85. Czego nauczyła mnie choroba mojej córki
Odpowiadałam w kościele za pracę związaną z kazaniami i w lipcu 2023 roku opuściłam dom, aby wykonywać swoje obowiązki. W tamtym czasie moja córka miała już męża, dziecko i własną rodzinę. Mój zięć pracował w innym miejscu, a córka i czteroletni wnuk mieszkali w moim domu. Przed wyjazdem poczułam się trochę nieswojo, ponieważ gdyby podczas mojej nieobecności dziecko mojej córki miało ból głowy lub gorączkę, nie miałby kto jej pomóc. Potem jednak pomyślałam, jak ważne są moje obowiązki, i wyjechałam, aby je wykonywać.
Gdy pewnego razu wróciłam w listopadzie do domu, córka powiedziała mi, że była w szpitalu na badaniach kontrolnych i że zdiagnozowano u niej depresję. Byłam w szoku. Zapytałam ją: „Jak to możliwe? Czym się martwisz?”. Moja córka odpowiedziała z irytacją w głosie: „Od czego mam zacząć?”. Szybko zapytałam: „Jakie masz objawy? Czy to poważna sprawa?”. Córka powiedziała: „W nocy często nie mogę spać, a w ciągu dnia za dużo myślę. Czuję się strasznie nieszczęśliwa i po prostu mam ochotę płakać. Czuję, że życie nie ma sensu i czasami mam ochotę ze sobą skończyć. Lekarz powiedział, że nadal mogę kontrolować swoje myśli, ale gdy nie będę w stanie nad nimi zapanować, znajdę się w niebezpieczeństwie”. Słysząc, jak córka mówi, że myśli o śmierci, trochę się przestraszyłam i zaczęłam ją pocieszać: „Nie słuchaj lekarza. Może postawił złą diagnozę?”. Córka odpowiedziała: „Wiem, co mi jest. Chciałam ci tylko o tym powiedzieć. Lekarz przepisał mi leki, które muszę zażywać przez sześć miesięcy, ale gdy je biorę, wymiotuję i źle się czuję. Boję się, ponieważ jestem w domu sama. Chciałabym, żebyś została na kilka dni”. Po tych słowach moja córka wróciła do swojego pokoju, żeby odpocząć. Długo nie mogłam się uspokoić, myśląc: „Depresja nie rozwija się w krótkim czasie. Jak wiele bólu musiała znieść moja córka, żeby zachorować na tę chorobę?”. Nie mogłam powstrzymać się od współczucia. Poczułam, że niewystarczająco troszczyłam się o swoją córkę. Za każdym razem, gdy wracałam do domu, pomagałam jej tylko w obowiązkach domowych. Rzadko rozmawiałyśmy od serca, a potem zawsze wyjeżdżałam w pośpiechu. Gdybym była w domu i na miejscu wykonywała swoje obowiązki, miałabym wystarczająco dużo czasu, żeby z nią rozmawiać. Może wówczas opowiedziałaby mi o tym, co ją trapi. Mogłabym jej częściej doradzać i może jej stan tak bardzo by się nie pogorszył. Odkąd odnalazłam Boga, moja córka zawsze wspierała mnie w mojej wierze i obowiązkach. Pomagała mi też zajmować się domem, dzięki czemu nie musiałam się za bardzo martwić, więc teraz, gdy zachorowała, czułam się naprawdę winna, jakbym nie była dobrą matką i nie wywiązała się ze swojej odpowiedzialności w tym zakresie. Pomyślałam też o przypadkach, gdy ludzie cierpiący z powodu depresji popełniali samobójstwo lub skakali z budynków, i naprawdę się przestraszyłam. Martwiłam się, co by się stało, gdyby jej stan się pogorszył i w czasie mojej nieobecności zrobiłaby coś niebezpiecznego. Co by się stało z moim wnukiem, gdyby nie miał matki? Im więcej o tym myślałam, tym bardziej byłam przerażona i załamana. Pomyślałam, że w tym momencie moja córka potrzebuje opieki i że muszę przez kilka dni zostać w domu. Gdy tylko jej stan się ustabilizuje, wrócę do wykonywania swoich obowiązków. Zostałam więc w domu przez dwa dni i zabrałam córkę do tradycyjnego chińskiego lekarza. Córka powiedziała mi, że ma problemy małżeńskie, że kłócą się z mężem tak bardzo, że myślą o rozwodzie, i że teściowie nie opiekują się wnukiem. Czuła się skrzywdzona i stłamszona. Przez