34. Co za ulga zdjąć maskę
We wrześniu 2018 wybrano mnie na przywódczynię kościoła. Bardzo się z tego cieszyłam. Był to dla mnie dowód, że jestem lepsza od większości braci i sióstr, i że muszę dążyć do prawdy w swoich obowiązkach. Nie chciałam, by uważano moją funkcję za wyłącznie symboliczną. Pewnego dnia poszłam na zebranie. Dyskutując o pracy, część braci i sióstr mówiła o fachowych umiejętnościach. Trochę mnie to wytrąciło z równowagi. Prawie nic o tym nie wiedziałam. Co jeśli spytają mnie o coś, czego nie wiem? Czy spojrzą na mnie z góry i będą się zastanawiać, jak mogę przewodzić bez tej wiedzy? Mogłam milczeć, ale czy nie byłabym wtedy bezużyteczną liderką? Jak miałam postąpić? Siedziałam jak na szpilkach, przepełniona lękiem. Nie rozumiałam ani słowa z dyskusji. Kiedy skończyli, szybko powiedziałam: „Jeśli nie ma pytań, to na tym skończymy”. Dopiero po wyjściu mogłam się odprężyć. Myślałam: „Ta grupa wymaga mnóstwa fachowej wiedzy, której nie mam, więc lepiej nie przychodzić zbyt często. Jeśli zorientują się, jak mało wiem, na pewno będą na mnie patrzeć z góry. Kto będzie potem traktował mnie serio?”.
W kolejnych tygodniach codziennie chodziłam na zebrania innych grup i pomagałam im rozwiązywać problemy. Życie kościoła się poprawiło. Wszyscy mnie popierali i naprawdę chciałam się z nimi spotykać. Ale na myśl o tamtym zespole fachowców czułam niepokój. Bałam się, że nie będę wiedziała, o czym mówią, więc wymigiwałam się od spotkań. Pewnego wieczoru siostra, z którą pracowałam, powiedziała mi o ich problemach i poprosiła o przyjście na zebranie. Zgodziłam się niechętnie, ale czułam niepokój. Bałam się, że jeśli nie rozwiążę ich problemów, uznają mnie na nieudolną przywódczynię. Martwiłam się. Następnego dnia po wspólnym czytaniu słów Boga bałam się, że członkowie zespołu zadadzą mi fachowe pytania i wyjdę na głupią, gdy nie odpowiem. Spodziewałam się tego, więc mówiłam dalej, grając na zwłokę, ale czułam niepokój. Zapytałam, czy mają jeszcze jakieś trudności. Lider zespołu opowiedział o ich problemach i rozwiązaniach. Pogubiłam się, gdy zaczął mówić żargonem. Nie zrozumiałam, czy te problemy zostały rozwiązane. Jeśli nie, to spowolniłoby postępy zespołu. Ale gdybym dopytała, na pewno chcieliby poznać moje zdanie. A ja nic nie rozumiałam, więc byłby wstyd. Po namyśle nic nie powiedziałam. Potem jedna z sióstr opowiedziała o swoich trudnościach związanych ze sprawami zawodowymi. Jeszcze bardziej się pogubiłam. Nie odważyłam się poprosić jej o wyjaśnienie. Bałam się, że jeśli nie będę umiała jej pomóc, uzna mnie za złą przywódczynię. Po chwili zamknęłam temat, mówiąc, że później zajmiemy się tą sprawą. Po zebraniu byłam wykończona. Czułam pustkę. To spotkanie nic nie wniosło. Czyż nie uchylałam się od obowiązków? Wiedziałam też, że bracia i siostry z zespołu nie osiągnęli zbyt wiele. Nie zrobili większych postępów, czemu czułam się winna. Bałam się, że powiedzą, że nie rozumiem ich pracy, i będą patrzeć na mnie z góry. Starałam się prześlizgnąć przez każde zebranie. Nie rozumiałam naprawdę ich sytuacji i nie rozwiązywałam ich problemów. Nie wykonywałam faktycznej pracy. Czyż nie oszukiwałam Boga, braci i sióstr? Czułam się źle i obwiniałam się. Modliłam się, by Bóg pomógł mi zastanowić się nad sobą i siebie poznać.
