Przemyślenia na temat ograniczania innych

29 września 2023

Autorstwa Ding Li, Stany Zjednoczone

Kilka lat temu zajmowałam się pisaniem piosenek dla kościoła. Gdy już dobrze zaznajomiłam się z pracą i zasadami, zaczęłam osiągać lepsze wyniki. Inni wyrobili sobie o mnie dobre zdanie. Kiedy napotykali problemy z pisaniem piosenek, zwracali się do mnie. Wszyscy zwykle podzielali moje opinie, więc byłam z siebie zadowolona. Uważałam się za lepszą od nich i geniusza, bez którego zespół nie dałby rady. Stale miałam poczucie wyższości. Potem siostra Sheila dołączyła do nas, by pisać pieśni. Kierownik przydzielił ją do pracy ze mną i powiedział, żebym jej pomagała. Na początku próbowałam ją uczyć. Streściłam jej swoją wiedzę i powiedziałam, czego się wystrzegać, ale i tak zawalała pewne rzeczy, które już wyjaśniałam. Trochę mnie irytowała i myślałam sobie, że już jej to wszystko mówiłam, a ona nadal popełnia błędy. Czy przykładała się do pracy? Później, gdy wytykałam jej pomyłki, beształam ją bez opamiętania: „Już ci mówiłam o tym problemie. Czemu wciąż popełniasz ten sam błąd? Czy ty w ogóle się starasz?”. Raz na spotkaniu Sheila wyznała, że boi się pomylić, gdy pełni obowiązki, oraz rozprawiania się z nią. Zaniepokoiły mnie jej słowa. Ostatnio wielokrotnie wytykałam jej błędy w pracy, nieraz ją też rugałam. Czy czuła, że ją ograniczam? Ale pomyślałam, że stale zdarzały jej się pomyłki, więc słusznie zwracałam jej na nie uwagę. Gdybym siedziała cicho, nie byłaby ich świadoma i nie zmieniłaby się szybko. Nie miałam złych intencji. Chciałam tylko, żeby ogarnęła sprawy i nie narażała pracy na szwank. Z czasem okazało się, że Sheila już mi nie mówi, jeśli ma trudności z pełnieniem obowiązków lub wpadnie na pomysł. Była też zniechęcona i czuła, że nie nadaje się do tej pracy. A po prawdzie nie tylko z Sheilą pracowałam w ten sposób. Wobec innych braci i sióstr byłam taka sama. Miałam w zwyczaju swój czas i całą energię wkładać w obowiązki i czasem pracowałam do późna, by zrobić swoje, jak należy. Uważałam, że dźwigam ciężar obowiązku i jestem mu oddana. Gdy widziałam, że inni idą wcześnie spać, sądziłam, że oni swojego ciężaru obowiązku nie dźwigają, i strofowałam ich: „Weźcie ten ciężar na barki, zapłaćcie cenę, porzućcie komfort!”. Gdy zmęczone siostry wstawały rozprostować nogi albo chwilę pogawędzić, uznawałam, że nie skupiają się na obowiązkach. Kręciłam nosem i łajałam je: „Kiedy jest czas na pełnienie obowiązków, na tym należy skupiać całą uwagę. Czy te pogawędki nie opóźniają pracy?”. Bracia i siostry stopniowo zaczęli coraz bardziej się ode mnie odsuwać i przestali przychodzić do mnie, kiedy napotkali problemy albo trudności. Czułam się wyalienowana i niezgrana z innymi. Było mi bardzo źle, ale nie wiedziałam, co wywołuje problem.