łzy moja córka dała upust wszystkim żalom, które miała w sercu. Widząc, jak gorzko płacze, poczułam się jeszcze bardziej załamana i winna. Pomyślałam, że ją zawiodłam. Miałam poczucie, że gdybym okazała jej więcej troski i pomagała w opiece nad dzieckiem, nie czułaby się tak bardzo stłamszona i pokrzywdzona. Teraz, gdy była chora, nie mogłam jej tak po prostu zignorować. Musiałam się nią dobrze zaopiekować, żeby mogła wyzdrowieć. Porozmawiałam więc z córką, mówiąc jej, że cały ten ból został spowodowany przez szatana, i że tylko wierząc w Boga, można liczyć na Jego opiekę i ochronę. Poszukałam też dla niej słów Bożych i filmów ze świadectwem opartym na doświadczeniu. Zgodziła się rzucić na nie okiem. Nadal nie mogłam się jednak odprężyć i pomyślałam: „Gdybym wykonywała obowiązki na miejscu, mogłabym codziennie widywać się z córką, a nasze częstsze rozmowy z pewnością poprawiłyby jej nastrój. Mam jednak mnóstwo obowiązków. Gdybym została w domu, byłabym rozkojarzona, co wpłynęłoby na moją pracę. Biorąc jednak pod uwagę stan, w jakim była moja córka, czy gdybym wyjechała, nie pomyślałaby, że jestem bezduszna? Z jednej strony jest moja córka, a z drugiej moje obowiązki. Obie sprawy są dla mnie ważne”. Byłam rozdarta. Gdy to przemyślałam, nadal czułam, że choroba mojej córki to nie błahostka, więc postanowiłam zająć się nią w domu, jednocześnie wykonując swoje obowiązki. Wyjadę, żeby się nimi zająć, gdy tylko moja córka poczuje się lepiej.
Potem wróciłam do domu udzielającego mi gościny i opowiedziałam o swojej córce przywódczyni. Wysłuchawszy mnie, powiedziała: „Rozumiem, co czujesz. Za sytuacją, w której się znalazłaś, kryje się Boża intencja. Musimy poszukiwać prawdy”. Później przeczytałyśmy wspólnie fragment słów Boga: „Bez względu na to, czy dzieci są już dorosłe, czy nie, życie ich rodziców należy do rodziców, a nie do dzieci. To całkiem naturalne, że rodzice nie są darmowymi opiekunkami czy niewolnikami swoich dzieci. Bez względu na to, jakie oczekiwania mają rodzice w odniesieniu do swoich dzieci, nie jest konieczne, żeby pozwalali swoim dzieciom za darmo rozstawiać się po kątach, albo żeby rodzice stawali się służącymi bądź niewolnikami swoich dzieci. Bez względu na to, jakie uczucia żywisz do swoich dzieci, jesteś przecież niezależną osobą. Nie powinieneś brać odpowiedzialności za ich dorosłe życie, jak gdyby właśnie takie postępowanie było słuszne, bo to są twoje dzieci. Nie ma takiej potrzeby. One są dorosłe; wypełniłeś już swój obowiązek wychowania ich. Jeśli chodzi o to, czy będą żyły dobrze, czy źle, czy będą bogate, czy biedne, czy będą szczęśliwe, czy nieszczęśliwe, to już nie twoja sprawa. Te kwestie nie mają już z tobą nic wspólnego. Ty, jako rodzic, nie masz obowiązku, żeby próbować coś w tym zakresie zmienić. Jeśli twoje dzieci mają nieszczęśliwe życie, nie masz obowiązku powiedzieć: »Jesteś nieszczęśliwy, zastanowię się nad tym, jak to naprawić. Sprzedam wszystko, co mam, zużyję całą swoją energię życiową, żeby cię uszczęśliwić«. Nie ma potrzeby tak czynić. Musisz jedynie wypełnić swoje obowiązki, to wszystko. Jeśli chcesz pomóc swoim dzieciom, zapytaj, czemu są nieszczęśliwe, pomóż im w zrozumieniu problemu na poziomie teoretycznym i psychologicznym. Jeśli przyjmą twoją pomoc, to nawet lepiej. Jeśli nie, wypełnij po prostu swoje rodzicielskie obowiązki i na tym poprzestań. Jeśli twoje dzieci chcą cierpieć, to już ich sprawa. Nie ma potrzeby, żebyś się tym zamartwiał lub niepokoił, żebyś przez to nie jadł albo nie spał, jak należy. To byłaby przesada. Dlaczego to byłaby przesada? Bo