Jak należy traktować swój obowiązek
Autorstwa Zheng Ye, Korea Południowa Wkrótce po tym, jak uwierzyłem, zauważyłem, że przywódcy i przywódczynie często zwołują zgromadzenia i...
Witamy wszystkich wyznawców, którzy wyczekują pojawienia się Boga!
Gdy pierwszy raz powierzono mi pracę ewangelizacyjną w kościele, nie osiągałam imponujących rezultatów, co budziło we mnie straszliwy niepokój. Mniej więcej w tym czasie do naszego kościoła została przeniesiona Annie. Słyszałam, że wierzy w Boga od ponad 20 lat, że poświęciła wszystko, by pracować i ponosić koszty, że głosiła kazania w wielu różnych miejscach oraz doświadczyła wielkich niebezpieczeństw i przeciwności losu, a mimo to nigdy się nie poddała. Z tego powodu miałam o niej wysokie mniemanie i gdy przywódca przydzielił do mnie Annie jako współpracownicę w ewangelizacji, nie posiadałam się z radości. Podczas pierwszego zgromadzenia z nami Annie mówiła o swoich spotkaniach z siejącymi zamęt przywódcami religijnymi, gdy głosiła ewangelię, o tym, jak z nimi rozmawiała i debatowała, zamykając im ostatecznie usta. Opowiadała o tym, jak omawiała prawdę z potencjalnymi odbiorcami ewangelii, którzy mieli głęboko zakorzenione pojęcia religijne i rozległą wiedzę biblijną, ale jej udało się rozwiać ich wątpliwości. Omawiała też wiele trudności, na które trafiała, szerząc ewangelię, i mówiła o cenie, jaką zapłaciła wraz z braćmi i siostrami, by dotrzeć z ewangelią do różnych miejsc. Ponadto wspomniała, że przywódcy wyższego szczebla cenili ją i szkolili, powierzając jej różne ważne obowiązki. Największe wrażenie zrobiła na mnie, gdy omawiała miłość Boga do ludzkości, a jej oczy wypełniły się łzami. Mówiła, że musimy mieć wzgląd na Boże intencje i że bez względu na to, ile trudów przyjdzie nam znieść, naszą misją jest głoszenie Jego ewangelii dni ostatecznych. Wtedy wydawało mi się, że Annie przepełnia miłość do Boga i od razu poczułam do niej szacunek. Pomyślałam: „Annie wierzy w Boga od dawna, pojmuje więcej prawd niż my i ma postawę lepszą od naszej. Powinnam się od niej uczyć”. Później, gdy wspólnie wykonywałyśmy obowiązki, zauważyłam, że Annie potrafi znosić trudy i często zostaje do późna, by monitorować przebieg pracy i rozwiązywać problemy. Zwróciła też uwagę na niedociągnięcia i niedopatrzenia w mojej pracy oraz omówiła ze mną ścieżki praktykowania. Dzieląc się ewangelią z potencjalnymi odbiorcami, dawała przykłady, używała metafor, mówiła w sposób wnikliwy i potrafiła rozwiać ich wątpliwości. Gdy na zgromadzeniach przyznawała się do swoich porażek w pełnieniu obowiązków, często wybuchała płaczem, mówiąc, jak wiele zawdzięcza Bogu. Czasem podlewający przychodzili do niej z jakimś problemem, a ona od razu znajdowała czas, aby im pomóc. Była też bardzo troskliwa, gdy widziała, że fizycznie nie czuję się najlepiej. Wszystko to sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Potem, gdy wybrano ją na przywódczynię kościoła, umocniłam się w przekonaniu, że Annie pojmuje prawdę i posiada rzeczywistość. Podziwiałam ją jeszcze bardziej i miałam o niej jeszcze lepsze zdanie. Widziałam, jaka jest zajęta, jaka zabiegana, pomagając braciom i siostrom w rozwiązywaniu ich problemów – czułam wtedy, że Annie odgrywa naprawdę ważną rolę w kościele i że bez niej nie dalibyśmy sobie rady. Gdy napotykałam problemy lub trudności, prosiłam ją o radę. Pilnie notowałam jej zapatrywania i pomysły oraz wcielałam w życie jej sugestie. Naśladowałam nawet jej niektóre sposoby zachowania. Na przykład, gdy widziałam, że pracuje do późna, była to dla mnie oznaka wiary i umiejętności znoszenia trudów przy w pełnieniu obowiązku, więc ja też zostawałam do późna. Nawet gdy nie miałam niczego pilnego do zrobienia i mogłam położyć się wcześniej, to jeśli widziałam, że Annie jeszcze nie skończyła pracy, też nie chciałam się kłaść. Gdy widziałam, że jest nadal silna i rzuca się w wir obowiązków po tym, jak ją przycięto, uznałam to za oznakę jej postawy i posiadania rzeczywistości. Gdy więc przycięto mnie, to choć wytrąciło mnie to z równowagi i chciałam poświęcić czas na refleksję, zrobiłam tak jak Annie – wróciłam od razu do pełnienia obowiązków, zupełnie bezrefleksyjnie, nie zyskując żadnej wiedzy o samej sobie. Byłam kompletnie nieświadoma, że w swoim życiu popadam w stan, w którym darzę podziwem istotę ludzką, że jej oddaję cześć. Tak było, dopóki nie zdarzyło się coś, co dało mi rozeznanie, jeśli chodzi o Annie.
