serca? Nie rozstrzygając, czy to wyrachowanie lub przekonanie antychrystów jest właściwe czy nie, o co będą się oni najbardziej martwili na podstawie tego przekonania, gdy zostaną poddani rozprawianiu się i przycinaniu? (O swoje perspektywy i los). Kojarzą rozprawianie się i przycinanie ze swoimi perspektywami i losem – wynika to z ich złej natury. Myślą sobie tak: »Czy rozprawiono się ze mną w ten sposób, ponieważ Bóg zamierza mnie odrzucić? Czy stało się to dlatego, że Bóg mnie nie chce? Czy dom Boży zabroni mi wypełniać ten obowiązek? Czy nie wyglądam na osobę godną zaufania? Czy zostanę zastąpiony kimś lepszym? Czy nadal mogę liczyć na błogosławieństwa, jeśli zostanę odrzucony? Czy stracę możliwość wejścia do królestwa niebieskiego? Wygląda na to, że wyniki mojej pracy nie były zbyt zadowalające, więc w przyszłości muszę być bardziej ostrożny, nauczyć się posłuszeństwa i układności oraz nie sprawiać żadnych kłopotów. Muszę nauczyć się cierpliwości i przetrwać, nie wychylając się. Każdego dnia podczas wykonywania wszelkich czynności muszę ze wszystkim obchodzić się jak z jajkiem. Nie mogę opuścić gardy. Chociaż tym razem beztrosko się zdradziłem i rozprawiono się ze mną i mnie przycięto, wygląda na to, że problem nie jest zbyt poważny. Wydaje się, że wciąż mam szansę – wciąż mogę uciec przed katastrofami i zostać pobłogosławiony, więc powinienem po prostu pokornie to zaakceptować. Nikt nie zamierza mnie zastąpić kimś innym, nie mówiąc już o wyrzuceniu czy wydaleniu, więc mogę zaakceptować to, że w ten sposób się ze mną rozprawiają i mnie przycinają«. Czy jest to postawa akceptacji wobec rozprawiania się z kimś i przycinania go? Czy naprawdę oznacza to, że ktoś poznał swoje zepsute usposobienie? Czy jest to szczera chęć okazania skruchy i rozpoczęcia wszystkiego od nowa? Czy jest to wyraz autentycznej determinacji do postępowania zgodnie z zasadami? Nie, nie jest. Dlaczego więc ludzie postępują w taki sposób? Z powodu promyka nadziei na uniknięcie katastrof i otrzymanie błogosławieństw. Dopóki ten promyk nadziei nie zgaśnie, dopóty nie mogą się zdradzić, nie mogą ujawnić swojego prawdziwego ja, nie mogą powiedzieć innym, co kryje się w głębi ich serc, i nie mogą dopuścić do tego, by inni dowiedzieli się o żywionej przez nich urazie. Muszą się ukrywać, być ulegli i nie dopuścić do tego, by inni zobaczyli ich prawdziwą twarz. Dlatego w ogóle się nie zmieniają po tym, jak ktoś się z nimi rozprawi i ich przytnie, i dalej robią wszystko po staremu. Jaka więc zasada stoi za ich postępowaniem? Zasada mówiąca po prostu, aby we wszystkim chronić własne interesy. Bez względu na to, jakie błędy popełniają, nie informują o tym innych; muszą sprawiać, aby wszyscy wokół myśleli o nich, że są doskonali, pozbawieni skaz i wad, i że nigdy nie popełniają błędów. W taki właśnie sposób się maskują. Przedstawiając się w takim fałszywym świetle przez dłuższy czas, w mniejszym lub większym stopniu nabierają pewności, że unikną katastrof, zostaną pobłogosławieni i wejdą do królestwa niebieskiego(Punkt dziewiąty (Część ósma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Słowa Boga pokazały mi, że gdy ktoś rozprawia się z antychrystem za łamanie zasad i czynienie zła, on najbardziej się martwi, że zostanie wyrzucony i nie dostąpi błogosławieństw. Dlatego zachowuje najwyższą ostrożność i ma się na baczności przed Bogiem i ludźmi. Sądzi, że jeśli tylko nie zrobi niczego złego i ukryje swoje wady przed innymi, to zachowa swoją pozycję i zagwarantuje sobie