twoje dzieci są dorosłe. Powinny same uczyć się radzić sobie ze wszystkim, co je w życiu spotyka. Jeśli martwisz się o nie, to tylko uczucie; jeśli się nie martwisz, to wcale nie znaczy, że jesteś bez serca albo że nie wypełniasz swoich obowiązków. One są dorosłe, a dorośli ludzie muszą stawiać czoła problemom dorosłości i radzić sobie ze wszystkim, co dorosłość przynosi. Nie powinni we wszystkim polegać na swoich rodzicach. To jasne, że rodzice nie powinni brać na siebie odpowiedzialności za to, czy ich dorosłym dzieciom dobrze się wiedzie, jeśli chodzi o pracę, karierę, rodzinę lub małżeństwo. Możesz się martwić o te sprawy, możesz się o nie dopytywać, ale nie musisz brać ich w swoje ręce, przykuwając dzieci do siebie, biorąc je ze sobą, dokądkolwiek idziesz, obserwując je zawsze i wszędzie, myśląc nieustannie: »Czy dobrze dziś zjadły? Czy są szczęśliwe? Czy w pracy dobrze się im układa? Czy szef ich docenia? Czy doświadczają miłości w małżeństwie? Czy dzieci się ich słuchają? Czy ich dzieci mają dobre oceny w szkole?«. Co to wszystko ma z tobą wspólnego? Twoje dzieci potrafią rozwiązać swoje własne problemy, nie musisz się w to angażować. Dlaczego pytam, co to wszystko ma z tobą wspólnego? Chcę w ten sposób powiedzieć, że to wszystko nie ma z tobą nic wspólnego. Wypełniłeś swoje obowiązki, wychowałeś swoje dzieci i wprowadziłeś je w dorosłość, teraz jest czas, żebyś się wycofał. Gdy to zrobisz, to wcale nie znaczy, że nic ci już nie pozostało. Jest wciąż wiele rzeczy, którymi powinieneś się zająć. Poza wychowaniem dzieci masz jeszcze inne misje, które musisz w tym życiu zrealizować. Oprócz tego, że jesteś rodzicem swoich dzieci, to jesteś również istotą stworzoną. Powinieneś przyjść przed oblicze Boga i przyjąć od Niego swój obowiązek. Czym jest twój obowiązek? Czy go wypełniłeś? Czy poświęciłeś się dla niego? Czy wkroczyłeś na ścieżkę zbawienia? Nad tym właśnie powinieneś się zastanowić. Jeśli chodzi o to, w jakim kierunku podążą twoje dzieci w dorosłym życiu, jak będzie wyglądać ich życie, w jakich okolicznościach się znajdą i czy będą szczęśliwe i radosne, to wszystko nie ma z tobą nic wspólnego. (…) Jeśli chodzi o trudności, jakich doświadczają w życiu lub w pracy, rób, co w twojej mocy, żeby im pomóc, kiedy tylko możesz. Jeśli taka pomoc koliduje z wykonywaniem twoich obowiązków, możesz odmówić – to jest twoje prawo. Ponieważ nic już im nie jesteś winny, ponieważ nie masz już wobec nich żadnych zobowiązań i ponieważ są już one samodzielnymi osobami dorosłymi, mogą same zająć się swoim życiem. Nie musisz im usługiwać bezwarunkowo i być na każde ich zawołanie. Jeśli proszą cię o pomoc, a ty nie chcesz im pomóc albo taka pomoc przeszkodzi ci w wykonywaniu obowiązków, możesz powiedzieć »nie«. To jest twoje prawo” (Jak dążyć do prawdy (18), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Po przeczytaniu słów Bożych zrozumiałam, jak rodzice powinni traktować swoje relacje z dziećmi. Prawda jest taka, że gdy rodzice wychowają swoje dzieci i wprowadzą je w dorosłość, oznacza to, że wywiązali się już ze swojej odpowiedzialności. Gdy dzieci dorosną, to, czy w życiu spotkają ich niepowodzenia i przeciwności, czy będą żyć szczęśliwie, czy nie, podlega suwerennej władzy Boga i Jego ustaleniom. Jest to coś, czego muszą doświadczyć i nie ma to już nic wspólnego z ich rodzicami. Gdy dowiedziałam się o chorobie córki, ponieważ nie znałam suwerennej władzy Boga, doszłam do wniosku, że niewystarczająco się o nią troszczyłam i że nie miała nikogo, z kim mogłaby podzielić się swoimi problemami, przez co czuła się naprawdę