45. Rodzina i małżeństwo nie są już moją bezpieczną przystanią

Autorstwa Fusu, Chiny

Gdy byłam dzieckiem, moja rodzina była bardzo biedna. Mój ojciec tylko zdobywał punkty za pracę w zespole produkcyjnym i nie interesował się sprawami domowymi, a gdy moja matka doświadczała krzywdy lub gdy spotykały ją trudności, nie mogła na niego liczyć. Wszystkim zajmowała się sama i dużo wycierpiała. Myślałam: „Gdy będę miała wyjść za mąż, muszę znaleźć mężczyznę, który będzie dbał o rodzinę, będzie odpowiedzialny i godny zaufania albo przynajmniej będzie mnie chronił i w obliczu trudności stanie po mojej stronie”. Sprawy nie potoczyły się jednak po mojej myśli. Po ślubie okazało się, że mój mąż jest nieodpowiedzialny i w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, więc opieka nad dzieckiem i prowadzenie domu spadły na mnie. Później zaczął romansować i często nie wracał do domu na noc. Naprawdę nie mogłam tego znieść, więc się rozwiedliśmy. Po rozwodzie byłam zagubiona, nie miałam nikogo, na kim mogłabym polegać, i czułam się strasznie samotna i bezradna. Coraz częściej marzyłam o stabilnym domu i o kimś, kto pomógłby mi w trudnych chwilach i był gotowy mnie wysłuchać. W 2006 roku poznałam swojego obecnego męża. Był prostoduszny i miły. Choć nie był bogaty, bardzo dobrze mnie traktował i się o mnie troszczył. Chętnie mnie słuchał, a nawet pomógł mi opłacić ubezpieczenie mojej córki. Byłam tym bardzo poruszona i czułam, że jest odpowiedzialną i godną zaufania osobą, na której mogę polegać. Niedługo potem wzięliśmy ślub. Bardzo ceniłam sobie nasze małżeństwo. Aby sfinansować edukację naszego dziecka, otworzyliśmy mały sklep. Mój mąż był bardzo pracowity i zdolny. Bez względu na to, co się działo, zawsze stawał na wysokości zadania i sobie z tym radził, a ja nigdy nie byłam tym obarczona i nie musiałam się martwić. Byłam bardzo szczęśliwa i czułam, że w końcu mam stabilny dom i kogoś, na kim mogę polegać.

W 2013 roku przyjęliśmy wraz z mężem dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Wspólnie uczestniczyliśmy w zgromadzeniach i czytaliśmy słowa Boże. Często myślałam: „Jak dobrze, że razem wierzymy w Boga i że nikt nas nie prześladuje ani nie staje nam na drodze! W przyszłości oboje możemy zostać zbawieni”. Byłam bardzo szczęśliwa. Jednak stopniowo zauważyłam, że mój mąż nie dąży do prawdy, rzadko czyta słowa Boże i nieustannie skupia się na ludziach i rzeczach. W 2018 roku całkiem przestał wierzyć. Od tamtej pory wydawał się być zupełnie inną osobą. Ilekroć siostry przychodziły do nas na zgromadzenie, zawsze miał ponury wyraz twarzy. Pewnego razu, gdy jedna z nich pojawiła się w naszym domu, od razu rzucił jej gniewne spojrzenie i wrzasnął: „Co tu robisz? Wynocha stąd!”. Siostra nie miała innego wyjścia, jak tylko szybko odejść. Później, bez względu na to, co mówiłam, nie chciał słuchać, a ponieważ bałam się, że go rozgniewam, przestałam się odzywać. Myślałam: „Mieliśmy dawniej taki udany związek. Nie powinnam się z nim kłócić o kwestie wiary, bo może to wpłynąć na naszą relację”. Później przywódczyni kościoła musiała wyznaczyć mnie do udziału w zgromadzeniach w innym miejscu. Czasami, gdy wracałam późno do domu, mój mąż się krzywił i krytykował mnie za to, że tak późno przychodzę, więc za każdym razem, gdy wychodziłam na zgromadzenia, zawsze byłam ograniczona czasowo. Bałam się, że jeśli mąż wróci do domu, a posiłek nie będzie gotowy, będzie niezadowolony.