błogosławieństwa. Antychryści są strasznie samolubni, podli, przebiegli i źli. Wierzą w Boga dla samych błogosławieństw. Gdy ktoś się z nimi rozprawia, myślą tylko o przyszłości i swoich interesach. Mogą na jakiś czas zachowywać się dobrze i posłusznie, ale to gra, dzięki której chcą zaszyć się w kościele i uniknąć katastrof. Zrozumiałam, że mam takie samo podejście jak antychryst – dopatruję się związku między krytyką a błogosławieństwami. Gdy otrzymałam reprymendę, zastanawiałam się, czy zostanę zwolniona, i martwiłam, czy czeka mnie dobra przyszłość i dobre przeznaczenie. Potem z pracą obchodziłam się jak z jajkiem. Analizowałam każde słowo, jakie miało paść z moich ust, i bardzo się bałam, że popełnię błąd albo zdradzę się ze swoimi brakami, gdyż przywódczyni poznałaby się na mnie i zwolniłaby mnie. Nie pogodziłam się z tym, że wtedy się ze mną rozprawiono, nie dostrzegłam błędów i nie przemyślałam ich. Jedynie ślepo miałam się na baczności przed Bogiem i skrywałam za oszukańczymi taktykami. Sądziłam, że jeśli ukryję prawdziwą twarz, nie popełnię już błędu i uniknę krytyki, nie zostanę zwolniona i będę mogła zostać w kościele, a na koniec uzyskam dobry wynik i dobre przeznaczenie. Zachowywałam czujność wobec Boga i kalkulowałam osobiste korzyści i straty. Widziałam problemy, ale nie szukałam prawdy, nie zgłaszałam nic. Dbałam tylko o siebie, nie przejmując się pracą kościoła. Byłam samolubna i chytra! Mogłam się tak kamuflować i nabierać przywódczynię przez jakiś czas, unikając zwolnienia, ale bez autorefleksji, skruchy i zmiany w końcu Bóg by mnie zdemaskował i wyrzucił. Pojęłam to i pomodliłam się gotowa okazać skruchę i szukać prawdy, by rozwiązać swój problem.

Podczas poszukiwań przeczytałam słowa Boga o tym, jest podchodzić do rozprawiania się z nami. „Faktem jest, że dom Boży przycina ludzi i rozprawia się z nimi wyłącznie dlatego, że ludzie ci działają samowolnie podczas wykonywania swoich obowiązków, zakłócają dzieło domu Bożego i przeszkadzają w jego realizacji, a także nie zastanawiają się nad sobą ani nie okazują skruchy. Dlatego się ich przycina i rozprawia się z nimi. Kiedy postępuje się z nimi w ten sposób w tego rodzaju sytuacjach, czy oznacza to, że zostają odrzuceni? (Nie). Absolutnie nie. Ludzie powinni pozytywnie rozumieć te rzeczy. W tym kontekście przycinanie i rozprawianie się nie noszą znamion złośliwości i przynoszą korzyści dziełu Kościoła, niezależnie od tego, czy pochodzą od Boga, czy od innych ludzi, od przywódców i pracowników czy od braci i sióstr. Możliwość przycięcia kogoś i rozprawienia się z nim, kiedy działa samowolnie i zakłóca dzieło domu Bożego, jest rzeczą sprawiedliwą i pozytywną. Z możliwości tej powinni korzystać ludzie prawi i miłujący prawdę(Punkt dziewiąty (Część ósma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). „Co ludzie powinni wiedzieć, jeśli chodzi o przycinanie i rozprawianie się z nimi? By odpowiednio wykonywać swój obowiązek, każdy musi doświadczyć przycinania i rozprawiania się z nim – jest to nieodzowne. Jest to coś, z czym ludzie muszą się mierzyć na co dzień, a czego często doświadczają w swojej wierze w Boga i osiąganiu zbawienia. Nikt nie uniknie tego, że zostanie przycięty i się z nim rozprawią. Czy przycinanie osób i rozprawianie się z nimi to coś, co wiąże się z ich przyszłością i losem? (Nie). Czemu więc służą przycinanie i rozprawienie się? Czyżby potępieniu ludzi? (Nie, pomagają ludziom zrozumieć prawdę i wykonywać obowiązki zgodnie z zasadami). Zgadza