stłamszona. W przeciwnym razie nie wpadłaby w depresję. Całą winą za jej chorobę obarczyłam siebie. Zdałam sobie sprawę, że taki pogląd nie miał nic wspólnego z faktami. Wprowadziłam swoją córkę w dorosłość i w ten sposób wywiązałam się ze swojej odpowiedzialności. Teraz moja córka miała męża i dziecko. Bez względu na to, czy miała szczęśliwe życie, czy też cierpiała i się martwiła, było to coś, czego musiała doświadczyć. Mogłam jej pomóc i doradzić, kiedy miałam czas, a także zabrać ją do lekarza, ale w tym momencie miałam obowiązki do wykonania i musiałam poświęcić im swój czas i energię. Była to moja odpowiedzialność i powinność. Jednak w nadziei, że stan mojej córki jak najszybciej się poprawi, chociaż wiedziałam, że zostając w domu, nie mogłabym w pełni poświęcić się swoim obowiązkom, co wpłynęłoby na postęp w sprawdzaniu kazań, w ogóle się tym nie przejmowałam. W głębi duszy stawiałam córkę ponad obowiązkami, a moje serce było całkowicie wypełnione myślami o niej. W ogóle nie zastanawiałam się nad tym, jak wypełniać swoje obowiązki i zadowolić Boga. Byłam taka samolubna! W ramach głoszenia ewangelii musiałam jeszcze szybko sprawdzić kilka kazań, co oznaczało konieczność skupienia się na sumiennym wykonywaniu obowiązków. Potem wyjechałam, żeby się tym zająć.
Jednak gdy nie miałam zbyt wielu zajęć i myślałam o tym, że moja córka jest taka młoda i tak ciężko chora, nadal bardzo się martwiłam. Nie wiedziałam, czy po leczeniu wyzdrowieje, i zastanawiałam się, co by się stało, gdyby jej stan się pogorszył. Gdy o tym myślałam, moje serce nagle ogarniała rozpacz, więc szybko wracałam do domu, żeby sprawdzić, jak się czuje, a gdy widziałam, że wszystko jest w porządku, byłam spokojniejsza. Gdy przez kilka dni nie wracałam do domu, podczas wykonywania obowiązków nie mogłam wyciszyć swojego serca. Ponieważ nie potrafiło się ono na nich skupić, rezultaty mojej pracy były kiepskie. Wiedziałam, że nie potrafię przestać myśleć o córce, więc zastanawiałam się, jak poradzić sobie ze swoim stanem. W swoich poszukiwaniach przypomniał mi się fragment słów Bożych i odszukałam go, aby przeczytać. Bóg Wszechmogący mówi: „Bez względu na to, co lub jak dużo robisz dla swoich dzieci, nie jesteś w stanie zmienić ich przeznaczenia ani ulżyć ich cierpieniu. Każda osoba usiłująca przetrwać w społeczeństwie, czy dąży do sławy i zysku, czy też obiera właściwą ścieżkę w życiu, jako osoba dorosła musi brać odpowiedzialność za własne pragnienia i aspiracje oraz powinna sama płacić za siebie. Nikt nie powinien brać na siebie obowiązków za innych ludzi; dotyczy to nawet rodziców i dzieci – rodzice, którzy swoje dzieci spłodzili i wychowali, rodzice, którzy są najbliższymi osobami dla swoich dzieci, nie mają obowiązku, by za nie płacić lub mieć udział w ich cierpieniach. Dotyczy to również rodziców, bo nie są oni w stanie niczego zmienić. Dlatego cokolwiek robisz dla swoich dzieci, robisz na próżno. Z tego powodu powinieneś z takich działań zrezygnować. (…) O przeznaczeniu każdej osoby decyduje Bóg; toteż jeśli chodzi o to, ile błogosławieństw i ile cierpień doświadczą w życiu, jaką będą mieć rodzinę, małżeństwo i potomstwo, czego doświadczą, żyjąc w społeczeństwie, i co im się w życiu przydarzy, twoje dzieci nie są w stanie tego ani przewidzieć, ani zmienić, a ty, jako rodzic, tym bardziej. Dlatego też, jeśli dzieci napotykają trudności, rodzice powinni im pozytywnie pomagać, jeśli tylko są w stanie. Jeśli nie, powinni odpuścić i postrzegać te sprawy z perspektywy istoty stworzonej, traktując swoje dzieci również jako istoty stworzone. To