Kilka miesięcy później przywódca niespodziewanie przyszedł do mnie i powiedział surowo: „Inni wspomnieli mi ostatnio, że masz w zwyczaju ich ganić i ograniczać. Bracia i siostry czują, że naprawdę ich tłamsisz i brak im swobodny w pracy. To kiepskie człowieczeństwo”. Słysząc to od przywódcy, czułam się jakby spoliczkowana. W głowie mi szumiało. Zwłaszcza słowa „ograniczasz ludzi” i „kiepskie człowieczeństwo” były niczym ciosy w serce. Miałam mętlik w głowie. Jak to się stało, że jestem taką nieludzką osobą, co ogranicza innych? Dlaczego ich tłamsiłam? Nie mogłam zasnąć w nocy. Skonsternowana wałkowałam to wszystko w głowie. Myślałam, że jako osoba bezpośrednia z natury mówię, jak jest. Ale to, co mówię, jest prawdą. Gdy widzę u kogoś problem, potrafię mu wprost o nim powiedzieć, nie boję się, że poczuje się urażony. Czułam, że to słuszne. Jak więc mogłam ograniczać innych i okazywać kiepskie człowieczeństwo? Skoro przywódca uznał, że ograniczam ludzi, zamierzałam popracować nad sobą, by inni dostrzegli zmianę. Żeby już nikt nie mógł powiedzieć, że kogoś ograniczam i jestem nieludzka. Zaczęłam pracować nad sposobem, w jaki zwracałam się do innych. Zawsze starałam się formułować myśli taktowniej, by nie stawiać ludzi w złym świetle i nie urazić ich dumy. Czasem widziałam problem, ale sama o nim nie wspominałam, by nikt nie uznał, że kogoś ograniczam. Prosiłam wtedy kierownika o omówienie sprawy. Z czasem przestałam ludzi ganić i łajać jak dawniej, więc uznali, że zaszła we mnie pewna zmiana. Ale wcale nie czułam spokoju. Byłam mocno przygnębiona i brakowało mi swobody. Czułam, że obchodzę się z ludźmi jak z jajkiem i muszę ważyć każde słowo. W końcu zadałam sobie pytanie: „Czy takie zachowanie oznacza prawdziwą skruchę? I zmianę? Inni już nie czują się ograniczani przeze mnie, ale dlaczego to ja czuję się stłamszona?”. Zbolała i skołowana pomodliłam się do Boga, szukając odpowiedzi i prosząc o oświecenie oraz wskazanie mi drogi do prawdziwej refleksji i zrozumienia siebie.