Annie jako przywódczyni kościoła miała na wszystko baczenie, potrafiła cierpieć i płacić cenę, ale problemy i tak pojawiały się jeden po drugim i efektywność pracy kościoła stopniowo się obniżała. Pewnego dnia diakonka podlewająca, siostra Laila, powiedziała mi, że zauważyła pewne niedociągnięcia w pracy Annie. Powiedziała, że Annie wszystko bierze na siebie i nie pozwala braciom i siostrom praktykować, że nie skupia się na rozwoju i szkoleniu innych. Laila powiedziała, że Annie wykonuje całą pracę diakonów i liderów zespołu, co oznaczało, że nikt inny nie miał okazji do praktykowania i że z czasem wszyscy zaczęli czuć się bezużyteczni i bezwartościowi, jednocześnie podziwiając Annie. To nie była atmosfera sprzyjająca wypełnianiu obowiązków. Laila powiedziała, że chciała poradzić Annie, by dawała innym więcej okazji do praktykowania, żeby mogli poznać swoje wady i braki oraz czynić szybsze postępy. W ten sposób każdy mógłby wykorzystywać swoje talenty i coraz efektywniej wypełniać obowiązki. Popierałam pomysł Laili, więc razem z nią udałam się, by pomówić z Annie. Ku mojemu zaskoczeniu Annie nie była zachwycona, zmarszczyła brwi i nie zgodziła się z nami. Powiedziała, że bracia i siostry mają zbyt wiele braków, że uczenie ich przysporzyłoby dużo kłopotu i opóźniło pracę. Powiedziała, że skuteczniej i efektywniej jest, jeśli to ona samodzielnie wykonuje całą pracę. Słysząc jej elokwentne wywody, czułam się skołowana. Ale gdy o tym później pomyślałam, stwierdziłam, że to niewłaściwe, żeby Annie pracowała w taki sposób. Inni nie mogli się szkolić, a jeśli wszystko zostawić na jej barkach, praca nie zostałaby dobrze wykonana. Ale zaraz pomyślałam, że przecież nie pojmujemy prawdy, więc tylko bezużytecznie byśmy we wszystkim przeszkadzali, gdybyśmy próbowali razem z nią rozwiązywać problemy. Pomyślałam, że skoro Annie lepiej rozumie prawdę, to powinniśmy po prostu pozwolić jej się wszystkim zająć. W rezultacie, choć Annie była każdego dnia bardzo zajęta, wielu problemów nie udało się rozwiązać. Bracia i siostry wypełniali obowiązki w sposób bierny i czekali, aż Annie naprawi problemy. Większość osób była sfrustrowana i przygnębiona. Potem przywódczyni wyższego szczebla dowiedziała się o licznych problemach w naszym kościele, więc poprosiła braci i siostry, by ocenili Annie, dzięki czemu dowiedziała się, że jest ona arogancka, zarozumiała i dominująca. Lekceważy sugestie, zawsze wywyższa siebie, popisuje się i gromadzi wszystkich wokół siebie. Po tym odkryciu przywódczyni niezwłocznie ją zwolniła. Zwróciła też uwagę, że brak nam rozeznania, że ślepo podziwialiśmy Annie i oddawaliśmy jej cześć. Przywódczyni omówiła, jak powinniśmy dążyć do prawdozasad w pełnieniu obowiązków, jak nie podziwiać innych ani nie być im posłusznym. Słysząc to, zrozumiałam, że na długi czas pogrążona byłam w stanie, w którym oddawałam cześć osobie, że od dawna moja relacja z Bogiem nie jest normalna. Pomyślałam o tym, co mówi Dziesięć dekretów administracyjnych, które muszą być przestrzegane przez wybranych ludzi Boga w Wieku Królestwa: „Ludzie wierzący w Boga powinni być podporządkowani Bogu i czcić Go. Nie wywyższaj nikogo ani