Pewnego razu podczas zgromadzenia przywódczyni omawiała słowa Boże. Na początku byłam w stanie się na nich skupić, ale gdy zbliżała się pora posiłku, a przywódczyni nie miała zamiaru kończyć, zaczęłam się w sercu denerwować: „Dlaczego jeszcze nie skończyłaś? Tylko spójrz, która jest godzina! Muszę jeszcze wrócić do domu i ugotować obiad dla męża. Jeśli wrócę późno, pewnie znów się pokłócimy. Czy jeszcze bardziej nie pogorszy to naszych stosunków?”. Byłam taka niespokojna, że nie mogłam usiedzieć w miejscu ani słuchać tego, co mówi siostra, więc powiedziałam: „Musimy się zbierać”. Siostra musiała szybko zakończyć zgromadzenie, a ja natychmiast wyszłam z ponurą miną na twarzy. Prawie za każdym razem, gdy wracałam do domu ze zgromadzenia, byłam strasznie zdenerwowana. Jeśli mojego męża jeszcze nie było, moje niespokojne serce w końcu się uspokajało, ale jeśli był w domu, nerwowo zaczynałam gotować, w obawie, że będzie niezadowolony. Im częściej mu ulegałam, tym bardziej się nakręcał, a gdy coś nie szło po jego myśli albo zdenerwowałam go, mówiąc coś niewłaściwego, tracił nad sobą panowanie. Mówił: „Spędzasz całe dnie na zgromadzeniach i czytaniu słowa Bożego. Na co mogę liczyć z twojej strony? Nie jesteśmy tego samego ducha i nie podążamy tą samą ścieżką. Wcześniej czy później będziemy musieli się rozstać!”. Gdy to usłyszałam, przestraszyłam się, że znów zostanę sama. Jednocześnie nie chciałam zostawiać Boga i odczuwałam ogromny ból. Myślałam: „Tak ciężko pracowaliśmy, aby w końcu zbudować idealny dom, a mąż całkiem dobrze mnie traktuje. Czy jeśli naprawdę go zostawię, nadal będę mogła wieść takie życie?”. Aby nasza rodzina się nie rozpadła, stałam się jeszcze ostrożniejsza. Czasami, gdy mój mąż pracował, zamiast czytać słowo Boże, pomagałam mu, żeby tylko był szczęśliwy. Zajmowałam się także wszystkimi pracami domowymi i przyrządzałam trzy posiłki dziennie, gotując jego ulubione potrawy. Nawet gdy mówił nieprzyjemne rzeczy, nie kłóciłam się z nim, ponieważ nie chciałam wywołać kolejnej awantury.

Pewnego razu przyszły do mnie dwie siostry, żeby o czymś porozmawiać. Mój mąż nagle wybiegł z sypialni i je wyrzucił. Potem mnie ostrzegł: „Zabraniam ci spotykania się w naszym domu z siostrami. Jeśli wrócą, zgłoszę to na policję”. Widząc, że mąż staje się bardziej zajadły i posuwa się coraz dalej, pomyślałam: „Czy w ten sposób nie próbuje zmusić mnie do wyrzeczenia się wiary? Nie mogę tego zrobić, więc może powinnam go po prostu zostawić”. Jednak potem się zreflektowałam: „Jak będę w stanie żyć sama, gdy od niego odejdę?” Naprawdę się tego bałam i nie mogłam znieść myśli o naszym rozstaniu. Tak się złożyło, że kilka razy, gdy mąż poprosił mnie o pomoc w pracy, akurat miałam do wykonania obowiązki. Zawsze wolałam wówczas zadowolić męża i z nich zrezygnować. Czasami, gdy był z czegoś nawet odrobinę niezadowolony, krytykował mnie i wyśmiewał, aż pewnego dnia nie mogłam się powstrzymać, żeby mu nie odpowiedzieć: „Wiesz, że wiara w Boga to dobra rzecz, więc dlaczego ciągle utrudniasz mi życie? Co jest złego w tym, że uczestniczę w zgromadzeniach i wykonuję swoje obowiązki? Czy nie zajmuję się domem? Czy byłbyś szczęśliwszy, gdybym jak inni ciągle grała w madżonga, imprezowała i zaniedbywała dom?”. Widząc, że się z nim wykłócam, jeszcze bardziej się wściekł, podniósł głos, spiorunował mnie wzrokiem i powiedział gwałtownie: „Nie prowokuj mnie. Jeśli naprawdę mnie wkurzysz, wyrzucę wszystkie twoje rzeczy!”. Pomyślałam: „Czy ten człowiek nie jest diabłem? Nienawidzi i Boga i prawdy!”. Potem przypomniałam sobie następujące słowa Boże: „Wierzący i niewierzący nie są ze sobą zgodni, lecz raczej przeciwstawiają się sobie nawzajem(Bóg i człowiek wejdą razem do odpoczynku, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Mój mąż nie wierzył już w Boga. Podążaliśmy różnymi ścieżkami i byliśmy różnych duchów, więc po prostu nie mogliśmy się porozumieć. Coraz bardziej prześladował mnie za wiarę i często myślałam, żeby go po prostu zostawić, ale gdy wyobrażałam sobie życie w samotności i osamotnieniu po rozwodzie, myśląc, że nie miałabym nikogo, kto by mnie chronił przed życiowymi trudnościami, i że rodzina, którą tak ciężko budowałam, zostałaby rozbita, po prostu nie mogłam się na to zdobyć. W swoim bólu stanęłam przed Bogiem w modlitwie: „Boże, mąż coraz bardziej mnie prześladuje. Jestem przez niego ograniczana zarówno jeśli chodzi o udział w zgromadzeniach, jak i wykonywanie obowiązków. Czuję w sercu wielki ból i nie wiem, co robić. Jaką naukę powinnam wyciągnąć z tej sytuacji? Proszę, oświeć mnie, iluminuj i udziel mi wskazówek”.