się. To jest ich najwłaściwsze rozumienie. Przycinanie kogoś i rozprawianie się z nim to rodzaj dyscyplinowania, rodzaj karcenia, ale jest to też forma pomocy ludziom. Kiedy cię przycinają i rozprawiają się z tobą, masz możliwość na czas zmienić swoje niewłaściwe dążenie. Możesz szybko rozpoznać problemy, jakie masz obecnie, i na czas dostrzec zdeprawowane usposobienie, które ujawniasz. Bez względu na wszystko, zabiegi przycinania i rozprawiania się z tobą pomagają ci wykonywać swoje obowiązki zgodnie z zasadami, na czas ratują cię przed popełnianiem błędów i pobłądzeniem oraz powstrzymują cię przed powodowaniem katastrof. Czyż nie jest to największa pomoc dla ludzi, najlepsze rozwiązanie dla nich? Osoby z sumieniem i rozsądkiem powinny być w stanie prawidłowo podchodzić do tego, że się je przycina i rozprawia się z nimi(Punkt dziewiąty (Część ósma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Dowiedziałam się, że to sposób na oczyszczanie i doskonalenie człowieka. Trzeba się z tym zmierzyć i poddać się temu w procesie rozwoju życiowego. Przycinanie i rozprawianie się z nami bywa brutalne i dotkliwe, ale jest wymierzone w nasze zepsute usposobienie. Ma zdemaskować nasze zepsucie i nieposłuszeństwo i poddać je analizie. Nie ma w tym jednak żadnej złośliwości wobec nas, nie ma nas to potępić ani odrzucić – nie ma związku z naszym losem. Ja błędnie zakładałam, że gdy ktoś się ze mną rozprawia, to mnie potępia i zostanę zwolniona oraz odrzucona. Takie niezrozumienie Boga przeczyło Jego sprawiedliwości, było bluźnierstwem przeciwko Niemu! Przywódczyni przycięła mnie i rozprawiła się ze mną za arogancję i samowolę, które zaburzały pracę w kościele, co było denerwujące. Chciała, bym jak najszybciej się zmieniła, i w ten sposób chroniła pracę kościoła. Surowy ton był jak najbardziej na miejscu i przecież wcale mnie nie zwalniała. Jej krytyczne uwagi dotyczyły samej istoty moich problemów i zepsucia i pozwalały mi zobaczyć powagę sytuacji. Byłam otępiała i nieugięta, a gdyby nie ona, całkowicie zignorowałabym uprzejme rady i wciąż popełniałabym te same błędy. Nigdy nie zrobiłabym postępów. Stale czyniłabym zło i zaburzałabym pracę. A gdy rozprawiano się ze mną, szybko naprawiałam błędy i poprawiałam się – dusiłam zło w zarodku. To była dla mnie największa pomoc. Okazało się, że najwięcej prawdy zyskiwałam w momentach, gdy potykałam się i upadałam, a potem rozprawiano się ze mną. Czułam, że rozprawiając się z nami, Bóg najlepiej i najskuteczniej nas osądza i obmywa. Doświadczając tego, otrzymujemy od Niego łaskę, błogosławieństwo i przysługę. Ale ja nie szukałam prawdy, nie zastanawiałam się nad sobą. Wolałam żyć w błędnym przekonaniu o Bogu i martwić się o swój los. To było takie nierozsądne, nie wiedziałam, co dla mnie dobre.

Raz na zgromadzeniu ten fragment słów Bożych zrobił na mnie duże wrażenie. Bóg Wszechmogący mówi: „Jeśli ktoś przy wykonywaniu obowiązku przez cały czas ma na względzie własne interesy i perspektywy, nie myśląc o dziele kościoła ani o interesach domu Bożego, wówczas nie wykonuje obowiązku. Jest to oportunizm, robienie rzeczy dla własnych korzyści i po to, by uzyskać dla siebie błogosławieństwa. W ten sposób zmienia się natura wykonywania obowiązków przez takich ludzi. Chodzi im po prostu o zawarcie układu z Bogiem i chcą wykorzystać wypełnianie obowiązków do realizacji własnych celów. Takie postępowanie może łatwo zakłócić dzieło domu Bożego. Jeśli powoduje ono tylko niewielkie straty w dziele kościoła, to wciąż jest