Pewnego dnia podczas codziennej lektury przeczytałam te słowa Boga: „U wszystkich skażonych istot ludzkich widoczny jest pewien problem: otóż kiedy są szeregowymi braćmi i siostrami pozbawionymi statusu, nie zadzierają nosa w relacjach i rozmowach z innymi ludźmi ani też nie przybierają pewnego szczególnego tonu czy stylu wysławiania się. Są po prostu zwyczajni i normalni i nie muszą stroić się w cudze piórka. Nie odczuwają wówczas żadnej psychicznej presji i potrafią otwarcie i prosto z serca rozmawiać we wspólnocie. Są przystępni i nietrudno wejść z nimi w relację, przez co inni mają poczucie, że to bardzo dobrzy ludzie. Jednak kiedy tylko zyskają nieco wyższy status, stają się wyniośli i już nikt nie jest dla nich dość dobry. Zaczynają wówczas mieć poczucie, że należy im się szacunek, że nie są ulepieni z tej samej gliny co zwykli ludzie, i przestają otwarcie rozmawiać we wspólnocie z innymi. Dlaczego nie potrafią już zdobyć się na otwartą rozmowę? Uważają, że mają teraz wyższą pozycję i są przywódcami. Myślą przy tym, że przywódcy muszą mieć określony wizerunek, być nieco bardziej wyniośli od zwykłych ludzi, mieć lepszą postawę i umieć brać na siebie większą odpowiedzialność. Sądzą też, że w porównaniu ze zwykłymi ludźmi przywódcy muszą mieć więcej cierpliwości, potrafić więcej cierpieć i ponosić więcej kosztów dla Boga oraz umieć się oprzeć każdej pokusie. Są nawet zdania, że przywódcy nie mogą płakać, choćby umarło nie wiem ilu członków ich rodziny, a jeśli już nie mogą powstrzymać łez, to powinni płakać w poduszkę, tak by nikt nie dostrzegł w nich żadnych niedociągnięć, wad czy słabości. Uważają nawet, że przywódcy nie mogą pokazać po sobie zniechęcenia i że należy ukrywać wszelkie takie stany. Są przekonani, że tak właśnie powinien zachowywać się człowiek mający pewną pozycję” („Aby pokonać własne złe skłonności, należy mieć konkretną ścieżkę praktyki” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). Słowa Boga trafnie opisały mój stan. Zanim zostałam przywódczynią, pytałam, gdy czegoś nie rozumiałam. Otwarcie rozmawiałam z innymi o swoich problemach i trudnościach. Po objęciu przywództwa poczułam, że powinnam być lepsza od innych. Uznałam, że skoro mnie wybrano, powinnam zachowywać się jak przywódca. Powinnam być lepsza od braci i sióstr, znać wszystkie odpowiedzi i rozwiązania. Więc na zebraniach zachowywałam się inaczej niż wcześniej. Ale pewnych rzeczy nie rozumiałam i bałam się stracić szacunek innych. Więc zaczęłam udawać i wykręcać się od obowiązków. Chodziłam na zebrania w sprawie najprostszych zadań, gdzie mogłam się wykazać, a unikałam spotkań dotyczących trudnych lub niezrozumiałych dla mnie spraw, by nie stracić twarzy w razie kłopotów. Nawet gdybym na nie chodziła, powiedziałabym coś bez sensu i nic bym nie wniosła. Nie umiałam pomóc tym zespołom w ich prawdziwych problemach. Byłam zbyt pochłonięta sobą i rolą liderki. Dom Boży wymaga od przywódców zaangażowania w każde zadanie, mówienia prawdy i rozwiązywania problemów braci i sióstr, by mogli oni wykonywać obowiązki zgodnie z zasadą prawdy. Liderzy muszą rzetelnie pracować i wypełniać wolę Boga. Wiedziałam, że bracia i siostry z zespołu mają problemy, ale nie chciałam się z nimi zmierzyć ani szukać prawdy, by je rozwiązać. Kierowała mną próżność, zaniedbywałam obowiązki i żyłam tylko dla prestiżu. Zapomniałam o dziele domu Bożego. W rezultacie zespół nie zdołał rozwiązać problemów i opóźniał się z pracą. Czyż nie byłam fałszywą liderką, która cieszyła się pozycją, ale faktycznie nie pracowała? Dążenie do statusu jest wykańczające i wywołuje we mnie lęk. Poza tym niszczy dzieło domu Bożego. Wszyscy na tym tracą. Jeśli się nie pokajam, będę wyrządzać zło i sprzeciwiać się Bogu, przez co mnie opuści. Szybko pomodliłam się do Niego, szukając właściwej drogi.