W trakcie ćwiczeń duchowych przeczytałam słowa Boże: „Właśnie niektórzy ludzie, kiedy już wezmą ślub, są gotowi całkowicie poświęcić się życiu małżeńskiemu, są zdecydowani walczyć o nie i ciężko dla niego pracować. Niektórzy desperacko zarabiają pieniądze i cierpią, a rzecz jasna jeszcze więcej ludzi powierza przy tym swoje życiowe szczęście swojemu partnerowi. Wierzą, że to, czy będą w życiu szczęśliwi i zadowoleni, zależy od tego, jaki jest ich partner: czy jest dobrym człowiekiem; czy jego osobowość i zainteresowania są zgodne z ich własnymi; czy jest kimś, kto potrafi zarobić na ich utrzymanie i być głową rodziny; czy jest to ktoś, kto w przyszłości będzie w stanie zagwarantować im środki na zaspokojenie podstawowych potrzeb i zapewnić im szczęśliwą, stabilną, cudowną rodzinę; i czy jest kimś, kto może ich pocieszyć, gdy spotka ich cierpienie, udręka, porażka lub niepowodzenie. Aby upewnić się co do tych rzeczy, bacznie obserwują swojego partnera po rozpoczęciu wspólnego życia. Z wielką dbałością i uwagą przyglądają mu się i zapamiętują jego myśli, poglądy, słowa i zachowanie, każdy jego ruch, a także wszystkie jego mocne i słabe strony. Dokładnie pamiętają wszystkie myśli, poglądy, słowa i zachowania swojego partnera z całego jego życia, dzięki czemu mogą go lepiej zrozumieć. Równocześnie mają też nadzieję, że sami będą lepiej rozumiani przez swojego partnera; wpuszczają go do swojego serca, a sami wprowadzają się do jego serca, aby wzajemnie trzymać się w ryzach albo żeby być pierwszą osobą, która pojawi się przed ich partnerem, kiedy tylko coś się stanie, pierwszą, która mu pomoże, pierwszą, która powstanie i udzieli mu wsparcia, pocieszy go i będzie jego podporą. W takich okolicznościach życiowych mąż i żona rzadko usiłują rozeznać się co do tego, jaką osobą jest ich partner, ponieważ żyją wyłącznie swoimi uczuciami do partnera i wykorzystują te uczucia, by opiekować się nim, tolerować go, radzić sobie z jego wadami, niedoskonałościami i dążeniami, nawet do tego stopnia, że są na każde jego kiwnięcie palcem. Na przykład mąż pewnej kobiety mówi tak: »Twoje zgromadzenia są za długie. Po prostu idź na pół godziny i wróć do domu«. Ona odpowiada: »Zrobię, co w mojej mocy«. No i rzeczywiście, następnym razem, gdy idzie na zgromadzenie, po pół godzinie wraca do domu, a jej mąż mówi: »No i super. Następnym razem po prostu idź, pokaż się, a potem wróć«. Na co ona: »Och, więc tak bardzo za mną tęsknisz! Dobrze, w takim razie zrobię, co w mojej mocy«. I rzeczywiście, gdy następnym razem idzie na zgromadzenie, nie zawodzi go i wraca do domu już po jakichś dziesięciu minutach. Mąż jest bardzo zadowolony i szczęśliwy i mówi: »Wspaniale!«. Kiedy on mówi, żeby poszła w lewo, ona nie ma odwagi iść w prawo; kiedy on chce, żeby się śmiała, ona nie ma odwagi płakać. Widzi ją czytającą słowa Boga i słuchającą hymnów, nienawidzi tego i czuje obrzydzenie, mówi więc: »Jaki jest pożytek z ciągłego czytania tych słów czy śpiewania tych piosenek? Czy możesz tego nie robić, kiedy jestem w domu?«. Żona odpowiada: »Dobrze, już nie będę ich czytać«. Nie ma już odwagi czytać słów Boga ani słuchać hymnów. Słysząc wszystkie te żądania swojego męża, w końcu zdaje sobie sprawę, że on nie lubi tego, iż ona wierzy w Boga bądź czyta Boże słowa, więc kiedy mąż jest w domu, dotrzymuje mu towarzystwa, ogląda z nim telewizję, je posiłki, rozmawia, a nawet słucha, jak on daje upust swoim żalom. Zrobi dla niego wszystko, byle tylko był szczęśliwy. Wierzy, że są to powinności, które powinna wypełniać małżonka. Kiedy więc czyta słowa Boga? Czeka aż mąż wyjdzie, zamyka za nim drzwi i od razu zaczyna czytać. Kiedy słyszy jakiś szelest za drzwiami, szybko odkłada książkę i tak się boi, że nie ma odwagi czytać dalej. A kiedy otwiera drzwi, okazuje się, że to nie jej mąż – to był fałszywy alarm, więc wraca do lektury. Kontynuuje czytanie, ale siedzi jak na szpilkach, jest zdenerwowana i wystraszona, i myśli sobie tak: »Co jeśli naprawdę zaraz wróci do domu? Lepiej