Wypełniając obowiązki religijne, przeczytałam słowa Boga. „Pierwszym wymogiem skruchy jest rozpoznanie, co zrobiło się niewłaściwie: zobaczenie, na czym polegał błąd, zrozumienie istoty problemu i przejawionego zepsutego usposobienia; musicie się nad tym zastanowić i przyjąć prawdę, a następnie praktykować zgodnie z prawdą. Tylko to jest postawą skruchy. Jeżeli jednak wyczerpująco rozważasz wybiegi i podstępy, stajesz się jeszcze większym krętaczem niż wcześniej, a twoje techniki są sprytniejsze i bardziej skryte oraz masz więcej metod radzenia sobie z różnymi rzeczami, to problem nie ogranicza się tylko do tego, że jesteś nieuczciwy. Używasz podstępnych środków i skrywasz tajemnice, których nie możesz wyjawić. To jest złe. Nie tylko nie okazałeś skruchy, ale stałeś się bardziej śliski i zwodniczy. Bóg widzi, że jesteś człowiekiem zatwardziałym i złym, który pozornie przyznaje się do błędu i akceptuje przycięcie i rozprawienie się z nim, ale w rzeczywistości w najmniejszym nawet stopniu nie okazuje skruchy. Dlaczego tak mówimy? Dlatego, że gdy to wydarzenie miało miejsce, a także bezpośrednio po nim, w ogóle nie szukałeś prawdy, nie zdobyłeś się na refleksję i nie próbowałeś poznać siebie ani nie praktykowałeś zgodnie z prawdą. Twoja postawa polega na używaniu filozofii, logiki i metod szatana do rozwiązania problemu. W rzeczywistości próbujesz go ominąć, zamieść pod dywan, aby inni nie dostrzegli nawet jego śladu, by nic się nie wydało. Na koniec uważasz, że jesteś bardzo sprytny. Bóg widzi właśnie te rzeczy; nie widzi zaś, byś się naprawdę zastanowił, wyznał swój błąd i okazał skruchę w obliczu tego, co cię spotkało, a następnie zaczął szukać prawdy i praktykować zgodnie z nią. Twoja postawa nie polega na szukaniu czy praktykowaniu prawdy ani na poddaniu się Bożej władzy i zarządzeniom, ale na wykorzystywaniu technik i metod szatana do rozwiązania problemu. Dajesz innym fałszywe wrażenie i opierasz się, by nie zostać zdemaskowanym przez Boga, przyjmujesz postawę obronną i konfrontacyjną wobec okoliczności, które Bóg dla ciebie przygotował. Twoje serce jest jeszcze bardziej zamknięte na Boga i oddalone od Niego niż wcześniej. A skoro tak, czy może z tego wyniknąć coś dobrego? Czy możesz nadal żyć w świetle, ciesząc się pokojem i radością? Nie możesz. Skoro odrzuciłeś prawdę i odrzuciłeś Boga, z pewnością wpadniesz w mrok, gdzie będziesz płakał i zgrzytał zębami(Tylko przez dążenie do prawdy można wyeliminować własne pojęcia i błędne sposoby rozumienia Boga, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boga pokazały mi, że prawdziwa skrucha i zmiana wymagają autorefleksji oraz zrozumienia własnego zepsutego usposobienia, a także istoty problemu. Musisz wiedzieć, na czym polega twoja wina, i szukać prawdy, by wyzbyć się zepsucia. Patrząc wstecz, gdy przywódca zwrócił mi uwagę, że ograniczam innych, nie przemyślałam tego, nie szukałam prawdy, by dowiedzieć się, czym jest ograniczanie innych, jakie moje zachowania ograniczały ludzi, co na ten temat mówiły słowa Boga ani jakie podejście do takich osób ma Bóg i tak dalej. Przyjęłam za prawdę własne wyobrażenia, uznając, że inni czuli się ograniczani, bo byłam zbyt bezpośrednia czy niemiła. Żeby wszyscy zobaczyli, że się zmieniłam, pracowałam nad swoim zachowaniem. Już nie mówiłam szczerze o problemach, tylko starałam się być łagodna, by inni mogli zachować twarz. Czasami widziałam, że ktoś ewidentnie łamie zasady, ale żeby inni nie pomyśleli, że tę osobę ograniczam, milczałam i przymykałam oko lub mówiłam kierownikowi, by się tym zajął. Postępowałam w ten sposób jakiś czas, ale choć ludzie mówili, że już ich nie ograniczam jak wcześniej, ja jednak zmieniłam tylko zachowanie, nie swoje życiowe usposobienie. Gdy rozprawiono się ze mną, nie szukałam prawdy, by wyzbyć się zepsucia. Jedynie się hamowałam i zakładałam maskę. Więc czułam się przygnębiona i stłamszona. Chodziłam wokół ludzi na paluszkach, ostrożnie dobierając słowa. Takie życie było wyczerpujące. Tę udrękę sama sprowadziłam na siebie, nie szukając prawdy i trzymając się nakazów. Wtedy uznałam, że tak dalej się nie da. Musiałam stanąć przed Bogiem, by poszukać prawdy, przemyśleć problemy i otrząsnąć się ze zniechęcenia.

