Nie będę już czuć się gorsza z powodu swojej nieporadności językowej
Od dziecka byłam dość zamknięta w sobie i nie umiałam dobrze się wysłowić. Przy obcych nie miałam odwagi się odezwać, a gdy wokół mnie było dużo ludzi, strasznie mnie to stresowało. Zawsze się obawiałam, że nie wyrażę się jasno i wyjdę na idiotkę. Przez to często czułam się gorsza od innych. W sierpniu dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku kościół powierzył mi podlewanie nowych wierzących. Wymagało to ode mnie częstych spotkań z nimi i komunikowania się z innymi osobami podlewającymi. W takich sytuacjach często czułam niepokój i bałam się, że gdy przyjdzie moja kolej na omawianie czegoś, nie wysłowię się dość jasno. Co wtedy pomyśleliby o mnie bracia i siostry?
Raz Stacy, siostra, z którą pracowałam, wzięła mnie na spotkanie z nowymi. Było tam jakieś czterdzieści albo pięćdziesiąt osób. Gdy to zobaczyłam, wpadłam w panikę. Tam było za dużo ludzi. Jaki to byłby wstyd, gdyby moje omówienie wypadło blado. Ludzie pomyśleliby: „Skoro jesteś taka i nie umiesz mówić zrozumiale, to czy dasz radę nas podlewać?”. Czy nie patrzyliby na mnie z góry? Przez takie myśli nie mogłam się uspokoić i serce biło mi jak szalone. Na dodatek omówienie Stacy zawierało klarowną myśl i praktyczną treść, co obudziło we mnie zazdrość. Byłam rozstrojona, bałam się, że przy tylu ludziach zestresuję się, a wtedy w głowie będę miała pustkę i nie wyduszę z siebie ani słowa. Jaka to byłaby kompromitacja? Co by o mnie pomyśleli nowi wierzący? Postanowiłam więc, że nie będę się odzywać i odegram tylko rolę słuchacza! Podczas całego zgromadzenia siedziałam jak mysz pod miotłą. Spotykając się z innymi podlewającymi, zachowywałam się tak samo. Widząc, że oni wszyscy dość dobrze potrafią się wysłowić, zrobiłam się zazdrosna. Moje wypowiedzi były niezadowalające i nie nadawałam się do przemawiania. Czułam się jeszcze mniej pewna siebie pod tym względem. Byłam przygnębiona i myślałam: „Wszyscy zajmujemy się podlewaniem, czemu więc dzieli nas taka wielka przepaść? Nigdy nic nie mówię. Czy inni nie pomyślą, że zawiodłam, bo nie potrafię nic omówić?”. Byłam trochę zniechęcona i pomyślałam nawet: „Czy to nie był błąd, że powierzono mi obowiązki podlewania? Przecież ten, kto je wypełnia, musi omawiać prawdę i powinien mieć dar wymowy. Ja jestem w tym tak nieporadna, że nie udźwignę tych obowiązków”. Ale pomyślałam wtedy, że to Bóg decyduje o tym, jakie obowiązki ktoś wykonuje na danym etapie, a ja nie chciałam okazać się niegodna Jego życzliwości. Musiałabym jednak przemawiać w obecności wielu ludzi; co powinnam zrobić? Przez te kilka dni cierpiałam nieustannie i nie umiałam uwolnić się od tego nastroju.