przestanę czytać. Zadzwonię do niego i dowiem się, gdzie jest i kiedy wróci«. Dzwoni więc do niego, a on mówi: »Jest dziś dużo pracy, więc wrócę około trzeciej albo czwartej«. To ją uspokaja, ale czy jej umysł jest się w stanie wyciszyć na tyle, żeby mogła czytać słowa Boga? Nie jest w stanie; w głowie ma mętlik. Spieszy przed oblicze Boga, żeby się pomodlić. Co mówi? Czy mówi, że jej wierze w Boga brak pewności, że boi się męża i nie jest w stanie wyciszyć swojego umysłu, żeby czytać słowa Boga? Czuje, że nie może się z tym zdradzić, więc nie ma Bogu nic do powiedzenia. Ale potem zamyka oczy i składa dłonie do modlitwy. Uspokaja się, przestaje być taka podenerwowana. Zaczyna więc czytać słowa Boga, ale one w ogóle do niej nie docierają. Myśli tak: »Gdzie przed chwilą czytałam? Dokąd doszłam w swoich rozmyślaniach? Całkowicie zgubiłam tok myśli«. Im dłużej to analizuje, tym bardziej czuje się niespokojna i rozdrażniona: »Nie będę już dzisiaj czytać. Nic się nie stanie, jeśli raz nie wykonam ćwiczeń duchowych«. Co o tym myślicie? Czy w jej życiu wszystko dobrze się układa? (Nie). Czy jest to szczęście małżeńskie, czy może raczej małżeńska udręka? (Udręka)” (Jak dążyć do prawdy (11), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Słowa Boże dokładnie opisały moje zachowanie. Zawsze uważałam małżeństwo za bezpieczną przystań, a mojego męża za kogoś, na kim mogę polegać. Gdy byłam dzieckiem, widziałam, jak trudno było mojej matce samodzielnie prowadzić dom, i że mój ojciec w ogóle jej nie pomagał. Matka wzbudzała we mnie litość, więc chciałam znaleźć odpowiedzialnego mężczyznę, na którym mogłabym polegać. Jednak wbrew moim oczekiwaniom mój pierwszy mąż okazał się nieodpowiedzialny i pozbawiony poczucia obowiązku, więc w końcu się rozwiedliśmy. Potem wiodłam samotne życie pełne cierpienia i nie miałam żadnego wsparcia. Później poznałam swojego obecnego męża, który się o mnie troszczył i otaczał opieką. Nie musiałam się martwić o sprawy domowe, a mąż opłacił nawet ubezpieczenie mojej córki, więc myślałam, że jest odpowiedzialny i godny zaufania. Jak mówi popularne powiedzenie: „Dom pełen dzieci nie zastąpi towarzysza poznanego na późniejszym etapie życia”. Zgadzałam się z tym. Chociaż mam córkę, być może nie będę mogła na nią liczyć w przyszłości, więc nadal muszę polegać na mężu. Widziałam w nim wsparcie na resztę życia i bezpieczną przystań, więc aby nie dopuścić do rozpadu rodziny, nie przejmowałam się trudnościami i wyczerpaniem. Pod każdym względem byłam posłuszna mężowi, żeby nie miał się do czego przyczepić. Dopóki mogliśmy w ten sposób spędzić resztę życia razem, byłam zadowolona. Nawet po odnalezieniu Boga nadal wysoko ceniłam małżeństwo. Kiedy mój mąż ciągle utrudniał mi wiarę, bałam się, że nasze małżeństwo się rozpadnie i że stracę rodzinę, więc zawsze okazywałam mu posłuszeństwo. Gdy zabronił siostrom przychodzić do naszego domu na zgromadzenia, bałam się, że jeśli zacznę się z nim wykłócać, wpłynie to na nasz związek, więc go posłuchałam i przestałam udzielać w domu gościny. Gdy zgromadzenie trwało zbyt długo, obawiałam się, że późno wrócę do domu i spóźnię się z przygotowaniem posiłku dla męża, więc przerywałam nawet przywódczyni, zanim skończyła swoje omówienie, zakłócając tym samym zgromadzenie. Gdy moje obowiązki kolidowały z rodzinną harmonią, bałam się, że mój mąż się zdenerwuje i że wpłynie to na nasz związek, więc kosztem swoich obowiązków wolałam go zadowolić. Aby mój mąż był zadowolony, opóźniałam własne dążenie do prawdy i zmarnowałam niejedną okazję, aby ją zdobyć. Nie wypełniałam swoich obowiązków i nie wywiązałam się z odpowiedzialności istoty stworzonej. Uczyniłam męża swoim wsparciem i we wszystkim byłam mu posłuszna. Wykonując swoje obowiązki, na każdym kroku obserwowałam jego reakcję, byłam przez niego ograniczana i czułam się naprawdę stłamszona i skrzywdzona. Takie małżeństwo było pełne zmartwień, a nie szczęścia. Nadal poszukiwałam, zastanawiając się, jak mam traktować małżeństwo.