nie podziwiaj; nie stawiaj Boga na pierwszym miejscu, ludzi, których podziwiasz, na drugim, a siebie na trzecim. Nikt nie powinien zajmować miejsca w twoim sercu i nie powinieneś uważać ludzi – szczególnie tych, których czcisz – za równych Bogu, na poziomie odpowiadającym Bogu. Jest to nie do przyjęcia dla Boga” (Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Trochę się przestraszyłam. Pomyślałam o tym, jakim szacunkiem darzyłam Annie, odkąd ją poznałam, i że nie skupiałam się na dążeniu do prawdozasad w pełnieniu obowiązków, że zamiast tego polegałam na Annie. Zwracałam się do niej, ilekroć miałam problem, i robiłam, co mówiła. Podziwiałam ją i nie było w moim sercu miejsca dla Boga. Byłam przeświadczona, że bez niej praca w naszym kościele nie posunie się do przodu, jak gdybyśmy mogli obejść się bez przewodnictwa Bożego lub prawdozasad. Czy byłam w ogóle osobą wierzącą? Czy nie oddawałam czci drugiej osobie i nie podążałam za nią? Takie zachowanie jest wstrętne Bogu! Nic dziwnego, że pełniąc swoje obowiązki nie byłam w stanie pozyskać dzieła Ducha Świętego i nie widziałam żadnych postępów po tak długim praktykowaniu. Pomodliłam się do Boga, pragnąc odmienić swój stan i nie stawiać już innych ludzi na piedestale.
Potem zdarzyło się coś, co pokazało mi prawdziwe oblicze Annie. Gdy ją zwolniono, to choć wiedziała dobrze, że wielu braci i sióstr wielbiło ją, podczas zgromadzeń nie chciała tego szczegółowo przeanalizować ani poznać samej siebie. Zamiast tego zachowywała się tak, jak gdyby została skrzywdzona, mówiąc, że to wszystko z szacunku do jej współpracownicy, siostry Very, bo gdy wykonywała obowiązki, robiła wszystko, co kazała jej Vera. Byłam w szoku, widząc, że spycha winę na Verę, i pomyślałam: „Przywódczyni jasno obnażyła i szczegółowo przeanalizowała problemy Annie, czemu więc ona nie rozumie samej siebie i nie przyjmuje odpowiedzialności? To nie jest przejaw akceptacji prawdy!”. Potem przywódczyni przywróciła Annie do pracy ewangelizacyjnej u mojego boku i choć już nie miałam o niej tak dobrego zdania, ucieszyłam się. Jest takie powiedzenie: „Osłabiony niedźwiedź i tak jest silniejszy od jelenia”. Miałam poczucie, że pomimo wszystkich swoich problemów Annie jest i tak lepsza ode mnie. Jednak pracując z nią, zauważyłam, że nie jest już taka układna i sympatyczna jak kiedyś, że zrobiła się bardzo zasadnicza. Gdy omawiałyśmy pracę, nie słuchała tego, co mówię, i często po prostu odrzucała moje pomysły. Wielokrotnie unikała rozmów ze mną i omawiała sprawy z siostrą, z którą wcześniej współpracowała. Czułam się przez to ograniczana i odrzucona. Nie osiągałyśmy wtedy żadnych rezultatów w ramach naszych obowiązków, więc rozmówiłam się z nią o problemach, które odkryłam w trakcie naszej współpracy. Byłam w szoku, gdy nie przyjęła do wiadomości tego, co mówię, i uznała, że ona sama nie ma żadnych problemów. Odpowiedziała mi w sposób obcesowy: „Będę z tobą szczera, więc się nie unoś. Nie jestem przyzwyczajona do pracy z tobą. Nie podoba mi się, jak pracujesz, i wpadam w zniecierpliwienie”. Te słowa pogłębiły jeszcze bardziej moje negatywne nastawienie i czułam, że jestem dla niej tylko zawadą.