Potem przeczytałam kolejny fragment ze słów Boga. „Kiedy nie masz wysokiego statusu, możesz często analizować własne wnętrze i dojść do poznania samego siebie. Inni także mogą na tym skorzystać. Posiadając pewien status również możesz często analizować swe wnętrze i dojść do poznania samego siebie, co pozwoli innym zrozumieć rzeczywistość prawdy i pojąć wolę Bożą na podstawie twoich doświadczeń. Na tym również skorzystać mogą inni ludzie, nieprawdaż? Jeśli będziesz praktykował w ten właśnie sposób, to bez względu na to, czy masz pewną pozycję, czy też nie, inni i tak będą na tym korzystać. Czym zatem jest dla ciebie status? W gruncie rzeczy jest on pewnym luksusem i dodatkiem, jak szczegół garderoby czy kapelusz – nie ogranicza cię, dopóki nie przywiązujesz do niego zbyt wielkiej wagi. Jeśli jednak zaczniesz go wielbić i na każdym kroku szczególnie go podkreślać, jakby to była niezwykle ważna sprawa, to zacznie on mieć nad tobą władzę. Kiedy tak się stanie, nie będziesz już pragnął poznawać samego siebie, nie będziesz skłonny otwierać się i obnażać ani odkładać na bok swą przywódczą rolę, aby rozmawiać oraz współdziałać z innymi i wypełniać swój obowiązek. W czym tkwi tutaj problem? Czy nie jest tak, że sam nadałeś sobie wyższy status? Potem w dalszym ciągu zajmowałeś to stanowisko, a teraz nie chcesz z niego zrezygnować, a nawet rywalizujesz z innymi, aby chronić swoją pozycję – czy nie tak jest? Czy w ten sposób nie dręczysz tylko samego siebie? Jeśli w końcu zadręczysz się na śmierć, kogo będziesz mógł o to winić? Jeżeli, posiadając już określony status, będziesz potrafił powstrzymać się przed narzucaniem swej woli innym, a zamiast tego skoncentrujesz się na tym, by dobrze wypełniać swoje obowiązki, robić wszystko to, co robić powinieneś i wywiązywać się ze swoich powinności, jeśli będziesz postrzegał siebie jako zwyczajnego brata czy siostrę, czy nie będzie to oznaczało, że zrzuciłeś z siebie jarzmo wyższego statusu?” („Aby pokonać własne złe skłonności, należy mieć konkretną ścieżkę praktyki” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). Te słowa mi uzmysłowiły, że kiedy Bóg wyniósł mnie do roli liderki, nie obdarzył mnie pozycją, tylko nałożył odpowiedzialność, zobowiązanie. Powinnam w pełni się angażować w rozwiązywanie nawet najtrudniejszych problemów. W interakcjach z braćmi i siostrami nie powinnam wykorzystywać swojego statusu. Ilekroć ujawnię zepsute usposobienie, pojawią się problemy lub braki, muszę otwarcie i szczerze o tym mówić i pozwalać innym dostrzec moje braki i zepsucie, moje prawdziwe ja. Nie mogę udawać kogoś innego. Powinnam po prostu być sobą i mówić o tym, co rozumiem. Kiedy czegoś nie rozumiem, muszę dążyć do prawdy, rozmawiać z braćmi i siostrami, byśmy mogli jak najlepiej pracować. Później chodziłam na zebrania zespołu fachówców. Gdy napotkałam złożone problemy, odkładałam na bok ambicję. Pytałam o rzeczy, których nie rozumiałam, i prosiłam o wyjaśnienia. Nie straciłam przez to w ich oczach. Wręcz otworzyli się przede mną, mówiąc o problemach w pracy. Kiedy opowiadali, słuchałam uważnie i starałam się zrozumieć. Dopiero wtedy zyskałam pewien wgląd w ich sytuację i mogłam podzielić się swoją wiedzą, dążąc w tym do prawdy. Poza tym w wolnym czasie zgłębiałam ich dziedzinę. Gdy napotykałam trudności, wspólnie z nimi szukałam odpowiedzi. Współpracując, mogliśmy wzajemnie się uzupełniać. Udało nam się rozwiązać wiele problemów i osiągnęliśmy lepsze wyniki w pracy. Poczułam się bardziej rozluźniona i swobodna.