Potem przeczytałam słowa Boże: „Bóg ustanowił dla was małżeństwo tylko po to, byście mogli nauczyć się wypełniać swoje zobowiązania, mieszkać w spokoju z drugą osobą i dzielić z nią życie, oraz doświadczyć, czym jest życie dzielone z partnerem i jak radzić sobie ze sprawami, które wspólnie napotykacie, dzięki czemu wasze życie jest bogatsze i bardziej zróżnicowane. Ale Bóg nie sprzedaje was w małżeńską niewolę i oczywiście nie sprzedaje was waszemu partnerowi, żebyście byli jego niewolnikami. Nie jesteście niewolnikami, a on nie jest waszym panem. Jesteście sobie równi. Wobec swojego partnera macie jedynie powinności męża lub żony, a kiedy je wypełnicie, Bóg uważa was za dobrą żonę lub dobrego męża. Nie ma czegoś takiego, co miałby wasz partner, a czego nie macie wy; nie jesteście gorsi od swojego partnera. (…) Jeśli chodzi o relacje cielesne, to oprócz waszych rodziców wasz współmałżonek jest najbliższą wam osobą na świecie. Ale ponieważ wierzycie w Boga, traktuje on was jak wroga, atakuje i prześladuje. Sprzeciwia się temu, że uczestniczycie w zgromadzeniach, a jeśli usłyszy jakiekolwiek plotki, wraca do domu, aby was besztać i pomiatać wami. Nawet jeśli modlicie się lub czytacie słowa Boga w domu, co w żaden sposób nie zakłóca jego zwykłego życia, on i tak będzie was łajać i sprzeciwiać się wam, a nawet was bić. Powiedzcie Mi, cóż to za człowiek? Czyż nie jest demonem? Czy to jest najbliższa wam osoba? Czy ktoś taki zasługuje, byście wypełniali jakiekolwiek powinności wobec niego? (Nie). Oczywiście, że nie! Tak więc osoby, które tkwią w takim małżeństwie, cały czas są na każde zawołanie swojego partnera, gotowe poświęcić wszystko, poświęcić czas, który powinny spędzać na wykonywaniu swoich obowiązków, szansę wypełniania swoich obowiązków, a nawet szansę na dostąpienie zbawienia. Nie powinny tego robić. Powinny przynajmniej porzucić takie idee. (…) Bożym celem w ustanowieniu małżeństwa jest to, abyście mogli mieć partnera i wspólnie z nim przechodzić przez różne życiowe wzloty i upadki oraz przez każdy etap życia, tak abyście nie byli sami, samotni na żadnym etapie życia, mieli obok siebie kogoś, komu możecie zwierzyć się ze swoich najskrytszych myśli, kogoś, kto was pocieszy i się wami zaopiekuje. Bóg nie używa jednak małżeństwa do tego, aby was ograniczać, aby krępować wasze ręce i stopy, tak że nie macie prawa wyboru własnej ścieżki i stajecie się niewolnikami małżeństwa. Bóg ustanowił dla was małżeństwo i ustalił dla was partnera; nie znalazł dla was pana i władcy ani nie chce, byście w ramach małżeństwa musieli wyrzekać się własnych dążeń, własnych celów życiowych, właściwego kierunku waszych dążeń i prawa do poszukiwania zbawienia. Wręcz przeciwnie, czy jesteście w związku małżeńskim, czy też nie, największym prawem, jakim obdarzył was Bóg, jest prawo do realizowania własnych celów życiowych, wypracowywania właściwego spojrzenia na życie i poszukiwania zbawienia. Nikt nie może wam zabrać tego prawa i nikt nie może w nie ingerować, włączając w to waszego współmałżonka(Jak dążyć do prawdy (11), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Słowa Boże głęboko mnie poruszyły. Bóg nie chce, abyśmy z powodu małżeństwa stracili swoją godność i prawość, ani abyśmy porzucili swoje obowiązki i odpowiedzialność, tracąc szansę na zbawienie. Bóg nie chce również, abyśmy byli związani małżeństwem i dobrowolnie stali się jego niewolnikami. Musiałam uwolnić się od kajdan małżeństwa, aby mąż mnie nie ograniczał i nie zniewalał, bo tylko wtedy mogłabym żyć godnie i uczciwie. Doskonale wiedziałam, że wiara w Boga jest właściwą ścieżką w życiu i że wykonywanie obowiązków jest odpowiedzialnością i powinnością istoty stworzonej, ale kierowałam się myślami i poglądami zaszczepionymi mi przez szatana. Wierzyłem, że „mężczyzna jest głową rodziny” i że „małżeństwo to bezpieczna przystań”. Widząc, że na co dzień mąż dobrze mnie traktuje, uważałam, że jest moim największym wsparciem, a gdy robił wszystko, co w jego mocy, aby mnie prześladować i utrudniać mi udział w zgromadzeniach i wykonywanie obowiązków, aby go zadowolić, z radością zostałam jego niewolnicą. Harowałam bez słowa skargi, przygotowując trzy posiłki dziennie, zawsze obserwując jego reakcje i we wszystkim okazując mu posłuszeństwo. Ciągle szłam dla niego na kompromis, ale on był coraz gorszy, ciągle mi przeszkadzał i mnie prześladował. Nie tylko byłam ograniczana, jeśli chodzi o udział w zgromadzeniach, ale także nie wypełniałam swojego obowiązku jako istota stworzona. Jak w ten sposób mogłam godnie i uczciwie żyć? Bóg ustanawia małżeństwo, aby ludzie mogli doświadczyć jego radości i trudności, wzbogacać swoje doświadczenie życiowe, nauczyć się radzić sobie z różnymi ludźmi, wydarzeniami i sprawami w życiu, a także wspierać się i towarzyszyć sobie nawzajem jako małżonkowie. Bóg nie sprzedał mnie mężowi i nie uczynił mnie jego niewolnicą. Mój mąż i ja jsteśmy sobie równi. Jednak żeby utrzymać nasz dom, we wszystkim byłam posłuszna mężowi i uchylałam się od swoich obowiązków, niemalże tracąc szansę na zbawienie. Byłam taka głupia! Tak naprawdę, jako żona wykonywałam wszystkie prace domowe, jakie mogłam, i wywiązałam się już ze swojej odpowiedzialności w tym zakresie, ale mąż celowo się mnie czepiał i utrudniał mi życie. Co więcej, kiedyś wierzył w Boga i czytał Jego słowa, doskonale też wiedział, że wierzę w prawdziwego Boga, a mimo to robił, co mógł, aby utrudniać mi życie i mnie prześladować. Gdy bracia i siostry przyszli do naszego domu, wypędził ich, a wręcz zagroził, że naśle na nich policję. Chciał nawet zniszczyć książki ze słowami Bożymi. W swojej istocie był diabłem, który nienawidził Boga i był Mu niechętny. Nie wierzył w Boga, podążał ścieżką do zagłady i chciał, żebym poszła razem z nim do piekła. Zrozumiałam, że jest wyjątkowo podły i pozbawiony człowieczeństwa. Wcześniej nie rozpoznałam jego istoty. Zamiast tego nieustannie mu ulegałam, żyjąc bez godności i prawości, tylko po to, by utrzymać nasze małżeństwo. To było naprawdę żałosne! Gdybym się nie obudziła i nie zmieniła i nadal uchylała się od obowiązków, zdradzając Boga dla swojego małżeństwa, byłabym niegodna nazywać się istotą stworzoną i ostatecznie zostałabym wyeliminowana i zniszczona przez Boga. Gdy to zrozumiałam, potajemnie podjęłam decyzję: „Nie będę już dłużej ulegać mężowi. Jeśli znów spróbuje przeszkadzać mi w wierze, odejdę od niego, pójdę własną ścieżką i wypełnię swój obowiązek jako istota stworzona”.