Później przywódczyni dowiedziała się o naszych problemach i przycięła Annie za jej arogancję, zarozumialstwo i brak akceptacji prawdy. Na zgromadzeniu Annie powiedziała wszystkim, że to, iż ją przycięto, było wyrazem Bożej miłości. Płakała, przyznając, że zawiodła Boga, niewłaściwe wypełniając swoje obowiązki. Wydawała się szczera, jak gdyby faktycznie poznała samą siebie. A mimo to w naszych prywatnych interakcjach szerzyła negatywne nastawienie, mówiąc, że ma już dosyć i że po prostu nie ochoty dalej pełnić obowiązków. Próbowałam z nią o tym porozmawiać, ale nie chciała mnie słuchać. Gdy przywódczyni mówiła o postępach jakiegoś brata czy jakiejś siostry i o tym, jak dobrze pełnią oni swoje obowiązki, Annie popadała w jeszcze większe zniechęcenie, myśląc, że przywódczyni ceni innych bardziej niż ją. Ciągle pytała mnie, czy inni śmieją się z niej za jej plecami. Miała negatywne nastawienie i przechodziła fizyczną i mentalną zapaść, ale na zgromadzeniach usiłowała robić wrażenie osoby silnej, która akceptuje prawdę i ma wzgląd na Boże intencje. Wystarczyło, że spojrzałam na nią, i czułam wyczerpanie. Czasem pytałam samą siebie: „Czy to naprawdę jest ta osobą, którą tak ceniłam i wielbiłam? Nie wydaje się być kimś, kto posiada prawdorzeczywistość!”. Dotarło do mnie, że Annie bardzo skupia się na prestiżu i statusie oraz że wcale nie akceptuje prawdy. Gdy coś jej się przytrafiało, nie próbowała poznać siebie i często tylko stwarzała pozory. Nie była prawą osobą. Z czasem jej stan się pogarszał. Przywódczyni rozmawiała z nią kilka razy i choć z pozoru wszystko to przyjmowała, to w ogóle się nie zmieniała. Nienawidziła braci i sióstr, obrzucała ich jadowitym spojrzeniem. Gdy przywódczyni przycięła ją i obnażyła jej problemy, Annie znienawidziła Boga i obarczała Go winą. Nie mogła się powstrzymać od tego, by odpowiedzialność za całe zło, jakie się wydarzało, zrzucić na Boga. Dostrzegłam, że ma występną naturę oraz żywi nienawiść do Boga i prawdy. Była demonem, antychrystem. Później odsunięto ją od wykonywania obowiązków i wykluczono z życia kościoła.
Przez jakiś czas po odejściu Annie dręczył mnie niepokój. Zastanawiałam się, czemu czciłam ją i ceniłam tak bardzo, że aż chciałam być taka sama jak ona. Myślałam o tym, że zawsze podziwiam ludzi, którzy są elokwentni, którzy potrafią znieść wielkie cierpienie i porzucić wszystko, by poświecić się Bogu, którzy zostali aresztowani i poddani torturom, a mimo to nie zdradzili Boga. Dlaczego darzyłam takich ludzi tak wielką czcią i podziwem? Co mną kierowało? Pewnego dnia trafiłam na dwa fragmenty słów Bożych o następującej treści: „Niektórzy ludzie potrafią znieść trudności, potrafią zapłacić cenę, na zewnątrz zachowują się bardzo dobrze, są szanowani i cieszą się podziwem innych. Czy waszym zdaniem tego rodzaju zewnętrzne zachowanie można uznać za wcielanie prawdy w życie? Czy można uznać, że taka osoba spełnia intencje Boga? Dlaczego ludzie na widok takich osób zazwyczaj myślą, że zadowalają one Boga, kroczą ścieżką wprowadzania prawdy w życie i podążają drogą Boga? Dlaczego niektórzy tak myślą? Jest tylko jedno wytłumaczenie. A jakie to wytłumaczenie? Otóż dla bardzo wielu ludzi pewne pytania – na przykład, co to znaczy wprowadzać prawdę w życie, co to znaczy zadowalać Boga, co to znaczy autentycznie posiadać prawdorzeczywistość – nie są zbyt jasne. Tak więc niektórzy często dają się sprowadzić na manowce tym, którzy zewnętrznie wydają się uduchowieni, szlachetni, uwzniośleni i wybitni. Jeśli chodzi o tych, którzy potrafią elokwentnie rozprawiać o słowach i doktrynach, których mowa i czyny wydają się godne podziwu, to ludzie, których udało im się zwieść, nigdy nie przyjrzeli się istocie ich działań, zasadom leżącym u podstaw ich czynów ani ich celom. Ponadto nigdy się nie zastanawiali, czy ci ludzie prawdziwie podporządkowują się Bogu ani nie sprawdzili, czy mają w sobie szczerą bojaźń Bożą i wystrzegają się zła. Nigdy nie dostrzegli istoty człowieczeństwa tych ludzi, lecz od pierwszego spotkania, krok po kroku, zaczynają ich podziwiać i czcić, a w końcu uznają ich za swoich idoli. Co więcej, w umysłach niektórych ludzi idole, których czczą, którzy według ich mniemania potrafią porzucić swoje rodziny oraz pracę i na pozór zapłacić za