Zastanowiłam się nad sobą, bazując na objawieniach płynących ze znalezionych Bożych słów o ograniczaniu innych. Pewnego dnia wyczytałam w słowach Boga: „Czy potrafisz sprawić, by ludzie zrozumieli prawdę i wkroczyli w jej rzeczywistość, jeśli tylko powtarzasz słowa doktryny, głosisz im kazania i rozprawiasz się z nimi? Jeżeli prawda, o której im mówisz, nie jest realna, jeśli są to tylko słowa doktryny, to choćbyś nie wiadomo jak długo się z nimi rozprawiał i prawił im kazania, nic nie osiągniesz. Czy myślisz, że jeśli ludzie się ciebie boją, robią to, co im każesz, i nie ważą się sprzeciwić, to tym samym rozumieją prawdę i okazują posłuszeństwo? To poważny błąd; wkroczenie w życie nie jest tak proste. Niektórzy przywódcy zachowują się jak nowy menedżer, który próbuje wywrzeć wielkie wrażenie: usiłują narzucać swą nowo uzyskaną władzę wybrańcom Bożym i nakłonić wszystkich do podporządkowania, bo wydaje im się, że przez to ich praca stanie się łatwiejsza. Jeśli brakuje ci rzeczywistości prawdy, to nie minie wiele czasu, nim twoja rzeczywista postawa zostanie obnażona, twoja prawdziwa twarz ujawniona, i możesz zostać odrzucony. Przy niektórych zadaniach administracyjnych można zaakceptować nieco przycinania, rozprawiania się i dyscypliny. Ale jeśli nie jesteś w stanie omawiać prawdy, to na koniec wciąż nie będziesz potrafił rozwiązać problemu i wpłynie to na efekty pracy. Jeżeli, bez względu na to, jakie problemy pojawiają się w kościele, ty tylko prawisz innym kazania i obwiniasz ich – jeśli potrafisz tylko wpadać w złość – to objawia się twoje skażone usposobienie: pokazałeś paskudną twarz swojego zepsucia. Jeżeli zawsze ustawiasz się na piedestale i w taki sposób pouczasz innych, to w miarę upływu czasu ludzie nie będą w stanie uzyskać od ciebie zaopatrzenia w życie, nie będą zyskiwać niczego prawdziwego, lecz zaczną czuć do ciebie odrazę i niechęć. Ponadto będą też tacy, którzy z powodu braku rozeznania znajdą się pod twoim wpływem i zaczną podobnie pouczać innych, przycinać ich i rozprawiać się z nimi. Podobnie jak ty, będą wpadać w złość i tracić cierpliwość. Nie tylko nie będziesz w stanie rozwiązywać problemów innych, ale do tego będziesz wzmacniał ich zepsute skłonności. A czy w ten sposób nie będziesz ich prowadził drogą wiodącą do wiecznego potępienia? Czy nie jest to czynienie zła? Przywódca powinien prowadzić, przede wszystkim omawiając prawdę i zaopatrując w życie. Jeśli wciąż będziesz stawiał siebie na piedestale i pouczał innych, czy będą oni mogli zrozumieć prawdę? Jeżeli będziesz tak pracował przez pewien czas, to gdy ludzie jasno zobaczą, kim jesteś, opuszczą cię. Czy możesz doprowadzić ich przed oblicze Boga, pracując w taki sposób? Z pewnością nie; możesz tylko zniweczyć pracę kościoła i sprawić, że wszyscy wybrańcy Boga poczują do ciebie odrazę i cię opuszczą(Część trzecia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Rozważałam słowa Boże i stało się dla mnie jasne, że jeśli widzimy u kogoś problem, ale nie omawiamy z nim prawdy, by mu pomóc, ani nie wskazujemy mu ścieżki praktyki, lecz wyniośle go rugamy i strofujemy za przewinienia, by zaczął robić to, co chcemy, wówczas ograniczamy go. Patrząc przez pryzmat słów Boga, wiedziałam, że taka jestem. Kiedy Sheila zaczęła pisać piosenki, wielu rzeczy nie wiedziała o tej pracy, więc to normalne, że popełniała błędy. Jako partnerka powinnam była jej z miłością pomagać, razem należało dochodzić przyczyn powstania pomyłek i zmieniać, co trzeba. Ale ja nie zważałam na jej rzeczywistą postawę ani trudności. Nie byłam wyrozumiała ani taktowna wobec niej i nie szukałam przyczyn jej błędów. Lekceważyłam ją i uznawałam za osobę, która nie jest oddana obowiązkom. Cały czas bezlitośnie łajałam ją i rugałam, przez co czuła się ograniczana oraz zniechęcona, a to odbijało się na jej pracy. Tak samo było z moimi relacjami z innymi braćmi i siostrami. Jeśli widziałam, że ktoś kładzie się spać wcześniej ode mnie lub robi sobie przerwę, żeby pogawędzić, uważałam, że się nie przykłada i zajmuje komfortem ciała, więc patrzyłam na niego z góry. Stale krytykowałam więc mieli mi to za złe, a nawet mnie unikali. Współpraca w takich warunkach nie tylko nie była w żaden sposób budująca dla nich ani korzystna, ale też ograniczała ich i przerażała. Brakowało mi człowieczeństwa i miłości dla innych. To zupełnie normalne, że po długiej pracy wstajemy się poruszać, chwilę zrelaksować albo pogadać z kimś w przerwie. Ale ja chciałam, żeby wszyscy byli jak ja, późno się kładli i nie ucinali sobie pogawędek. Byłam arogancka i i zarozumiała. Miałam zepsute podejście do wszystkich wokoło i nie kierowałam się słowami Boga ani zasadami prawdy. Ludzie więc czuli się tłamszeni i ograniczani. Moje myśli pogrążały się w poczuciu winy i smutku. Pojęłam, że jestem nierozsądna i niemal pozbawiona człowieczeństwa.