We wrześniu 2023 roku, gdy któregoś wieczoru wróciłam do domu po skończonych obowiązkach, mój mąż powiedział ze złością: „Musimy porozmawiać o tym, co z nami będzie”. Odpowiedziałam: „To zależy od ciebie”. Nagle stracił nad sobą panowanie i powiedział ze złością w głosie: „Doigrałaś się! Wierz w co chcesz! Spalę wszystkie twoje książki!”. To powiedziawszy, zaczął przeszukiwać pudełka i szuflady. Zanim zdążyłam zareagować, wyciągnął kilka książek ze słowem Bożym. Wziął też mojego laptopa. Gdy po niego sięgnęłam, odwrócił się i go roztrzaskał. Scena ta przypominała policyjny nalot, w pełni obnażając diabelską naturę mojego męża. Bałam się, że w swoim gniewie naprawdę zniszczy książki ze słowem Bożym, więc szybko pomodliłam się w sercu do Boga. Nie posunął się do tego, żeby zniszczyć książki. Po chwili wybiegł z domu, mówiąc, że zamierza się wyprowadzić i żyć sam. Uklękłam i zawołałam do Boga: „Boże, nie przypuszczałam, że mój mąż jest aż taki zły. Wyraźnie zobaczyłam jego diabelską istotę i nie mogę go już dłużej tolerować. To koniec naszego małżeństwa. Dokąd mam jednak pójść, jeśli go zostawię? Jak mogę żyć sama? Tak bardzo cierpię. Proszę, pomóż mi”. Po modlitwie pomyślałam o słowach Bożych: „Od chwili, gdy z płaczem przychodzisz na ten świat, zaczynasz wypełniać swoje obowiązki. Przez wzgląd na plan Boga i Jego zarządzenie odgrywasz swoją rolę i rozpoczynasz swoją życiową podróż. Bez względu na twoje pochodzenie i na to, jaką podróż masz przed sobą, tak czy inaczej nikt nie jest w stanie uciec przed rozporządzeniami i ustaleniami Niebios i nikt nie jest w stanie kontrolować własnego losu, ponieważ tylko Ten, który sprawuje suwerenną władzę nad wszystkimi rzeczami, jest zdolny do takiej pracy. Odkąd człowiek zaczął istnieć na początku, Bóg stale wykonywał swoje dzieło w taki sposób, zarządzając wszechświatem oraz kierując prawami, zgodnie z którymi zmieniają się wszystkie rzeczy, i trajektorią ich ruchu. Podobnie jak wszystko, człowiek po cichu i bezwiednie karmiony jest słodyczą, deszczem i rosą od Boga; jak wszystko, człowiek bezwiednie żyje pod rozporządzeniem Bożej ręki. Serce i duch człowieka są pod Bożą kontrolą; Bóg widzi też wszystko, co dzieje się w jego życiu. Bez względu na to, czy w to wszystko wierzysz, czy nie, wszystko bez wyjątku, tak to, co żywe, jak i to, co martwe, będzie przemieszczać się, zmieniać, odnawiać i znikać zgodnie z Bożym zamysłem. Oto w jaki sposób Bóg sprawuje suwerenną władzę nad wszystkimi rzeczami(Bóg jest źródłem ludzkiego życia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boże nagle mi uświadomiły, że Bóg jest Stwórcą i Najwyższym Władcą wszystkich rzeczy. Wszystkim rządzi i wszystko kontroluje. To On dał nam życie. Każdego dnia nim kieruje, czuwając nad nami dniem i nocą. Nikt nie może żyć bez Jego daru życia i tylko On jest oparciem człowieka. Mój mąż jest tylko nic nieznaczącą istotą stworzoną, a wszystko, co go dotyczy, jest w rękach Boga. Mój mąż nie może kontrolować nawet swojego przeznaczenia, a co dopiero mojego, więc jak mogłam na nim polegać? Tak jak wtedy, gdy zasłabłam kiedyś z powodu choroby. Mój mąż był bezradny, mógł tylko martwić się i przypatrywać się biernie. Później, gdy odzyskałam przytomność, modliłam się do Boga i stopniowo odzyskiwałam świadomość. Pomyślałam też o swoich sąsiadach, którzy byli małżeństwem od dwudziestu lat i dobrze im się powodziło. Jednak kiedy żona zachorowała i została sparaliżowana, mąż przez kilka dni się nią opiekował, po czym po prostu odszedł. Była też moja siostrzenica. Po ślubie byli z mężem praktycznie nierozłączni, ale niespodziewanie, po tym, jak założyli firmę, a ich życie się poprawiło, jej mąż miał romans i stał się zupełnie inną osobą. Gdy się rozwiedli, walczył z nią nawet o majątek i dom. Wszystkie te fakty uświadomiły mi, że nie można polegać na ludziach. Mimo to nadal chciałam polegać na mężu. Ależ byłam głupia, ślepa i żałosna! Bóg jest moim Panem i moją opoką. Jeśli chodzi o cierpienie i błogosławieństwa, jakich człowiek doświadcza w swoim życiu, Bóg już to wszystko z góry ustalił. Czy po rozstaniu z mężem moja przyszłość także nie będzie wynikiem Bożych rozporządzeń? Musiałam po prostu się podporządkować i zawierzyć wszystko Bogu. Gdy o tym pomyślałam, moje serce przestało tak bardzo cierpieć i zyskałam trochę wiary. Wkrótce znalazłam odpowiedni dom i w końcu uwolniłam się od ograniczeń i więzów narzucanych przez mojego męża. Żyłam sama i byłam wolna.