Pewnego dnia powiedziałam jednej z sióstr o moim stanie, a ona dała mi do przeczytania fragment słów Bożych: „Jeśli często dręczy cię poczucie winy, jeśli twoje serce nie może znaleźć wytchnienia, jeśli brak jest w twoim życiu spokoju i radości oraz często gnębią cię troski i niepokoje dotyczące najróżniejszych spraw, na co to wskazuje? Po prostu na to, że nie praktykujesz prawdy i nie jesteś niezłomny w niesieniu świadectwa o Bogu. Jeśli żyjesz z usposobieniem właściwym szatanowi, to często zdarza się, że nie udaje ci się praktykować prawdy, że ją zdradzasz, jesteś samolubny i nikczemny; dbasz jedynie o swój wizerunek, swoje nazwisko, swój status i swoje własne interesy. Żyjesz zawsze dla samego siebie, a to powoduje, że bardzo cierpisz. Masz tak wiele samolubnych pragnień, uwikłań, więzów, obaw i udręk, że nie jest ci dana ani krztyna spokoju czy radości. Kto żyje dla zepsutego ciała, ten niewymownie cierpi. Ci, którzy dążą do prawdy, są inni. Im lepiej rozumieją prawdę, tym bardziej stają się wolni i wyzwoleni; im częściej praktykują prawdę, tym więcej zaznają spokoju i radości. Gdy osiągną prawdę, będą żyć w pełni światłości, cieszyć się Bożymi błogosławieństwami i nie zaznają żadnego bólu” (Wkraczanie w życie zaczyna się od wypełniania obowiązków, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boże obnażyły mój prawdziwy stan i zrozumiałam, dlaczego tak bardzo cierpiałam. Powodem była moja próżność, moja duma, a także fakt, że nie praktykowałam prawdy. Czy to na zgromadzeniu z nowymi wierzącymi, czy w kontaktach z podlewającymi, nie miałam odwagi się wypowiadać, zawsze bałam się, że inni będą na mnie patrzeć z góry, jeśli słabo wypadnie moje omówienie. Moja próżność i duma były czymś, co stale zajmowało moje myśli. Duma i własna korzyść stały się moją obsesją. Czułam nieopisany ból, bo żyłam pochłonięta swoim skażonym usposobieniem. Czytając słowa Boże, po części zrozumiałam swój problem.
Kilka dni później polecono nam na zmianę zarządzać wymianą informacji pomiędzy osobami zajmującymi się podlewaniem. Gdy to usłyszałam, znów opanował mnie niepokój i pomyślałam: „Mam przed sobą braci i siostry, wykonuję te same obowiązki co oni. Jest ich w sumie jedenaścioro. Moje omówienie prawd dotyczących wizji nie jest tak dobre jak ich, a teraz będę jeszcze prowadzić spotkania. Brak mi daru wymowy i jeśli zjedzą mnie nerwy podczas omówienia, będę się jąkać, zacinać i zgubię wątek, to co sobie wszyscy o mnie pomyślą?”. Kilka dni później było zgromadzenie i osoba prowadząca poprosiła, żebym wzięła w nim udział. Walczyłam sama z sobą, choć to nie ja miałam prowadzić zgromadzenie. Bałam się, że jeśli poproszą mnie o omówienie, to nie wyduszę z siebie ani słowa, a to byłoby największe upokorzenie. Nie miałam odwagi, żeby tam pójść. Potem przez kilka dni czułam się tak, jakby głaz ciążył mi na sercu, nie mogłam oddychać. Czy mogłam tak bez końca unikać udziału w zgromadzeniach? Pomyślałam, że chyba faktycznie nie nadaję się na podlewającą, chciałam zrezygnować, ale skarciłam samą siebie i czułam, że jestem coś winna Bogu. Dopiero gdy przeczytałam te słowa Boże, mój stan zaczął się zmieniać. Słowa Boże mówią: „Niektórzy ludzie od dziecka są introwertyczni, nie lubią rozmawiać i mają trudności z nawiązywaniem relacji. Nawet jako dorośli, w wieku trzydziestu czy czterdziestu lat, nadal nie są w stanie przezwyciężyć własnej osobowości: nie potrafią przemawiać, nie są biegli w sztuce konwersacji ani w kontaktach międzyludzkich. Gdy zostają przywódcami, owa cecha osobowości staje się dla nich pewnego rodzaju ograniczeniem i przeszkodą w pracy, i często wywołuje u nich niepokój i frustrację, przez co czują się do czegoś zmuszani. Introwersja i niechęć do zabierania głosu stanowią zewnętrzne przejawy zwykłego człowieczeństwa. Skoro są to przejawy zwykłego człowieczeństwa, to czy uznaje się je za występki przeciwko Bogu? Nie, to nie są występki i Bóg zajmie się nimi w odpowiedni sposób. Twoje problemy, braki i wady nie mają żadnego znaczenia w oczach Boga. On przygląda się temu, jak praktykujesz prawdę, w jaki sposób jej poszukujesz, co czynisz, by