Kilka miesięcy później kościół rozszerzył zakres moich obowiązków. Wiedziałam, że muszę się sporo nauczyć. Gdy napotykałam trudności, często modliłam się do Boga, wcielałam Jego słowa w życie i rozwiązywałam praktyczne problemy. Bracia i siostry zaczęli mnie doceniać i podziwiać, a ja czerpałam z tego przyjemność. Nieświadomie znowu zaczęłam skupiać się na swojej pozycji. Pewnego dnia na zebraniu współpracowników nasz lider powiedział, że spotkania pewnego kościoła nie przyniosły efektów. Zespół poradził mi pójść do kościoła i rozwiązać problem. Pomyślałam: „Najwyraźniej mam dobry ogląd rzeczywistości i mogę pomóc. Muszę wyróżniać się na tle innych. Powinnam się przyłożyć i pokazać im, co potrafię”. Miałam niewłaściwe intencje, więc Bóg stworzył sytuację, by się ze mną rozprawić. Pewnego dnia siostra Li, liderka zespołu, miała trudności i czuła się zniechęcona. Szybko znalazłam dwa fragmenty słów Boga i próbowałam podzielić się z nią doświadczeniem. Rozmowa trwała ponad pół godziny, ale jej nie pomagała. Czułam, że moja opowieść jest nudna i niczego nie wnosi. Wtedy siostra An przywołała pewien fragment słów Boga, a siostra Li zaczęła potakiwać i się uśmiechać. Poczułam się nieco zawstydzona. Ustęp, który zacytowała siostra An, lepiej pasował do sytuacji. Zastanawiałam się, co siostra Li o mnie pomyśli. Czy uzna mnie za niekompetentną liderkę, która nie umie wybierać słów Boga i rozwiązywać problemów tak dobrze, jak siostra An? Poczułam się sfrustrowana i nie chciałam już rozmawiać. Kilka dni później brat Zhang był w kiepskim stanie. Znalazłam kilka odpowiednich ustępów i pomyślałam: „Ta rozmowa musi pójść dobrze, żebym zachowała twarz przed siostrą An. Bo jeśli nie, to czy nadaję się na liderkę?”. Kiedy ujrzałam brata Zhanga, był pełen energii i zapału. Próbowałam mu przekazać wszystko, co wiedziałam. Nagle powiedział ze zniecierpliwieniem: „Siostro, rozumiem, co mówisz, ale nie czuję się lepiej. Sam się jeszcze nad tym zastanowię”. Te słowa mną wstrząsnęły. Siedziałam tam, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciałam się zapaść pod ziemię. Byłam kompletnie rozbita i myślałam: „Co jest ze mną nie tak? Kiedyś to się nie zdarzało w rozmowach z braćmi i siostrami. Dlaczego ciągle mi nie wychodzi? Zaczną na mnie patrzeć z góry. Powiedzą, że umiem tylko mówić, a nie rozwiązywać prawdziwe problemy”. Nie pamiętam, jak skończyło się to spotkanie.
Potem ilekroć byłam z siostrą An, czułam się bardzo skrępowana. Czasem jej spojrzenie lub ton głosu wydawały mi się zbyt ostre. Myślałam wtedy: „Czy ma ze mną jakiś problem? Czy mnie nie akceptuje?”. Uznałam, że w przyszłości powinnam trzymać dystans, żeby nie odsłaniać swoich braków. Przed innymi braćmi i siostrami również starannie zachowywałam pozory. Celowo się dystansowałam, rzadko z nimi rozmawiałam i rozwiązywałam ich problemy. Przestałam odpowiedzialnie pełnić obowiązek. Czułam, jak moje serce zaczyna spowijać mrok. Nie umiałam zrozumieć ani rozwiązać problemów innych. Czasami bałam się z nimi spotykać. Starałam się przebrnąć przez każdy dzień i czułam, że Bóg mnie opuścił. Wtedy w końcu się pomodliłam: „Boże, zawsze staram się utrzymać reputację i ciągle udaję. Przestałam odpowiedzialnie wykonywać obowiązek. Odwróciłeś ode mnie swoje oblicze i to jest sprawiedliwe, ale chcę się do Ciebie zwrócić i zastanowić nad sobą”. Potem przeczytałam te słowa Boga: „Sami ludzie są dziełami stworzenia. Czy dzieła stworzenia mogą osiągnąć wszechmoc? Czy mogą zdobyć się na doskonałość i nieskazitelność? Czy mogą osiągnąć biegłość we wszystkim, wszystko pojąć i wszystkiego dokonać? Nie