to cenę – to ci, którzy naprawdę zadowalają Boga, naprawdę mogą osiągnąć dobry wynik i dobre przeznaczenie. W ich przekonaniu właśnie tych idoli Bóg pochwala” (Jak poznać Boże usposobienie i efekty, jakie osiągnie Jego dzieło, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „Jest tylko jedna pierwotna przyczyna, która skłania ludzi do tak ignoranckich działań, punktów widzenia, jednostronnych opinii i praktyk. Dziś wam to wyjaśnię: powodem jest to, że chociaż ludzie mogą podążać za Bogiem, modlić się do Niego każdego dnia i codziennie czytać Jego wypowiedzi, tak naprawdę nie rozumieją Jego intencji. Tu leży źródło problemu. Gdyby ktoś rozumiał serce Boga, gdyby wiedział, co Bogu się podoba, czym On gardzi, czego chce, co odrzuca, jakich ludzi kocha, a jacy Mu się nie podobają, jaki standard Bóg stosuje w swoich wymaganiach wobec ludzi i jakie podejście przyjmuje przy ich doskonaleniu, to czy taka osoba nadal mogłaby mieć własne opinie? Czy tacy ludzie mogliby tak po prostu oddawać cześć komuś innemu? Czy zwykły człowiek mógłby stać się ich bożkiem? Ludzie, którzy rozumieją intencje Boga, mają nieco bardziej racjonalny punkt widzenia. Nie będą arbitralnie wynosić na piedestał skażonego człowieka ani też – idąc ścieżką wcielania prawdy w życie – nie będą wierzyć, że ślepe przestrzeganie kilku prostych reguł czy zasad jest równoznaczne z wcielaniem prawdy w życie” (Jak poznać Boże usposobienie i efekty, jakie osiągnie Jego dzieło, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Słowa Boga trafiały w sedno, jeśli idzie o stan, w jakim się znajdowałam. Dotarło do mnie, że przez te wszystkie lata przyjmowałam w swojej wierze niewłaściwą perspektywę, myśląc, że jeśli ktoś wierzy w Boga od dawna, jeśli z zapałem się poświęca, znosi cierpienia, płaci cenę oraz wykonuje dużo pracy, oznacza to, że praktykuje prawdę, posiada prawdorzeczywistość oraz jest osobą, która zadowala Boga i zasługuje na miejsce w kościele. Dlatego, widząc, że Annie wierzy już od wielu lat, że dużo poświęciła i wycierpiała, by głosić ewangelię, oraz że jej kazania i omówienia są klarowne i logiczne, dałam się sprowadzić na manowce jej wspaniałemu wizerunkowi i dobremu zachowaniu, wyrobiłam sobie o niej wysokie mniemanie i zaczęłam darzyć ją czcią. Dopiero przeczytawszy te fragmenty słów Bożych, zrozumiałam, jaka była głupia i nieświadoma oraz jakim niedorzecznościom uległam. Gdy ktoś się poświęca i podejmuje wysiłki, gdy znosi cierpienia i płaci cenę, wypełniając obowiązki, to są to jedynie pozory dobrego postępowania. Nie oznacza to wcale, że taki ktoś posiada dobre człowieczeństwo albo że miłuje prawdę, a już na pewno nie oznacza, że posiada prawdorzeczywistość. Choć Annie miała dar wymowy i przez całe 20 lat swoje wiary poświęcała się i ponosiła koszty, to traktowała to wszystko jako swój osobisty kapitał i zawsze wykorzystywała, żeby się popisywać, wystawiać siebie na pokaz i gromadzić ludzi wokół siebie. W ogóle nie była w stanie przyjąć prawdy ani jej praktykować. Bez względu na to, ile razy ją przycięto, bez względu na to, ile razy poniosła porażkę lub popełniła błąd, nigdy nie zastanowiła się nad sobą, nie poznała siebie, a już na pewno nie okazała autentycznej skruchy. Gdy inni ją cenili i cieszyła się wysokim statusem, miała dużo energii do wykonywania obowiązków, była w stanie pracować do późna i dawać z siebie wszystko. Natomiast gdy ją zwolniono, uszła z niej cała chęć, aby wypełniać obowiązki, była oporna i pełna urazy. W prywatnych kontaktach szerzyła negatywne nastawienie, choć powtarzała, że tak wiele zawdzięcza Bogu, i stwarzała pozory szczerej skruchy. Przez to innym wydawało się, że ma ona wzgląd na intencje Boga, że wykazuje się dobrą postawą i posiada prawdorzeczywistość, więc wszyscy ją podziwiali i uwielbiali. Gdy ją przycięto, mówiła wszystkim, że to wyraz Bożej miłości, ale w skrytości ducha obwiniała Boga i żywiła do Niego nienawiść. Czyż nie była antychrystem, nienawidzącym prawdy i Boga? W końcu zrozumiałam, że nawet jeśli ktoś wierzy w Boga od dawna, jest w stanie się poświęcić, elokwentnie przemawia, ma doświadczenie i jest ceniony przez innych, to wcale nie znaczy, że posiada prawdorzeczywistość, a już na pewno nie musi to oznaczać, że zadowala Boga. Niezależnie od tego, jak