postępować zgodnie z prawdozasadami i podążać drogą Bożą w swoim obecnym położeniu zwykłego człowieka. Temu właśnie przygląda się Bóg. Dlatego też nie pozwól, by ograniczały cię podstawowe stany, takie jak zwykły ludzki potencjał, zdolności, instynkty, osobowość, nawyki, wzorce życiowe itp. Nie poświęcaj rzecz jasna energii i czasu na próby przezwyciężenia owych podstawowych stanów, ani nie próbuj ich zmieniać. (…) Twoja pierwotna osobowość pozostaje twoją osobowością. Nie próbuj jej zmieniać po to, by dostąpić zbawienia – to niedorzeczna ludzka koncepcja: twoja osobowość stanowi obiektywny fakt, którego nie możesz zmienić. Obiektywnie rzecz ujmując: rezultat, jaki Bóg pragnie osiągnąć poprzez swoje dzieło, nie ma nic wspólnego z twoją osobowością. Nie ma z nią też związku twoja zdolność dostąpienia zbawienia ani to, czy jesteś człowiekiem praktykującym prawdę i posiadającym prawdorzeczywistość. Nie próbuj więc zmieniać swojej osobowości dlatego, że wypełniasz jakieś obowiązki bądź odpowiadasz za pewne zadania – to zły pomysł. Co zatem powinieneś czynić? Powinieneś przestrzegać prawdozasad i je praktykować niezależnie od swojej osobowości czy przyrodzonych stanów. Ostatecznie to nie na podstawie twojej osobowości Bóg ocenia, czy podążasz Jego drogą i jesteś w stanie dostąpić zbawienia. Bóg nie bierze pod uwagę tego, jaki jest twój przyrodzony potencjał, jakie masz wrodzone umiejętności, talenty, uzdolnienia czy kompetencje, ani też nie ocenia tego, jak bardzo powściągnąłeś swoje cielesne instynkty i potrzeby. Przygląda się natomiast temu, czy podążając za Nim i wypełniając swoje obowiązki, praktykujesz Jego słowa; czy masz zamiar i aspiracje, by dążyć do prawdy, i czy ostatecznie udało ci się zrealizować praktykowanie prawdy i podążanie drogą Boga. Właśnie na to patrzy Bóg. Pojmujesz to? (Tak)” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). Słowa Boże bardzo mnie poruszyły i dały mi pewne poczucie wyzwolenia. Zrozumiałam, że Bóg nie chce zmieniać instynktów i osobowości ludzi, tylko ich zepsute skłonności. Wady osobowości to przejawy zwykłego człowieczeństwa, którego Bóg nie potępia. Żyłam zawsze z przeświadczeniem, że jestem introwertyczką i nie umiem się wysłowić, że nie nadaję się do podlewania. Ilekroć spotykałam ekstrawertyków, którzy mieli dar wymowy, czułam się skrępowana, stale się bałam, co ludzie o mnie pomyślą, jeśli powiem coś nieskładnego. Czułam się gorsza, wydawało mi się, że nie potrafię wypełniać tych obowiązków. Okazuje się, że to była moja paranoja. Mój introwertyzm i brak elokwencji nie wpływały na wykonywanie moich obowiązków. Gdy w przeszłości wypełniałam inne obowiązki, sumiennie starałam się rozważać słowa Boże i gdy przykładałam się do obowiązków, osiągałam rezultaty. Podczas zgromadzeń i omówień doznawałam nieco oświecenia i iluminacji. Choć nie umiałam się wysłowić tak dobrze jak inni, przecież nie było tak, że o niczym nie byłam w stanie jasno mówić. To, co dał mi Bóg, było wystarczające. Ograniczały mnie przede wszystkim moja próżność i duma, bałam się, że jeśli kiepsko coś omówię, to zrobię z siebie idiotkę. Mój introwertyzm i brak daru wymowy były tylko wymówkami, nie zastanawiałam się, jak pokonać te trudności, pełniąc obowiązki, ani nad swoim zepsutym usposobieniem. Żyłam pochłonięta próżnością i dumą, niezdolna się wyzwolić. Słowa Boże uświadomiły mi, że źle podchodzę do rozwiązywania problemów, że nie powinnam stale czuć się gorsza i zniechęcona przez swój introwertyzm i brak elokwencji, bo osobowość człowieka determinuje Bóg i nie można jej zmienić, ale nie jest ona zepsutym usposobieniem. Mogłam jedynie dążyć do prawdy, wyzbyć się zepsutego usposobienia i nie dawać się ograniczać próżności i dumie. Dzięki temu zyskałabym spokój i wolność. Potem praktykowałam zgodnie ze słowami Bożymi i stawiłam czoła wadom swojej osobowości. Gdy byłam w czymś dobra, zabierałam się do działania, a gdy w czymś się nie sprawdzałam, współpracowałam z siostrami i uczyłam się od nich, by jakoś zrekompensować swoje słabości. Nie czułam się już gorsza przez to, że byłam zamknięta w sobie i nieporadna językowo.