Później w głębi serca nadal nie mogłam się pogodzić z niektórymi rzeczami. Nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, że moje ciężko wypracowane małżeństwo tak się rozpadło i że na starość będę musiała żyć samotnie, bez żadnego wsparcia. W nocy nie mogłam przestać o tym myśleć, a po twarzy zaczęły mi spływać łzy żalu. W swoim bólu i bezradności stanęłam przed Bogiem w modlitwie, prosząc Go, aby pomógł mi odrzucić mój stan. Przeczytałam słowa Boże: „W rozmaitych rodzajach małżeństw możesz mieć takie doświadczenie, możesz wybrać kroczenie właściwą ścieżką pod przewodnictwem Boga, ukończyć misję od Niego otrzymaną, a wypełniając ją zostawić małżonka i kierując się tą przesłanką i motywacją zakończyć swoje małżeństwo – jest to coś, czemu należy przyklasnąć. Jest przynajmniej jedna rzecz warta tego, by się z niej cieszyć, a jest nią to, że nie jesteś już niewolnikiem swojego małżeństwa. Uciekłeś z tej niewoli i nie musisz już dłużej się obawiać, cierpieć i walczyć z tego powodu, że jesteś niewolnikiem swojego małżeństwa i chcesz się z niego wyrwać, ale nie jesteś w stanie. Od tej chwili uciekłeś, jesteś wolny, i jest to coś dobrego. Powiedziawszy to, mam nadzieję, że ci, których małżeństwa wcześniej zakończyły się bólem i których wciąż spowijają cienie z tym związane, naprawdę są w stanie uwolnić się od swojego małżeństwa, uwolnić się od cieni, w które ich spowiło, pozbyć się nienawiści, złości, a nawet udręki, z którymi ich pozostawiło, i nie odczuwać już bólu i złości, ponieważ za wszystkie te poświęcenia i wysiłki, które poczynili dla swojego partnera, on odpłacił im niewiernością, zdradą i drwiną. Mam nadzieję, że zostawicie to wszystko za sobą i będziecie radować się z tego, że nie jesteście już niewolnikami swojego małżeństwa, cieszyć się tym, że nie musicie już nic robić ani czynić niekoniecznych poświęceń dla swojego pana i władcy w małżeństwie, a zamiast tego, pod przewodnictwem i władzą Boga, będziecie podążać właściwą ścieżką w życiu i wypełniać swoje obowiązki jako istota stworzona, i że nie będziecie już przygnębieni i niczym nie będziecie się przejmować. Rzecz jasna nie ma już potrzeby martwić się, lękać czy niepokoić o współmałżonka ani zaprzątać sobie głowy myślami o nim, bowiem od tej chwili wszystko będzie dobrze, nie musicie już omawiać z nim swoich spraw osobistych, nie musicie już być przez niego ograniczani. Musicie tylko szukać prawdy, jak również zasad i fundamentu w słowach Boga. Jesteście już wolni i nie jesteście dłużej niewolnikami swojego małżeństwa. To wielkie szczęście, że zostawiliście za sobą ten koszmar małżeństwa, że małżeństwo was już nie ogranicza, że prawdziwie stanęliście przed obliczem Boga, że macie więcej czasu, by czytać słowa Boga, uczestniczyć w zgromadzeniach i wykonywać ćwiczenia duchowe. Jesteście całkowicie wolni. Nie musicie już uzależniać swojego zachowania od niczyich nastrojów, nie musicie już słuchać niczyich szyderstw, nie musicie już zwracać uwagi na niczyje humory i uczucia – żyjecie jako niezależne jednostki i jest to wspaniałe! Nie jesteście już niewolnikami. Możecie wydostać się ze środowiska, w którym mieliście wobec ludzi różne powinności do wypełnienia, możecie być prawdziwą istotą stworzoną, być istotą stworzoną pod panowaniem Stwórcy i wykonywać obowiązki takiej istoty – jak cudownie jest robić tylko to! Nie musicie już więcej kłócić się i niepokoić o swoje małżeństwo, przejmować nim, tolerować go, znosić go, cierpieć w nim i złościć na nie – już nigdy więcej nie musicie żyć w tym odrażającym środowisku i znajdować się w takiej skomplikowanej sytuacji. Jest to coś wspaniałego, wszystko to są rzeczy dobre i wszystko jest na dobrej drodze(Jak dążyć do prawdy (11), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Słowa Boże z każdym zdaniem rozgrzewały i pocieszały moje serce. Przeczytałam ten fragment ze łzami w oczach i poczułam, że moje serce się umocniło. Byłam wdzięczna, że wskazówki Boga pomogły mi uwolnić się od więzów małżeństwa i ograniczeń ze strony męża, a także wkroczyć na właściwą ścieżkę w życiu. Od tej pory mogłam sumiennie wykonywać obowiązek istoty stworzonej i dążyć do prawdy, aby dostąpić zbawienia. To było coś dobrego. Nie powinnam już dłużej odczuwać żalu i smutku z powodu rozpadu mojego związku.