Przeczytałam inny fragment słów Boga, który pomógł mi wyraźniej dostrzec źródło problemu. Słowa Boga mówią: „Jeśli w swoim sercu rzeczywiście rozumiesz prawdę, to będziesz wiedział, jak ją praktykować i być posłusznym Bogu, a wówczas w naturalny sposób wejdziesz na ścieżkę dążenia do prawdy. Jeżeli ścieżka, którą kroczysz, jest tą właściwą i jest zgodna z wolą Boga, wówczas dzieło Ducha Świętego cię nie opuści – a w takim razie prawdopodobieństwo, że zdradzisz Boga, będzie coraz mniejsze. Jeśli nie posiada się prawdy, łatwo czynić zło, i będziesz je czynił nawet wbrew sobie. Na przykład jeśli masz aroganckie, zarozumiałe usposobienie, to nie ma sensu ci mówić, abyś nie przeciwstawiał się Bogu; nic na to nie poradzisz, pozostaje to poza twoją kontrolą. Nie będziesz robić tego celowo; będziesz to robić pod dominacją twojej aroganckiej i zarozumiałej natury. Twoja arogancja i zarozumiałość sprawią, że spojrzysz na Boga z góry i będziesz Go postrzegał jako kogoś bez żadnego znaczenia, sprawią, że będziesz się wywyższać, ciągle stawiać siebie na widoku; sprawią, że będziesz się odnosił pogardliwie do innych i w twoim sercu nie pozostanie nikt oprócz ciebie samego; pozbawią cię miejsca dla Boga w twoim sercu, aż w końcu zasiądziesz na miejscu Boga i będziesz się domagał, by inni ci się podporządkowali, sprawiając, że będziesz czcił swoje myśli, koncepcje i pojęcia, uznając je za prawdę. Tak wiele zła czynią ludzie pod władzą swej aroganckiej i zarozumiałej natury!(Jedynie dążąc do prawdy, można uzyskać zmianę usposobienia, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa Boga pokazały mi, że zachowywałam się władczo i represyjnie wobec ludzi przez swoją arogancką, szatańską naturę. Od dawna pisałam pieśni, więc znałam zasady i wiedziałam, jakie umiejętności są potrzebne. Często proszono mnie, bym pomagała innym. Uważałam to za osobiste osiągnięcie, sądząc, że jestem wyjątkowa i lepsza od wszystkich. Nim się obejrzałam, już postawiłam siebie na piedestale i patrzyłam na ludzi z góry. Gdy Sheila popełniała błąd za błędem przy pisaniu, traciłam cierpliwość i łajałam ją. Niestety, umniejszałam jej, a wywyższałam siebie, by wszyscy uważali mnie za lepszą od niej. Myliła się i sprawiała kłopoty, a mi to by się nie zdarzyło. Ona była nieuważna i nieodpowiedzialna, ja – poważna i obowiązkowa w swojej pracy. Ale kiedy teraz o tym myślę, Sheila miała i mocne strony. Wykazywała się dobrym charakterem, szybko się uczyła pisać pieśni i zgłaszała ciekawe sugestie. Ale ja zaślepiona jej wadami, nie dostrzegałam zalet. Narzucałam jej surowe i wysokie standardy. Nie dopuszczałam myśli, że może zrobić błąd, który już raz jej wytknęłam. Czasem, widząc, że inni gawędzą albo idą do łóżka wcześnie, ich też ganiłam. Wymagania, które stawiałam sobie, uznawałam za zasady prawdy i kazałam innym je spełniać, a jeśli nie, to ich beształam. Zachowywałam się, jakbym była ideałem bez skazy, któremu nikt nie dorówna. Byłam taka arogancka i nierozsądna. A po prawdzie też często popełniałam błędy. Kilka razy moja nieuwaga i niedbałość niekorzystnie odbiły się na pracy. A gdy napotykałam trudności, gasł mój zapał i wycofywałam się, nie chcąc płacić swojej ceny. Wcale nie górowałam nad innymi, ale nie widziałam własnych problemów i wad. Zawsze uważałam, że jestem o niebo lepsza. Brakło mi jakiejkolwiek samoświadomości. Gdy to zrozumiałam, poczułam palący wstyd. Nienawidziłam swojej koszmarnej arogancji oraz braku człowieczeństwa.