cierpienie, którego doświadczasz, musi także stać się ich udziałem; życie, które wiedziesz, one także muszą wieść; to, co przeżyłeś, wychowując swoje dzieci, również twoje dzieci przeżyją, wychowując własne; wzloty i upadki, oszustwa i podstępy, których doświadczasz, żyjąc w społeczeństwie i pośród ludzi, emocjonalne uwikłania i konflikty interpersonalne, wszystkie inne podobne rzeczy, których doświadczyłeś, staną się także udziałem twoich dzieci. One, tak samo jak ty, są zepsutymi ludźmi, porywanymi przez prądy zła, skażonymi przez szatana; nie uciekniesz od tego i one też nie. Dlatego ta chęć, by pomóc im uniknąć wszelkiego cierpienia i cieszyć się wyłącznie błogosławieństwami świata, to naiwna ułuda i głupia idea. Nieważne, jak wielkie są skrzydła orła, nie są w stanie chronić jego orląt przez całe ich życie. Młody orzeł w końcu dorasta i od tego momentu musi latać sam. Gdy młody orzeł wzbija się do samodzielnego lotu, nikt nie wie, który skrawek nieba będzie jego skrawkiem i dokąd postanowi polecieć. Dlatego gdy dzieci wkroczą już w dorosłość, najracjonalniejszą postawą ich rodziców jest odpuścić, pozwolić dzieciom doświadczać życia na własną rękę, żyć samodzielnie i samodzielnie stawiać czoła różnym wyzwaniom i radzić sobie z nimi. Jeśli dzieci szukają u ciebie pomocy i masz możliwość i warunki, żeby im pomóc, możesz to oczywiście zrobić, możesz udzielić koniecznej pomocy. Musisz jednak zrozumieć pewien fakt: bez względu na to, jaka to pomoc, finansowa czy psychologiczna, może być ona jedynie tymczasowa i nie może ingerować w żadne istotne kwestie. Twoje dzieci muszą kroczyć własną ścieżką w życiu, a ty nie masz żadnego obowiązku, aby brać na siebie ich sprawy albo konsekwencje ich działań. Taką postawą powinni wykazywać się rodzice wobec swoich dorosłych dzieci” (Jak dążyć do prawdy (19), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Gdy rozważałam słowa Boże, moje serce nagle się rozjaśniło. To, jakiego małżeństwa i rodziny oraz ilu błogosławieństw i jak wiele cierpień człowiek doświadcza w życiu, zostało z góry ustalone przez Boga i nikt nie może tego zmienić. Bez względu na to, ile rodzice robią dla swoich dzieci, nie mogą zmienić ich przeznaczenia ani ulżyć im w cierpieniu. Zastanowiłam się nad sobą. Gdy dowiedziałam się, że moja córka ma depresję, ciągle martwiłam się, że jej stan się pogorszy i straci wolę życia, więc chciałam wrócić do domu i wykonywać swoje obowiązki na miejscu, częściej z nią rozmawiać i jej radzić, aby w ten sposób jej stan szybciej się poprawił, a nie pogorszył. Zdałam sobie sprawę, że mój pogląd był niewłaściwy. Tak naprawdę, wszystko, co dotyczy mojej córki, jest pod kontrolą Boga, a jej choroba nie miała nic wspólnego z tym, czy byłam w domu, czy nie. To, czy jej choroba będzie postępować i kiedy wyzdrowieje, było poza moją kontrolą. Wszystkie te sprawy podlegały suwerennej władzy Boga, a moje zmartwienia i obawy były bezużyteczne. Ponieważ mój zięć i córka mieli problemy małżeńskie i chcieli się rozwieść, moja córka żyła w bólu i była dręczona przez szatana. Miała poczucie, że jej życie nie ma sensu i myślała nawet o tym, żeby ze sobą skończyć. Jednak bez pozwolenia Boga szatan nie może odebrać człowiekowi życia. Mogłabym udzielać córce rad tylko przez jakiś czas. Jej życiowa ścieżka była czymś, czego musiała doświadczyć sama. Bez względu na to, czy wiązało się to z błogosławieństwami czy z cierpieniem, nie miałam na to wpływu. Gdy to zrozumiałam, moje serce się rozjaśniło. Mając znacznie mniej zmartwień i obaw, mogłam bardziej skupić się na swoich obowiązkach.