Potem, gdy rozmawiałam o moim stanie z jedną siostrą, dała mi do przeczytania fragment słów Bożych: Bóg Wszechmogący mówi: „Troska antychrystów o własną reputację i status wykracza poza troskę przejawianą przez normalnych ludzi i jest częścią istoty ich usposobienia; nie jest to chwilowe zainteresowanie ani przejściowy wpływ otoczenia, lecz część ich życia, coś, co mają we krwi, a zatem ich istota. To znaczy, że we wszystkim, co robią antychryści, najważniejsze są ich osobista reputacja i status, nic poza tym. Dla antychrystów reputacja i status są całym życiem i życiowym celem. Cokolwiek robią, pierwsze pytanie brzmi: »Jak to wpłynie na mój status? A na moją reputację? Czy zrobienie tego poprawi moją reputację? Czy mój status w oczach innych ludzi wzrośnie?«. To jest pierwsza rzecz, o jakiej myślą, co wystarczająco dowodzi, że mają usposobienie i istotę antychrystów; inaczej nie zastanawialiby się nad tymi problemami. Można powiedzieć, że dla antychrystów reputacja i status nie są jakimś dodatkowym wymogiem ani czymś nieistotnym, bez czego mogliby się obejść. Są częścią natury antychrystów, są w ich kościach, we krwi – są czymś wrodzonym. Antychrystom nie jest obojętne, czy posiadają reputację i status – nie taka jest ich postawa. Jaka więc ona jest? Reputacja i status są ściśle związane z ich codziennym życiem, ich codziennym stanem, tym, do czego na co dzień dążą. I tak dla antychrystów status i reputacja są ich życiem. Bez względu na to, jak i w jakim środowisku żyją, jaką pracę wykonują, o co zabiegają, jakie są ich cele, jaki jest kierunek ich życia, wszystko kręci się wokół zdobycia dobrej reputacji i wysokiego statusu. Ten cel się nie zmienia; nigdy nie potrafią odsunąć takich rzeczy na bok. To jest prawdziwe oblicze antychrystów i ich istota” (Punkt dziewiąty (Część trzecia), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Bóg ujawnia, że antychrystom najbardziej zależy na reputacji i statusie. Są one dla nich ważniejsze od ich własnego życia. Ja też znajdowałam się w podobnym stanie. Podczas spotkań z nowymi wierzącymi musiałam tylko uważnie rozważać słowa Boże i omówić te fragmenty, które rozumiałam. Ja tego jednak nie robiłam. Widząc nowych wierzących, nie myślałam o tym, jak rozwiązać ich problemy i skupić się na rozważaniu słów Bożych, tylko na tym, jak poprzez swoje omówienie zrobić na nich dobre wrażenie. Gdy dręczyło mnie to, co inni o mnie pomyślą, jeśli podczas omówienia nie będę mówić jasno, moje serce czuło skrępowanie i nie śmiałam się odezwać. Tak samo było w trakcie spotkań i rozmów z innymi podlewającymi. Widząc, że potrafią się lepiej ode mnie wysłowić, nie próbowałam uczyć się od nich i rozmawiać z nimi, by pokonać jakoś własne słabości, tylko przejmowałam się tym, co o mnie pomyślą, jeśli słabo wypadnie moje omówienie. Gdy się nie odzywałam, też się martwiłam, co