Później, szukając prawdy, zauważyłam u siebie przekonanie, że umiejętność wytknięcia komuś problemu i wypowiadania samej prawdy oznaczała odwagę, by mówić, jak jest, bez obaw, że kogoś urażę, co byłoby oznaką sprawiedliwości. Ale tak naprawdę nie umiałam odróżnić sprawiedliwości od arogancji. Głowiłam się nad tą zagwozdką, modląc się i poszukując. Raz na spotkaniu przywódca kościoła omówił z nami, jak on rozumie tę kwestię. Powiedział wtedy, że sprawiedliwość to stanie na straży prawdy i chronienie dzieła Boga. Jeśli naprawdę rozumiesz prawdę, wiesz, co jest zgodne z nią i słowem Bożym, musisz za tym obstawać. Ale jeśli nie masz odwagi stawać po stronie prawdy i słów Boga, nie jest sprawiedliwy. Arogancja i zarozumialstwo związane są z szatańskim usposobieniem – są buntem przeciwko Bogu. Ignorowanie słów, dzieła i wymagań Boga, ciągłe myślenie o sobie i trzymanie się swoich przekonań i pojęć, przeświadczenie o własnej wszechwiedzy – to arogancja i zarozumialstwo. Arogancja stoi w sprzeczności ze sprawiedliwością i trzymaniem się zasad. Nic ich nie łączy. Omówienie przywódcy pomogło mi dostrzec różnicę między arogancją a sprawiedliwością. Ktoś, kto jest sprawiedliwy, potrafi stanąć w obronie zasad prawdy i dzieła kościoła. Gdy widzi, że ktoś szkodzi interesom kościoła, umie się sprzeciwić, omówić to i powstrzymać oraz ujawnić problemy innych. Bywa, że musi być surowy, ale zachowuje obiektywizm i pragmatyzm i działa dla dobra dzieła kościoła oraz wkraczania w życie przez innych, a nie z osobistych pobudek. Tak przejawia się sprawiedliwość. Pomyślałam o tym, że gdy przywódca czasami widzi, że ktoś nieodpowiedzialnie pełni obowiązki i szkodzi pracy, to musi rozprawić się z nim i przyciąć go. Może mówić surowo i bez ogródek, ale podkreśla naturę i konsekwencje problemu, by ludzie mogli się zastanowić i okazać skruchę, a to ogranicza straty i pomaga ludziom zastanowić się nad sobą i poznać siebie. Efekt jest pozytywny. Ale ograniczanie innych to oznaka arogancji. Ma zmusić innych, by dostosowali się do twoich norm i przekonań. I dać ci okazję do popisywania się wyższością. W rezultacie narzucasz ludziom liczne zasady, a oni czują strach, zniechęcenie oraz, że ich tłamsisz. Gdy pracowałam z Sheilą i widziałam, że robi wiele błędów, nie próbowałam się dowiedzieć dlaczego ani omówić sprawy w pozytywnym tonie czy pomóc. Przeciwnie, naskakiwałam na nią i rugałam ją, przez co czuła się ograniczana. Ewidentnie przejawiałam aroganckie usposobienie zamiast sprawiedliwie dbać o dzieło kościoła. Jeśli ktoś ma czyste intencje, trzyma się zasad i stoi na straży dzieła kościoła, a przy tym obiektywnie mówi o problemach, nawet jeśli surowym tonem, to nie jest arogancki. Taka praktyka jest budująca dla innych i korzystna dla pracy. To praktykowanie prawdy i okazywanie sprawiedliwości. Dlatego chcąc rozwiązać problem arogancji i ograniczania innych, nie możesz skupiać się wyłącznie na taktownym tonie ani milczeć, gdy widzisz problem. Skoncentruj się na autorefleksji i pracy nad aroganckim usposobieniem, dostrzegaj własne intencje i zajmij właściwego tobie miejsce. Przestać stawiać ludziom żądania i osądzać ich wedle własnych preferencji i wyobrażeń.