miejsce na odkupienie i nadal można dać takim ludziom szansę na wypełnianie obowiązków, zamiast od razu ich usuwać; jeśli natomiast spowoduje ono wielkie straty w dziele kościoła i wzbudzi gniew zarówno Boga, jak i ludzi, to takie osoby zostaną zdemaskowane i odrzucone, bez dalszej możliwości pełnienia obowiązków. Niektórzy ludzie są w ten sposób zwalniani i odrzucani. Dlaczego tak się dzieje? Czy znaleźliście główną przyczynę? Główną przyczyną jest to, że zawsze rozważają własne zyski i straty, dają się ponieść własnym interesom, nie potrafią porzucić ciała i w ogóle nie mają uległej postawy wobec Boga, więc są skłonni do lekkomyślnych zachowań. Wierzą w Boga tylko po to, by osiągnąć zyski, łaskę i błogosławieństwa, a nie po to, by zyskać choć odrobinę prawdy, więc ich wiara w Boga nie przynosi rezultatów. To jest główne źródło problemu. Czy uważacie, że ich demaskowanie i odrzucanie jest niesprawiedliwe? Nie jest ono w najmniejszym stopniu niesprawiedliwe, jest bowiem całkowicie zdeterminowane przez ich naturę. Każdy, kto nie miłuje prawdy lub do niej nie dąży, zostanie w końcu zdemaskowany i odrzucony(Tylko poszukując zasad prawdy można dobrze wykonywać swój obowiązek, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Bóg mówi, że jeśli pracując, zawsze mamy w planach i na względzie swoje interesy i swój los, zmienia się natura naszych działań i nie spełniamy już obowiązku. Wtedy uczynienie zła i zaburzenie pracy w kościele to kwestia czasu, jak i zwolnienie oraz wyrzucenie. Byłam świeżo upieczoną przywódczynią i nie znałam zasad. Przeważnie robiłam, co chciałam. Nie okazałam skruchy po tym, jak rozprawiono się ze mną, dbałam tylko o własny los i bałam się przeniesienia. Dostrzegałam problemy, jednak by uniknąć błędu, wolałam opóźnić pracę niż zwrócić na nie uwagę innych. Tak nie spełnia się obowiązku. Narażałam pracę kościoła i czyniłam zło. Niektórzy spośród zwolnionych i wyrzuconych zawsze chronili swoje interesy, pełniąc obowiązki. Gdy te osoby miały problemy i rozprawiano się z nimi, nie przykładały się do praktykowania zasad prawdy, tylko kamuflowały się i miały na baczności wobec Boga i przywódców. Stale się martwiły, że ich zwolnią i wyrzucą, wiecznie kręcąc się w tym kołowrotku zła. Nie miały normalnej relacji z Bogiem i niczego nie osiągały, pełniąc obowiązki. Tych, co czynili zło i zaburzali pracę kościoła, zdemaskowano i wyrzucono. Ich porażki pokazywały, że właściwe pobudki i podłoże wiary i pełnienia obowiązków oraz obrana ścieżką są kluczowe. Bezpośrednio od nich zależy czyjś wynik i przeznaczenie. Mój stan, moje zachowanie i obrana ścieżka były takie same jak tych osób. Zawsze bałam się popełnić błąd i usłyszeć reprymendę, miałam się na baczności przed Bogiem i kurczowo trzymałam swoich interesów, a rzadko kiedy szukałam prawdy, by rozwiązać problemy, o których mówiła mi przywódczyni. Gdybym tego nie przerwała, nie tylko nie zrobiłabym postępów w pracy, lecz zaszkodziłabym jej i przeszłabym do porządku dziennego nad wykroczeniem. Natura i konsekwencje czegoś takiego są poważne. To nie Bóg by mnie zdemaskował i wyrzucił, to ja zaprzepaściłabym swoją przyszłość. Zrozumiałam wreszcie, że nie należało się martwić o zwolnienie i wyrzucenie, tylko przede wszystkim dobrze przemyśleć problemy wskazane przez przywódczynię, przyłożyć się do szukania i brania pod uwagę zasad prawdy i starać się do nich stosować. Gdyby mimo wszelkich wysiłków nadal mi nie szło i zostałabym zwolniona, to powinnam poddać się zarządzeniom Boga.