długo ktoś wierzy lub jak ciężko pracuje, jeśli wcale nie praktykuje prawdy i nie zmienia swojego szatańskiego usposobienia, pozostaje osobą, która w swojej istocie sprzeciwia się Bogu oraz zostanie ostatecznie zdemaskowana i wyeliminowana. Tak wypełniają się słowa, jakie wyrzekł Pan Jezus: „Wielu powie mi tego dnia: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w twoim imieniu i w twoim imieniu nie wypędzaliśmy demonów, i w twoim imieniu nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem. Odstąpcie ode mnie wy, którzy czynicie nieprawość” (Mt 7:22-23). Pomyślałam jeszcze o tych słowach Boga: „Nie obchodzi Mnie, jak pełna zasług jest twoja ciężka praca, jak imponujące są twoje kwalifikacje, jak blisko podążasz za Mną, jak bardzo jesteś znany ani jak bardzo poprawiła się twoja postawa. Dopóki nie spełnisz Moich żądań, nigdy nie zasłużysz na Moją pochwałę. Jak najszybciej spiszcie na straty te wszystkie wasze pomysły i kalkulacje i zacznijcie poważnie traktować Moje żądania. W przeciwnym razie obrócę wszystkich ludzi w popiół, aby zakończyć Moje dzieło, i w najgorszym razie lata Mojego dzieła i cierpienia obrócą się wniwecz, bo nie mogę wprowadzić Moich wrogów i ludzi cuchnących złem, podobnych do szatana, do Mojego królestwa ani w następny wiek” (Występki zaprowadzą człowieka do piekła, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). „Decyduję o przeznaczeniu każdej osoby nie na podstawie jej wieku, rangi, głębi cierpienia, a najmniej na podstawie stopnia, w jakim prosi się ona o litość, ale wedle tego, czy posiada prawdę. Nie ma innego wyjścia niż to. Musicie zrozumieć, że wszyscy ci, którzy nie podążają za wolą Boga, także zostaną ukarani. Jest to coś, czego żaden człowiek nie może zmienić” (Przygotuj dostatecznie wiele dobrych uczynków, by zasłużyć na swoje przeznaczenie, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga bardzo mnie poruszyły. Bóg nie decyduje o czymś końcu lub przeznaczeniu według tego, ile ten ktoś się naharował i jaki wniósł wkład, jak dobre było jego zachowanie ani jak dużo pracy zdołał wykonać. Bóg patrzy na to, czy ten ktoś posiada prawdę. On nie osądza ludzi po pozorach, tylko bierze pod uwagę, jaka jest ich istota. Interesuje Go to, czy miłują prawdę i potrafią wcielić ją w życie, czy Mu się podporządkowują i podążają za Jego wolą. Zrozumiałam, że Bóg naprawdę ma sprawiedliwe, święte usposobienie. Istnieją standardy, według których Bóg sądzi ludzi, oraz pozbawione jakiegokolwiek wpływu cielesnych uczuć zasady traktowania przez Niego ludzi. Bóg nie uzna, że ktoś jest sprawiedliwy lub dobry tylko dlatego, że wykazuje się zapałem, wnosi wkład lub trochę wycierpiał. Wręcz przeciwnie – bez względu na to, jak długo ktoś wierzy w Boga, jak dużo pracy wykonał lub jak dobrą ma reputację, zostanie przez Boga wyeliminowany, jeżeli nie praktykuje prawdy i nie zmienia swojego zepsutego usposobienia. Gdy do mnie to dotarło, poczułam się jeszcze bardziej jak żałosna ignorantka. Przez te wszystkie lata wiary nie dążyłam do prawdy i nie pojmowałam intencji Boga. Oparłam swoją wiarę na własnych pojęciach i wyobrażeniach, nieustannie oddawałam cześć innych ludziom. Byłam taka ślepa i głupia! Pomyślałam o tych słowach Boga: „W całej ludzkości nie ma nikogo, kto mógłby służyć za wzór dla innych, ponieważ wszyscy ludzie są w zasadzie do siebie podobni i nie różnią się od siebie, a także nie mają wiele cech odróżniających jednego od drugiego. Z tego powodu nawet dziś ludzie nie są jeszcze w stanie w pełni poznać Moich dzieł. Dopiero gdy Moje karcenie spadnie na całą ludzkość, ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, staną się świadomi Moich dzieł i chociaż nic nie będę robił ani nikogo przymuszał, człowiek pozna Mnie, a przez to stanie się świadkiem Moich dzieł. To jest Mój plan, to jest aspekt Moich dzieł, który jest przejawiony, i to jest to, co człowiek powinien wiedzieć” (Słowa Boże dla całego wszechświata, rozdz. 26, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga są zupełnie jasne. Ludzie są skażeni przez szatana i mają szatańską istotę. Jedyne, co przejawiamy, to szatańskie usposobienie. Nikt z nas nie jest godny tego, by oddawać mu cześć. Gdybym to wcześniej pojęła, nigdy bym nie czciła ani nie wielbiła żadnej osoby.