Przeczytałam fragment słów Boga, który wyraźniej wskazał mi ścieżkę praktyki. Słowa Boga mówią: „Wybrańcy Boga powinni przynajmniej posiadać sumienie i rozsądek, powinni też angażować się i wchodzić w interakcje z ludźmi – i załatwiać sprawy – zgodnie ze standardami normalnego człowieczeństwa. Oczywiście najlepiej jest praktykować zgodnie z zasadami prawdy, których wymaga Bóg; to zadowala Boga. Jakich więc zasad prawdy żąda Bóg? Aby ludzie okazywali wyrozumiałość wobec słabości i negatywizmu innych, gdy ci okazują słabość i negatywizm; aby zważali na cierpienia i trudności innych, pytali ich o to, oferowali pomoc i wsparcie oraz czytali im słowa Boga, pomagając im rozwiązywać problemy, by wyzbyli się słabości i aby zostali przyprowadzeni przed oblicze Boga. Czy jest to sposób praktykowania zgodny z zasadami? Praktykowanie w ten sposób jest zgodne z zasadą prawdy. Oczywiście tego rodzaju relacje są również zgodne z zasadami. Kiedy ludzie celowo zachowują się wścibsko i destrukcyjnie lub nieostrożnie i niedbale podczas wykonywania obowiązków, a ty to widzisz i jesteś w stanie zająć się sytuacją zgodnie z zasadami oraz możesz im to wytknąć, upomnieć i pomóc, jest to zgodne z zasadami prawdy. Jeśli przymykasz na to oko lub jesteś wobec nich tolerancyjny i kryjesz ich, a nawet posuwasz się do tego, że mówisz miłe rzeczy, chwaląc ich i oklaskując, mamiąc fałszywymi słowami, to takie zachowanie, takie sposoby interakcji z ludźmi, załatwiania spraw i radzenia sobie z problemami są wyraźnie sprzeczne z zasadami prawdy i nie mają ugruntowania w słowach Boga – w takim przypadku te zachowania, interakcje z ludźmi i radzenie sobie z problemami są ewidentnie nieprawe(Słowo, t. 5, Zakres odpowiedzialności przywódców i pracowników). Pomyślałam o tym, co powiedział Bóg, i pojęłam, że w pracy i relacjach z braćmi i siostrami musimy nauczyć się traktować ludzi sprawiedliwie i dostrzegać ich zalety. Nie możemy patrzeć na kogoś z góry, bo ma wady. To nierozsądne. Każdy ma inny charakter, inną postawę i rozumie sprawy inaczej. Nie można stawiać żądań i oceniać według widzimisię, jakby ludzie byli jednakowi. Gdy zauważamy czyjś problem, należy tej osobie pomóc z miłością, omówić z nią prawdę i okazać jej wsparcie, by zrozumiała zasady prawdy i odnalazła ścieżkę praktyki. To najlepszy sposób na problemy. Można zdemaskować tych, którzy często wykonują obowiązki od niechcenia i zaburzają pracę, i rozprawić się z nimi. To odpowiedzialne działanie na rzecz dzieła kościoła, a nie ograniczanie. Kiedy to pojęłam, zaczęłam stosować słowa Boże w praktyce. Jeśli potem widziałam u kogoś problem, najpierw z nim rozmawiałam, żeby ustalić jego przyczynę – czy chodziło o niedbalstwo czy niezrozumienie zasad? Później wynajdywałam odpowiednie słowa Boga do omówienia i szukałam rozwiązania. Jeżeli ten ktoś nie zmienił się po kilkakrotnym omówieniu tego samego, a opóźniał lub zaburzał pracę kościoła, przycinałam go i rozprawiałam się z nim. Już nie czułam się ograniczona.