sobie o mnie pomyślą. Gdy już spętały mnie do tego stopnia kajdany próżności i dumy, nie rzuciłam się, by szukać prawdy i rozwiązać problemy, tylko bałam się, że inni mnie przejrzą. Wolałam zrezygnować z obowiązków, niż żeby mnie nazwano niedorajdą. Mogłabym przynajmniej zachować resztki godności. Czy milczałam, czy coś mówiłam, bez względu na to, w jakiej grupie się znajdowałam, zawsze i wszędzie obchodziły mnie tylko moja próżność i duma. Ból, zniechęcenie i poczucie niższości brały się z mojej próżności i dumy. Brały się z tego, że bałam się pokazać ludziom, a nawet chciałam porzucić obowiązki, bo nie napawały mnie dumą. Myślałam o słowach, jakie często słyszałam od rodziców, gdy byłam młoda: „Respekt nie ma ceny”. Pod wpływem takiej szatańskiej trucizny zawsze chciałam wywrzeć dobre wrażenie na każdym, z kim się stykałam, ale jeśli mi się to nie udawało, to nie mogłam przynajmniej pozwolić, by inni patrzyli na mnie z góry. Byłam taka w szkole, w pracy, podczas wspólnego wykonywania obowiązków, a gdy mojej potrzeby reputacji i statusu nie dało się zaspokoić, to było, jakbym straciła życie. Dostrzegłam, że przejawiam usposobienie antychrysta. Gdy to pojęłam, zrozumiałam też, że życzliwość Boga kryła się w tym, że obdarzył mnie taką właśnie osobowością. Przeczytałam te słowa Boże: „Gdy ludzie zostaną zdeprawowani przez szatana, jego zepsute usposobienie staje się istotą ich życia; to oznacza, że żyją oni według swego skażonego usposobienia oraz że rządzi ono ich życiem. Dlatego kiedy ktoś posiada skażone usposobienie i łączy je z dobrym, ponadprzeciętnym potencjałem i, ogółem, z kompletnymi, doskonałymi, niesamowitymi zdolnościami, to wzmaga to tylko owo skażone usposobienie i prowadzi do jego gwałtownej eskalacji, czyniąc je niepohamowanym. W efekcie tacy ludzie stają się bardziej aroganccy, nieustępliwi, fałszywi i niegodziwi. Ich trudności z zaakceptowaniem prawdy są coraz większe i nie ma sposobu na pozbycie się ich skażonego usposobienia” (Jak dążyć do prawdy (7), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). Czytając słowa Boże, pojęłam, że gdybym umiała się pięknie wysłowić, gdybym potrafiła łatwo panować nad sytuacją, będąc w centrum uwagi i zyskując podziw wśród ludzi, to byłabym z siebie zadowolona i szalałabym z radości. Ponieważ nie mam talentu do przemawiania, mogę polegać i wspierać się na Bogu, gdy mam trudności, a także dostrzec własne słabości i braki, to, jak niewiele znaczę i że nie mam daru wymowy, a dzięki temu nie mam śmiałości się wywyższać. Reputacja i status były moje obsesją, a jednocześnie nie umiałam się składnie wysłowić. Miałam poważne wady, a tak bardzo mnie obchodziło, co inni o mnie myślą. Gdybym była wygadana, to moja arogancja jeszcze by urosła, uważałabym się za lepszą od innych, jak szatan. Bóg bardzo mnie chronił, gdy odmówił mi daru wymowy!