W wolnym czasie zastanawiałam się nad swoim stanem i zadawałam sobie pytanie: „Chciałam wrócić do domu, aby opiekować się córką i nie mogłam w pełni skupić się na obowiązkach. Jaka była tego podstawowa przyczyna?”. Później przeczytałam następujące słowa Boże: „Ludzie żyjący w tym rzeczywistym społeczeństwie zostali głęboko skażeni przez szatana. Kultura tradycyjna jest w dużym stopniu zakorzeniona w ludzkich poglądach i sposobie myślenia niezależnie od poziomu wykształcenia. W szczególności od kobiet wymaga się, aby usługiwały swoim mężom i wychowywały dzieci, by były dobrymi żonami i kochającymi matkami, by poświęcały całe swoje życie rodzinie, by żyły tylko dla niej, zapewniały trzy pożywne posiłki dziennie, prały, sprzątały i wykonywały wszelkie inne prace domowe. To jest przyjęty standard, który dobra żona i kochająca matka powinna spełniać. Również każda kobieta uważa, że tak powinna postępować, a jeśli tego nie robi, to nie jest dobrą kobietą, sprzeciwia się sumieniu i nie spełnia standardów moralności. Naruszenie tych standardów moralnych będzie niektórym osobom bardzo ciążyć na sumieniu. Będą czuć, że zawiodły męża i dzieci oraz że nie są dobrymi kobietami. Kiedy jednak uwierzysz w Boga, przeczytasz dużo Jego słów, zrozumiesz pewne prawdy i przejrzysz niektóre sprawy na wylot, pomyślisz sobie: »Jestem istotą stworzoną i jako taka powinnam wypełniać swoją powinność oraz ponosić koszty dla Boga«. Czy w takiej sytuacji istnieje konflikt pomiędzy byciem dobrą żoną i kochającą matką a wykonywaniem obowiązku istoty stworzonej? Jeśli chcesz być dobrą żoną i kochającą matką, to nie możesz wykonywać obowiązków w pełnym wymiarze, a jeśli chcesz to robić w pełnym wymiarze, to nie możesz być dobrą żoną i kochającą matką. Co masz więc teraz zrobić? Jeśli wybierzesz należyte wykonywanie obowiązków, odpowiedzialność za pracę kościoła i lojalność wobec Boga, to musisz zrezygnować z roli dobrej żony i kochającej matki. Co możesz sobie teraz pomyśleć? Jaki rozdźwięk pojawi się teraz w twoim umyśle? Czy poczujesz, że zawodzisz dzieci i męża? Skąd bierze się to poczucie winy i ta obawa? Kiedy nie spełniasz powinności istoty stworzonej, czy czujesz, że zawiodłaś Boga? Nie masz poczucia winy, bo w twoim sercu i umyśle nie ma ani odrobiny prawdy. Co więc rozumiesz? Kulturę tradycyjną i rolę dobrej żony i kochającej matki. Stąd pojawi się w twoim umyśle przekonanie, że »jeśli nie jestem dobrą żoną i kochającą matką, to nie jestem dobrą ani porządną kobietą«. Od tego momentu to wyobrażenie będzie pętać cię i ograniczać, i pozostanie tak nawet po tym, jak już uwierzysz w Boga i zaczniesz wykonywać obowiązki. Kiedy zaistnieje konflikt pomiędzy twoimi obowiązkami a byciem dobrą żoną i kochającą matką, wtedy być może niechętnie zdecydujesz się wykonywać obowiązki, gdyż stać cię na nieco lojalności względem Boga, jednak nadal będzie ci towarzyszyć obawa i poczucie winy. Kiedy więc będziesz mieć wolny czas podczas wykonywania obowiązków, będziesz szukać okazji, aby zatroszczyć się o dzieci i męża, by im to wynagrodzić. Nie będzie ci przeszkadzało, że musisz więcej cierpieć, o ile zyskasz w ten sposób spokój ducha. Czy ta sytuacja nie jest spowodowana wpływem pochodzących z kultury tradycyjnej idei i teorii dotyczących roli dobrej żony i kochającej matki? Trzymasz teraz dwie sroki za ogon, chcesz dobrze wypełniać obowiązki, będąc jednocześnie dobrą żoną i kochającą matką. Jednak wobec Boga mamy tylko jedną powinność i tylko jedną misję: należyte wypełnianie powinności istoty stworzonej. (…) Co Bóg ma na myśli, mówiąc, że »Bóg jest źródłem ludzkiego życia«? Chodzi o to, aby wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że nasze życie i dusza pochodzą od Boga i przez Niego zostały stworzone. Nie