mogą, nieprawdaż? Jednakże w ludziach tkwi pewna słabość. Kiedy tylko zdobędą jakąś umiejętność lub wyuczą się jakiejś profesji, zaczynają czuć, że są niezwykle zdolni, że osiągnęli pozycję i wartość oraz że są pewnego rodzaju profesjonalistami. Bez względu na to, jak rzeczywiście są uzdolnieni, kiedy tylko wyróżniają się widocznym talentem, pragną odpowiednio zaprezentować się innym, by uchodzić za ważne figury i sprawiać wrażenie doskonałych i nieskazitelnych, pozbawionych choćby jednej wady; w oczach innych ludzi pragną stać się wielcy, potężni, w pełni kompetentni i wszechmocni. Sądzą, że jeśli poproszą innych o pomoc w jakiejś sprawie, będą się wydawać niekompetentni, słabi i nie w pełni wartościowi, i że ludzie będą patrzeć na nich z góry. Z tego powodu zawsze starają się zachowywać pozory... Cóż to jest za usposobienie? Tacy ludzie są do tego stopnia aroganccy, że zupełnie stracili rozsądek!” („Pięć warunków, które ludzie muszą spełnić, zanim wejdą na właściwą ścieżkę wiary w Boga” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). „Niektórzy ludzie szczególnie ubóstwiają Pawła. Lubią wychodzić z domu, wygłaszać przemowy i pracować, lubią uczestniczyć w zgromadzeniach i prawić kazania i lubią, gdy ludzie ich słuchają, czczą i kręcą się wokół nich. Lubią mieć status w oczach innych i są wdzięczni, kiedy inni cenią wizerunek, który oni prezentują. Przeanalizujmy ich naturę na podstawie tych zachowań: czym ona jest? Jeśli rzeczywiście zachowują się w ten sposób, to wystarczy nam to do wykazania, że są aroganccy i zarozumiali. W ogóle nie czczą Boga; dążą do uzyskania wysokiego statusu i chcą mieć władzę nad innymi, zajmować ich i sprawić, by myśleli o statusie. Jest to klasyczny wizerunek szatana. Na pierwszy plan w ich naturze wybija się arogancja i zarozumiałość, brak chęci, by czcić Boga i pragnienie podziwu ze strony innych. Takie zachowania dają wam dokładny wzgląd w ich naturę” („Jak poznać naturę człowieka” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). Kiedy przeczytałam te słowa Boga, zrozumiałam, że jestem tylko jednym z Jego stworzeń. To niemożliwe, żebym wszystko umiała i rozumiała. Czy chodzi o prawdę, czy o fachową wiedzę, rzeczy, które mogę pojąć, jest bardzo niewiele. To normalne popełnić błąd lub coś przeoczyć, ale tak naprawdę siebie nie znałam i nie chciałam się przyznać do wad. Chciałam być idealna, potężna i wywyższona, więc udawałam kogoś innego i zbytnio się przejmowałam tym, co myślą o mnie inni. Kiedy moi współpracownicy poradzili mi pójść do kościoła rozwiązać jego problemy, uznałam, że znam prawdę i jestem od nich lepsza, więc chciałam się wykazać i sprawdzić. Pracując z siostrą An, czułam, że jako liderka to ja powinnam rozwiązywać problemy, więc powinnam być od niej we wszystkim lepsza. Kiedy zobaczyłam, jak siostra An pomaga innym, a mi to nie wychodzi, poczułam, że tracę twarz i chciałam uciec, więc celowo zdystansowałam się od innych i zaczęłam unikać obowiązków. Problemy w działalności kościoła nie zniknęły, co uniemożliwiało braciom i siostrom wejście w życie. Zrozumiałam, że na każdym kroku udawałam, bo byłam skażona trucizną szatana, przekonaniami, że „Ludzie powinni zawsze starać się być lepszymi niż im współcześni”, „Tak jak drzewo żyje dla swej kory, tak człowiek żyje dla swego oblicza” i „Człowiek zostawia po sobie ślad, gdziekolwiek jest, tak jak gęś wydaje krzyk, dokądkolwiek leci”. Na zebraniu każdego zespołu starałam się utrzymać swój fałszywy obraz i ukryć swoje braki. Chciałam, by inni widzieli tylko moje zalety i zachowali o mnie dobre zdanie. Myślałam, że to dodaje mojemu życiu wartości