Wkrótce potem zostałam zwolniona, bo przez dłuższy czas niczego nie zdołałam osiągnąć w ramach pełnionych obowiązków. Dużo wtedy myślałam i zastanawiałam się nad przyczyną swojej porażki. Przypominałam sobie, jak tkwiłam w stanie, w którym czcią otaczałam Annie, jak wydawało mi się, że ona pojmuje prawdę i posiada rzeczywistość tylko dlatego, że jest od wielu lat osobą wierzącą, że od dawna już głosi ewangelię, dużo wycierpiała i ma wiele doświadczenia w pracy. Często naśladowałam jej zachowanie i zwracałam się do niej z problemami. Od razu akceptowałam wszystko to, co mówiła, zupełnie bezmyślnie, i postępowałam według jej wskazówek. W ogóle nie miałam w sercu miejsca dla Boga. Nie szukałam prawdy, gdy napotykałam problemy, a w swoim postępowaniu nie kierowałam się żadnymi zasadami. We wszystkim słuchałam jednej osoby – Annie. Czy to można nazwać wiarą w Boga? Czy nie podążałam po prostu za osobą? Jak mówi o tym Bóg: „To, co podziwiasz, to nie pokora Chrystusa, ale fałszywi pasterze o znaczącej pozycji. Nie lubujesz się w cudowności ani w mądrości Chrystusa, ale w tych libertynach, którzy tarzają się w brudzie tego świata. Śmiejesz się z bólu Chrystusa, który nie ma gdzie położyć głowy, ale podziwiasz te trupy, które kradną ofiary i żyją w rozpuście. Nie jesteś gotów cierpieć obok Chrystusa, ale chętnie padasz w ramiona tych lekkomyślnych antychrystów, choć zapewniają ci tylko ciało, słowa i kontrolę. Nawet teraz twoje serce nadal zwraca się ku nim, ku ich reputacji, ku ich statusowi, ku ich wpływom. A jednak nadal utrzymujesz postawę polegającą na tym, że trudno ci przełknąć dzieło Chrystusa i że nie chcesz go przyjąć. Dlatego mówię, że brak ci wiary, by uznać Chrystusa. Powodem, dla którego podążałeś i podążasz za Nim do dziś, jest tylko to, że nie miałeś innego wyboru. W twoim sercu zawsze góruje seria wzniosłych obrazów; nie potrafisz zapomnieć żadnego ich słowa i czynu, ani ich wpływowych słów i rąk. Na zawsze pozostają w twoim sercu na najwyższym miejscu, na zawsze są bohaterami. Jeżeli jednak chodzi o dzisiejszego Chrystusa to wcale tak nie jest. On w twoim sercu jest na zawsze nieistotny i nie zasługuje na to, by się Go lękać. Jest bowiem zbyt zwyczajny, ma zdecydowanie za mały wpływ i jest daleki od wzniosłości” (Czy jesteś prawdziwie wierzącym w Boga? w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boga obnażyły mój faktyczny stan. Gdy spoglądałam wstecz na lata swojej wiary, widziałam, że ludzie, których podziwiałam, posiadali charakter i talenty, mieli wsparcie i byli doceniani przez innych. Traktowałam każde ich słowo i każdy czyn jak coś, co należy naśladować. Nigdy nie zadawałam sobie pytań o to, jaka jest intencja Boga, czy moje działania są czymś, czego Bóg chce, i czy zgodne są z prawdozasadami. Ślepo czciłam innych ludzi i za nimi podążałam, a nawet miałam nadzieję, że kiedyś będę taka jak oni. Przez cały czas szłam niewłaściwą ścieżką, szukając więcej cierpienia i więcej pracy, polegając na charakterze i doświadczeniu w wypełnianiu obowiązków. Nie skupiałam się na szukaniu prawdozasad, a jeszcze mniejszą wagę przykładałam do swojego wejścia w życie. W efekcie nie udało mi się wiele prawdy zrozumieć przez te lata mojej wiary i ucierpiało na tym moje