pochodzą od naszych rodziców i z pewnością nie od natury, ale zostały nam dane przez Boga; po prostu nasze ciało zrodziło się z naszych rodziców, a nasze dzieci zrodzone są z nas, jednak ich los spoczywa w pełni w rękach Boga. To, że możemy w Niego wierzyć, to szansa dana nam przez Boga; jest to Jego zarządzenie i Jego łaska. Nie ma więc żadnej potrzeby, aby spełniać obowiązki i powinności względem kogokolwiek innego, należy wyłącznie względem Boga wypełnić obowiązek, który jest powinnością istoty stworzonej. Właśnie to człowiek powinien zrobić przede wszystkim, jest to główna sprawa i kwestia nadrzędna, którą ludzie przede wszystkim powinni się zająć w swoim życiu. Jeśli nie wypełniasz dobrze swojej powinności, nie jesteś istotą stworzoną spełniającą standardy. W oczach innych ludzi może i jesteś dobrą żoną, kochającą matką, doskonałą gospodynią i oddaną córką, a także uczciwą obywatelką, jednak w oczach Boga jesteś kimś, kto się zbuntował i wcale nie wypełnił swojej powinności czy też swojego obowiązku; kimś, kto przyjąwszy Boże posłannictwo, nie wypełnił go, a poddał się w połowie drogi. Czy ktoś taki może zyskać Bożą aprobatę? Takie osoby są bezwartościowe” (Naprawdę zmienić można się tylko wtedy, gdy rozpozna się swoje błędne poglądy, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Zastanawiałam się, jak bardzo wpływały na mnie idee tradycyjnej kultury, takie jak „być dobrą żoną i kochającą matką” oraz „kobieta musi być cnotliwa, życzliwa, łagodna i obyczajna”. Traktowałam je jako reguły przetrwania i wierzyłam, że matka powinna kochać swoje dzieci, dbać o ich podstawowe potrzeby oraz zawsze się o nie martwić i o nich myśleć. Byłam przekonana, że właśnie to oznacza bycie dobrą matką. Ze względu na obowiązki nie mogłam zostać w domu, aby opiekować się córką czy pomagać jej w opiece nad dzieckiem, więc często miałam poczucie, że ją zawodzę. Po tym, jak u mojej córki zdiagnozowano depresję, aby jej to wynagrodzić, w ogóle się nie przejmowałam tym, że wykonywanie obowiązków z domu oznaczałoby, że nie mogłabym się na nich skupić i że opóźniłabym pracę, chociaż wiedziałam, że tak by się stało. Myślałam tylko o tym, żeby być dobrą matką i wynagrodzić córce to, jak bardzo ją zawiodłam. Gdy interesy domu Bożego z tym kolidowały, chciałam wybrać bycie dobrą żoną i kochającą matką. Co to miało wspólnego z lojalnością wobec Boga? Gdybym wróciła do domu, aby opiekować się córką i być dobrą matką, ale nie wypełniałabym swoich obowiązków, wszystkie moje czyny byłyby buntem przeciwko Bogu i nie miałyby w Jego oczach żadnej wartości. Straciłabym także szansę na zbawienie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że tradycyjna kultura zniekształciła pojęcie odpowiedzialności i relacji między rodzicami a dziećmi, sprawiając, że kobiety chcą być jedynie dobrymi żonami i kochającymi matkami zamiast wykonywać obowiązki istoty stworzonej, aby zadowolić Boga, przez co nieświadomie się od Niego oddalają i Go zdradzają. Myślałam o tym, ilu świętych na przestrzeni dziejów porzuciło swoje rodziny i pracę, znosiło trudności i podróżowało po całym świecie, aby głosić ewangelię. Niewierzącym mogło się wydawać, że zaniedbywali w ten sposób swoje rodziny, ale w rzeczywistości wywiązywali się z odpowiedzialności istot stworzonych. Byli naprawdę dobrymi ludźmi posiadającymi sumienie i rozum. Gdyby przywódczyni w odpowiednim czasie nie omówiła ze mną sytuacji, niewiele brakowało, a zrezygnowałabym ze swoich obowiązków. Pomodliłam się do Boga: „Boże, o mały włos porzuciłam swoje obowiązki, żeby być dobrą żoną i kochającą matką. Dziękuję za Twoją opiekę i ochronę. Nie chcę już dłużej żyć według zasad tradycyjnej kultury. Chcę jedynie praktykować zgodnie z Twoimi słowami, aby wypełniać swoje obowiązki”.