Teraz jestem wolna. Przestałam być niewolnicą małżeństwa i mąż już mnie nie kontroluje ani nie ogranicza. Uczestnicząc w zgromadzeniach, nie muszę już spieszyć się do domu, żeby przygotować posiłek. Mogę zostać tak długo, jak mam ochotę, i wykonywać swoje obowiązki, kiedy tylko chcę. Ależ cudownie jest być wolną! Nie muszę już zaprzątać sobie głowy potrzebami męża, martwić się o nie ani być nimi obarczona. Mam teraz więcej czasu na dążenie do prawdy, jedzenie i picie słów Bożych oraz wykonywanie obowiązku istoty stworzonej. Gdy w związku z moimi obowiązkami pojawiają się problemy, potrafię wyciszyć swoje serce, zastanowić się i szukać prawdy, aby je rozwiązać, dzięki czemu osiągam pewne rezultaty. Każdego dnia mam więcej czasu, żeby wykonywać ćwiczenia duchowe, zastanawiać się nad swoimi niewłaściwymi stanami i szybko szukać słów Bożych, aby się z nimi uporać, a także na robienie duchowych zapisków. Jednocześnie, rozważając słowa Boże, nauczyłam się rozróżniać różne typy ludzi – tych, którzy są prawdziwie wierzący, i tych, którzy są niedowiarkami. Wcześniej nie mogłabym tego zyskać. Dawniej kierowałam się myślami i poglądami szatana, przywiązując zbyt dużą wagę do małżeństwa. Postrzegałam męża jako swoje wsparcie i dążyłam do utrzymania małżeństwa. Zawsze szłam na kompromis, bardzo cierpiałam i byłam stłamszona. To Bóg wyrwał mnie z więzów małżeństwa i to Bóg pozwolił mi zyskać pewne rozeznanie co do istoty mojego męża. Bogu niech będą dzięki!

Wstecz: 43. Już nie polegam na dzieciach, jeśli chodzi o opiekę na starość

Dalej: 51. Wyzbyłam się poczucia zobowiązania wobec mojego syna

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

38. Uwalnianie się od statusu

Autorstwa Dong En, FrancjaW 2019 roku zostałam przywódczynią kościoła. Wszystko robiłam po swojemu, w swoim obowiązku byłam...

3. Odkrywanie tajemnicy sądu

Autorstwa Enhui, MalezjaNa imię mi Enhui, mam 46 lat. Mieszkam w Malezji i od 27 lat wierzę w Boga. W październiku 2015 roku przeniosłam...

Ustawienia

  • Tekst
  • Motywy

Jednolite kolory

Motywy

Czcionka

Rozmiar czcionki

Odstęp pomiędzy wierszami

Odstęp pomiędzy wierszami

Szerokość strony

Spis treści

Szukaj

  • Wyszukaj w tym tekście
  • Wyszukaj w tej książce

Połącz się z nami w Messengerze