Pamiętam, że siostra Clara z naszego zespołu nie dźwigała ciężaru obowiązku, nie starała się. Przez co pisała niewystarczająco dobre pieśni. Powiedziałam jej, że ma problem, ale wypierała się i wynajdywała wymówki na swoje usprawiedliwienie. Pojęłam, że jest w groźnym stanie i jeśli nic nie zmieni i nie wkroczy w prawdę, praca na pewno ucierpi. Gdyby zrobiło się poważnie, mogłaby zostać zwolniona. Mówiłam jej więc o niedociągnięciach bez ogródek, ujawniając naturę jej zachowania oraz konsekwencje braku poprawy. Wreszcie pojęła, że ma niebagatelny problem i chciała okazać skruchę i zmienić się. Nastawienie Clary do obowiązków było odtąd inne i stała się znacznie bardziej produktywna. Teraz, gdy widzę, że ktoś łamie zasady i robi coś, co naraża dzieło kościoła na szwank, nadal korci mnie, by okazać arogancję. Ale modlę się i przypominam sobie, że muszę być sprawiedliwa i pomagać innym najlepiej, jak się da. Postępowałam tak jakiś czas, a moje relacje z innymi w końcu się unormowały. Raz usłyszałam, że jednej siostrze pomogło moje omówienie, bo pozwoliło jej nieco odmienić swój stan. Przepełniło mnie szczęście.

Z perspektywy ostatnich kilku lat to, że rozprawiano się ze mną, pozwoliło mi zastanowić się nad moją skłonnością do ograniczania innych, pojąć ją i urzeczywistnić normalne człowieczeństwo oraz wskazało mi ścieżki praktyki w relacjach z braćmi i siostrami. Zrozumienie i zmiany przyszły do mnie dzięki zbawieniu Bożemu.

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Powiązane treści

Ścieżka ewangelizacji

Pamiętam, jak uczyłem się głosić ewangelię, i spotkałem w Hubei brata Xu, należącego do Kościoła Great Praise. Zaczęliśmy rozmawiać o tym,...

Zamieść odpowiedź

Połącz się z nami w Messengerze