Później przeczytałam kolejny fragment słów Bożych, który pomógł mi właściwie potraktować relację z córką. Bóg Wszechmogący mówi: „Gdy dzieci chcą ci się zwierzyć, powinieneś ich wysłuchać, a potem zapytać, co myślą i co zamierzają zrobić. Możesz też coś im zasugerować. (…) Jeśli dzieci chcą, żeby się w tej sprawie jakoś zaangażował, możesz to zrobić. Przypuśćmy, że gdy już się zaangażujesz, uświadomisz sobie: »Ile z tym kłopotu! To przeszkodzi mi w wykonywaniu obowiązków. Nie mogę się do tego mieszać; jako osoba wierząca w Boga, nie mogę takich rzeczy robić«. Powinieneś wtedy od razu się wycofać. Przypuśćmy, że dzieci dalej chcą, żebyś się angażował, a ty myślisz: »Nie będę w to ingerował. Sam się tym zajmij. Dość już zrobiłem, kiedy wysłuchałem twoich skarg i wszystkich tych bzdur. Wypełniłem już rodzicielskie obowiązki. Nie mogę się do tej sprawy mieszać. To palenisko, do którego nie mam zamiaru wskakiwać. Jeśli ty chcesz, to proszę bardzo, skacz«. Czyż nie jest to właściwe podejście? To się nazywa »zająć stanowisko«. Nie powinieneś nigdy porzucać zasad i swojego stanowiska. Tak właśnie rodzice powinni postępować. (…) Jakie korzyści przynosi takie postępowanie? (Ułatwia ono życie). Potraktujesz przynajmniej kwestię miłości rodzinnej, w ciele mającej swoje źródło, w sposób prawidłowy i właściwy. Twoje mentalne i duchowe światy będą spokojne, nie będziesz dokonywał zbędnych poświęceń ani nie będziesz ponosił dodatkowych kosztów; będziesz podporządkowywał się zarządzeniom Boga i pozwalał Mu zajmować się tymi wszystkimi rzeczami. Będziesz wypełniał wszystkie obowiązki, jakie ludzie powinni wypełniać, i nie będziesz robił niczego, czego ludziom robić nie wolno. Nie będziesz wyciągał ręki, by angażować się w rzeczy, których ludzie robić nie powinni, i będziesz żył tak, jak Bóg ci nakazuje. Sposób, w jaki Bóg nakazuje ludziom żyć, to najlepsza ścieżka, która umożliwia im życie w odprężeniu, szczęściu, radości i spokoju. Ale co ważniejsze, żyjąc w taki sposób, nie tylko będziesz mieć więcej czasu i energii na należyte i lojalne wykonywanie swoich obowiązków, ale również będziesz mieć więcej czasu i energii na podejmowanie wysiłków w związku z prawdą. Z drugiej strony, jeśli pozwolisz, by twój czas i twoją energię zagarnęły twoje uczucia, twoje ciało, twoje dzieci i miłość do rodziny, to nie będziesz mieć żadnej dodatkowej energii na dążenie do prawdy” (Jak dążyć do prawdy (18), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Słowa Boże wyjaśniły nam, że kiedy dzieci dorosną, można uznać, że rodzice wywiązali się ze swojej odpowiedzialności. Dzieci mają swoje własne życie i ścieżki, którymi podążają. Bez względu na to, co się stanie, tylko one same mogą ich doświadczać. Rodzice nie muszą już martwić się o ich życie ani ponosić za nie kosztów. Gdy nie są zajęci obowiązkami, mogą odwiedzać swoje dzieci i pomagać im w miarę swoich możliwości, ale gdy obowiązki rodzicielskie i troska o dzieci kolidują z obowiązkami w kościele, interesy domu Bożego powinny być na pierwszym miejscu, a rodzice powinni lojalnie je wykonywać. Zrozumiawszy zasady dotyczące traktowania dzieci, wiedziałam już, jak mam podchodzić do relacji z córką i byłam gotowa zawierzyć ją w ręce Boga. Bez względu na to, czy stan mojej córki ulegnie poprawie, czy nie, podporządkuję się Bożym zarządzeniom i ustaleniom. Potem byłam w stanie wkładać serce w swoje obowiązki i zauważyłam postępy.
Dzięki leczeniu stan psychiczny mojej córki znacznie się poprawił. Gdy tylko miałam okazję, omawiałam z nią słowa Boże, dzięki czemu zyskała wgląd w istotę małżeństwa, nie żyje już w bólu i ma pozytywne podejście do życia. Doświadczywszy choroby mojej córki, zyskałam rozeznanie co do tradycyjnego poglądu, który mówi o „byciu dobrą żoną i kochającą matką”. Wyraźnie dostrzegłam, że to nie jest coś pozytywnego i już się tego nie trzymam. Nie mam też już wobec córki poczucia winy i nie uważam, że ją zawiodłam. Moje serce odnalazło wolność i wyzwolenie. Bogu niech będą dzięki!