Czytałam potem więcej słów Bożych: „Dążenie do prawdy jest rzeczą najważniejszą bez względu na to, z jakiej perspektywy na to spojrzysz. Możesz unikać wad i braków człowieczeństwa, lecz nigdy nie możesz ominąć ścieżki dążenia do prawdy. Nieważne, jak doskonałe czy szlachetne jest twoje człowieczeństwo, czy masz mniej wad i braków, a więcej mocnych stron niż inni ludzie – to nie oznacza, że pojmujesz prawdę, ani nie zastępuje twojego do niej dążenia. Przeciwnie: jeśli do niej dążysz i wiele z niej pojmujesz, jeśli posiadasz odpowiednio głębokie i praktyczne zrozumienie prawdy, zrekompensuje to wiele braków i problemów twojego człowieczeństwa” (Jak dążyć do prawdy (3), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy II). „Jeśli wszystko, o czym myślisz codziennie w wolnych chwilach, dotyczy tego, jak skorygować swoje zepsute usposobienie, jak praktykować prawdę i jak zrozumieć jej prawdozasady, to nauczysz się używania prawdy do rozwiązywania problemów zgodnie ze słowami Boga. W ten sposób zyskasz zdolność do samodzielnego życia, będziesz miał wejście w życie, podążanie za Bogiem nie będzie ci sprawiać większych trudności i stopniowo wejdziesz w prawdorzeczywistość. Jeśli w głębi serca wciąż skupiasz się na prestiżu i statusie, nadal zajmuje cię popisywanie się i sprawianie, by inni cię podziwiali, to nie jesteś kimś, kto dąży do prawdy, i idziesz niewłaściwą ścieżką. Nie dążysz do prawdy ani do życia, lecz do rzeczy, które kochasz – a są to: sława, zyski oraz status. W takim przypadku nic, co robisz, nie ma związku z prawdą, wszystko to jest czynieniem zła i świadczeniem usług. Jeżeli w sercu kochasz prawdę i zawsze zmierzasz do prawdy, dążysz do zmiany usposobienia, jesteś w stanie osiągnąć prawdziwe podporządkowanie Bogu, jesteś bogobojny i wystrzegasz się zła, i trzymasz się w ryzach we wszystkim, co robisz i potrafisz przyjąć Bożą kontrolę, to twój stan będzie się poprawiał i staniesz się człowiekiem, który żyje przed obliczem Boga” (Dobre zachowanie nie oznacza zmiany usposobienia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boże uświadomiły mi, że ci, którzy nie dążą do prawdy, choćby nie wiem, jak świetnie umieli się wysłowić, jak wspaniałą mieli osobowość, jak byli wygadani i jak wielki podziw wzbudzali, nie zyskają Bożej aprobaty. Bóg nie patrzy na braki ludzi, ale na to, czy potrafią dążyć do prawdy, czy się Mu podporządkowują i czy się Go boją. Gdy wypełniałam obowiązki podlewania nowych wierzących, intencja Boga była taka, żebym dążyła do prawdy, bym się nie uchylała od odpowiedzialności, czy to w obliczu nowych wierzących, czy innych podlewających, bym przy tym szukała sposobów na rozwiązanie problemów nowych wierzących, tak by umocnili się na prawdziwej drodze i szybciej zaczęli pełnić obowiązki istot stworzonych. Jednak kiedy stawałam przed nowymi wierzącymi i podlewającymi, każdego dnia głowę zaprzątały mi próżność i status. Było to przeciwieństwo ścieżki, o której mówi Bóg, a którą kroczą ludzie dążący do prawdy i ją miłujący. Przez to coraz mniej odpowiadałabym wymogom Boga, który ostatecznie by mnie wypędził. Potem, zgodnie z tym, co mówią słowa Boga, zaczęłam ćwiczyć się w tym, żeby całe serce wkładać w obowiązki i wyzbyć się swojego zepsutego usposobienia, skupiając się na szukaniu prawdozasad i sumiennej pracy. Potem, gdy na zmianę prowadziliśmy zgromadzenia, nie uchylałam się już. Wiedziałam, że prowadząc zgromadzenia, mogę poprawiać swój sposób wysławiania się, rekompensować swoje braki i należycie wypełniać obowiązki, więc prosiłam Boga, by dał mi wiarę i siłę. Nie chciałam już skupiać się na tym, co inni o mnie myślą; wystarczyło, żebym w pełni korzystała z tego, czym Bóg mnie obdarzył, realizowała swój potencjał. Gdy przychodziła kolej na mnie, spokojnie omawiałam to, co pojmowałam, a część moich wypowiedzi była dość spontaniczna. Nie ograniczała mnie już moja duma.
To doświadczenie uświadomiło mi, że cierpiałam i byłam przygnębiona nie przez brak elokwencji, ale przez swoją pogoń za reputacją i statusem. Brak umiejętności wypowiadania się i mówienia zrozumiale to defekt człowieczeństwa, ale nie śmiertelna choroba. Wkładać całe serce w dążenie do prawdy i szukać prawdozasad w obliczu problemów i trudności w wypełnianiu obowiązków, to jest najważniejsze.
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.