Były też inne słowa Boga, które należało praktykować i w które należało wkroczyć. Słowa Boga mówią: „Wasze przeznaczenie i wasz los są dla was bardzo istotne i stanowią przedmiot głębokiej troski. Jesteście przeświadczeni, że jeśli nie będziecie się odpowiednio przykładać, będzie to jednoznaczne z tym, że utraciliście swoje przeznaczenie i że zniszczyliście własny los. Ale czy przyszło wam kiedyś do głowy, że ludzie, którzy podejmują wysiłki wyłącznie z myślą o własnym przeznaczeniu, trudzą się nadaremnie? Takie wysiłki nie są szczere – są one fałszywe i zwodnicze. A skoro tak się rzeczy mają, zatem ci, którzy działają tylko z myślą o własnym przeznaczeniu, stoją u progu ostatecznej klęski, albowiem fałsz jest przyczyną wszelkich niepowodzeń w ludzkiej wierze w Boga. Mówiłem już wcześniej, że nie lubię, by Mi schlebiano, nadskakiwano, bądź okazywano Mi nadmierny entuzjazm. Podoba Mi się, kiedy uczciwi ludzie stawiają czoła Mojej prawdzie i Moim oczekiwaniom. Co więcej, podoba Mi się, kiedy ludzie potrafią okazać Mi dogłębną troskę oraz wzgląd na Moje serce i kiedy potrafią nawet wyrzec się dla Mnie wszystkiego. Tylko w ten sposób Moje serce może zaznać pociechy(O przeznaczeniu, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Wobec Boga, a także wobec obowiązku, ludzie muszą mieć szczere serce. Jeśli je mają, będą bogobojni. Jaką postawę wobec Boga prezentują ci, którzy mają szczere serce? W każdym razie mają w sercu Bożą bojaźń, mają serce we wszystkim posłuszne Bogu, nie wypytują o błogosławieństwa ani o nieszczęścia, nie komentują okoliczności, zdają się na łaskę Boga – to są ludzie o szczerych sercach(Tylko poszukując zasad prawdy można dobrze wykonywać swój obowiązek, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Bóg mówi, że ludzie, którzy pełniąc obowiązki, zawsze myślą tylko o swoim losie, przeznaczeniu i własnych interesach, nie są uczciwi wobec Boga, lecz wykorzystują Go i oszukują. Brzydzą Boga i On ich nienawidzi. Boga radują osoby szczere, które nie dbają o błogosławieństwa i przekleństwa, nie stawiają warunków i uczciwie pracują. Tylko one zyskają Jego aprobatę. Gdy pojęłam wolę Bożą, odnalazłam ścieżkę praktyki. Pełniąc obowiązki, należało skupić się na uczciwości, otworzyć się na Boga i zapomnieć o korzyściach i stratach. Gdy przywódczyni będzie się ze mną rozprawiać, to bez względu na jej intencje i czy zostanę zwolniona, czy nie, muszę szukać zasad, by dobrze pełnić obowiązki. Wtedy przywódczyni rozprawiała się ze mną głównie za arogancję, zadufanie w sobie i samowolne postępowanie. Jeśli nie rozwiążę tych problemów, zapewne moje zachowanie się nie zmieni. Podsumowałam więc wszystkie swoje trudności jedną po drugiej i porównałam je z zasadami. Jeśli jakaś kwestia była niejasna, omawiałam ją z innymi. Gdy później natknęłam się na coś, co budziło wątpliwości, nie byłam już skłonna zawierzać sobie i nie robiłam niczego po swojemu. Modliłam się i spokojnie szukałam zasad. Omawiałam sprawy ze współpracownikami, aż dochodziliśmy do porozumienia. Postępowałam tak przez jakiś czas, a błędów było mniej. Jeśli z czymś nie dawałam sobie rady, radziłam się wyższych przywódców. Raz, gdy o coś pytałam, nadal czułam niepewność po tym, jak omówił to przywódca wyższego szczebla. Wciąż miałam pytania i chciałam je zadać, ale bałam się, że jeśli nie będą to dobre pytania, przywódca powie, że jestem niekompetentna i niepojętna. Kiedy się wahałam, zrozumiałam, że znowu martwię się o osobiste korzyści i straty. Zaniosłam modlitwę do Boga gotowa praktykować prawdę i być szczera. Czy dobrze coś rozumiałam, czy nie, chciałam naprostować swoje pobudki i pojąć ten aspekt prawdy. W końcu zebrałam się na odwagę, by pytać dalej. Przywódca mnie wysłuchał i uznał, że to faktycznie są problemy. Omówił to tak: „Jeśli coś pozostaje niejasne i sprawa nie została załatwiona, musisz o tym od razu powiedzieć. Praca kościoła na tym skorzysta”. Usłyszawszy to, poczułam wdzięczność wobec Boga i wewnętrzny spokój, który płynie z bycia szczerą osobą i rezygnacji z własnych interesów.

Te doświadczenia nauczyły mnie, że rozprawianie się z nami jest dla nas dobre. W trakcie może nam być trudno, ale ja już potrafię odpowiednio do tego podejść, poddać się temu i szukać zasad prawdy, by rozwiązywać swoje problemy. To mi przynosi większy spokój ducha.

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Połącz się z nami w Messengerze