i godności, ale gdy to uczucie odpłynęło, poczułam ból i zniechęcenie. Miałam się na baczności i byłam podejrzliwa. To mnie wykańczało. Bóg wyniósł mnie do roli liderki, żebym sławiła Jego imię i niosła świadectwo o Nim, żebym dzieląc się prawdą, rozwiązywała praktyczne problemy i przybliżała ludzi do Boga. Ale ja nie wspierałam ze wszystkich sił dzieła domu Bożego, tylko potraktowałam to jako okazję, by się popisywać i być podziwianą. Gdy nie dostałam tego, czego chciałam, zaniedbałam pracę. Myślałam wyłącznie o wywyższeniu się lub utracie pozycji i nie szukałam prawdy ani nie wypełniałam zobowiązań. Dlatego Bóg mną wzgardził, a moja dusza pogrążyła się w mroku. Nie tylko nie umiałam rozwiązać praktycznych problemów, ale nawet nie potrafiłam robić tego, co wcześniej. Byłam świadkiem Bożej sprawiedliwości i świętości. Paweł miał arogancką i rywalizacyjną naturę. Ślepo dążył do zdobycia pozycji i podziwu innych. Zgromadził przy sobie ludzi i wszedł na ścieżkę sprzeciwu wobec Boga. Ja nie dążyłam do prawdy, tylko bezmyślnie zabiegałam o status. Zbytnio przejmowałam się tym, co myślą o mnie inni, chciałam ich do siebie przekonać i zwieść. Zupełnie jak Paweł, wybrałam drogę sprzeciwiania się Bogu! Gdy to zrozumiałam, szybko pomodliłam się do Boga i okazałam skruchę. Nie chciałam już dłużej udawać i chronić swojej pozycji. Chciałam praktykować prawdę i być uczciwym człowiekiem.
Na następnym spotkaniu z braćmi i siostrami chciałam opowiedzieć o swoich przeżyciach i obnażyć swoje zepsucie, ale nie mogłam się przełamać. Byłam przywódczynią kościoła i miałam nadzorować ich pracę. Gdybym się przyznała do wszystkich wad, czy nie uznaliby mnie za osobę, która nie dąży do prawdy i nie nadaje się na przywódcę? W moim umyśle toczyła się walka. Wtedy sobie uświadomiłam, że znów próbuję udawać i zachować reputację. Pomyślałam o tym, jak ciągle zabiegałam o pozycję, szkodząc dziełu domu Bożego i schodząc na złą drogę. Moje serce przepełnił strach. Przypomniałam sobie słowa Boga: „Nie musisz niczego ukrywać, wprowadzać żadnych modyfikacji ani stosować żadnych sztuczek przez wzgląd na własną reputację, ambicję oraz status. Odnosi się to również do wszelkich błędów, jakie popełniłeś. Tego rodzaju daremna praca naprawdę nie jest konieczna. Jeśli nie będziesz tak postępował, będziesz żył swobodnie i bez wysiłku, przez cały czas pozostając w świetle. Tylko tacy ludzie mogą zyskać pochwałę Boga” („Tylko Ci, którzy praktykują prawdę, są bogobojni” w księdze „Zapisy przemówień Chrystusa”). Te słowa rozproszyły mrok w moim sercu i dodały mi zachęty. Poczułam, że przebywanie w tym otoczeniu to okazja do praktykowania prawdy. Nie mogłam dłużej ukrywać prawdziwego ja i bronić swojej pozycji, więc opowiedziałam o swoim zepsuciu i zdobytej wiedzy moim braciom i siostrom. Wszyscy wyciągnęliśmy z tego jakąś naukę i staliśmy się sobie bliżsi. Omówiliśmy też problemy w pracy. Wykorzystując mocne strony każdego z nas, zdołaliśmy naprawić błędy w obowiązkach. Po jakimś czasie problemy w życiu kościoła zniknęły. Nastrój braci i sióstr się poprawił i zaczęli aktywniej pełnić obowiązek. Kiedy potem wykonywałam obowiązki, chociaż czasem ograniczały mnie obawy o status, umiałam świadomie zwrócić się do Boga, praktykować prawdę, być szczerą i otwarcie przyznawać się do zepsucia. Stopniowo przestałam tak bardzo dbać o pozycję. Od tamtej pory dzięki otwartości i autentyczności dobrze dogaduję się z braćmi i siostrami. Od kiedy nie udaję, umiem kroczyć drogą prawdy i realnie spełniać swój obowiązek. Zawdzięczam to słowom Bożym, które mnie osądziły i skarciły! Bogu niech będą dzięki!