życie. Zrozumiałam, jak niewiarygodnie głupia i żałosna jestem. Bóg dał nam tak wiele słów, a ja prawie żadnych nie pamiętałam, za to mogłam sobie bez problemu przypomnieć wszystko, co mówiła Annie, wszystkie jej poglądy i zapatrywania, które niezwłocznie realizowałam. W wykonywaniu swoich obowiązków zawsze na niej polegałam, nie miałam w sercu miejsca dla Boga. Ta sytuacja związana z Annie całkowicie mnie zdemaskowała. Zwłaszcza po jej zwolnieniu, gdy wiele jej problemów zostało ujawnionych i zaczęłyśmy znów współpracować, miałam wciąż w głowie jej wspaniały wizerunek. Dalej polegałam na niej, pełniąc swoje obowiązki, i wciąż miałam w myślach to powiedzenie, że „Osłabiony niedźwiedź i tak jest silniejszy od jelenia”. Wierzyłam, że Annie jest wciąż lepsza niż ja, mimo że borykała się z problemami. To było czysto szatańskie myślenie. Otaczałam ją przesadną czcią, nie szukałam prawdozasad w naszych interakcjach i zupełnie brak mi było rozeznania. Przez cały czas patrzyłam na wszystko przez pryzmat diabelskich słów szatana. Potem, gdy na jaw wychodziło coraz więcej problemów Annie, nie poznałam się na niej i jej nie zdemaskowałam. W dalszym ciągu za nią podążałam i dawałam się jej ograniczać, żyjąc w stanie negatywnego nastawienia i udręki. Zasłużyłam sobie na to, co dostałam! Podziwiałam Annie i polegałam na niej, wykonując swoje obowiązki, ale co tak naprawdę od niej dostałam? Sprowadzenie na manowce, ograniczenie i odrzucenie. Przez nią czułam się nieszczęśliwa i stłamszona, nie mając nadziei na wyzwolenie, i coraz bardziej oddalałam się od Boga. Chociaż wierzyłam w Boga, nie polegałam na Nim, nie uciekałam się do Niego i wcale nie dążyłam do prawdy. Oddawałam cześć ludziom i za nimi podążałam. Byłam kretynką, której brakowało jakiegokolwiek rozeznania. To, że poniosłam porażkę i upadłam tak nisko, było zaiste Bożą sprawiedliwością i Bożym zbawieniem. Dzięki temu objawieniu dostrzegłam, że idę niewłaściwą ścieżką i że kieruję się niedorzecznościami. Zaczęłam szukać prawdy, aby rozwiązać swoje problemy. Jednocześnie poczułam, jak ważne jest dążenie do prawdy. Bóg powiedział, że „Ci, którzy nie dążą do prawdy, nie wytrwają do samego końca” (Powinieneś wytrwać w oddaniu Bogu, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło) – to jest takie realne. Ci, którzy nie dążą do prawdy, są skazani na zdemaskowanie i Bóg ich wyeliminuje. Porażki osoby, którą podziwiałam, oraz moje własne były tego najlepszym dowodem.
Kilka miesięcy później w ramach pracy ewangelizacyjnej dołączyła do mnie Sarah. Słyszałam, że gdy uwierzyła w Boga, rzuciła wspaniałą pracę, żeby móc pełnić obowiązki, i że potrafiła znosić trudy, miała doskonały charakter, a także doświadczenie w głoszeniu ewangelii. Znałam ją już od jakiegoś czasu i widziałam, że leży jej na sercu praca kościoła. Aktywnie prowadziła omówienia na zgromadzeniach i bez względu na okoliczności czy liczbę obecnych ludzi nigdy nie czuła się ograniczana, przemawiała z dużą pewnością siebie, bez żadnego lęku. Omawiała problemy braci i sióstr i pomagała im je rozwiązać, cieszyła się aprobatą wszystkich. Miałam poczucie, że jest kimś, kto dąży do prawdy, miałam o niej wysokie mniemanie. Radowało mnie to, że mam okazję z nią pracować, ale pamiętałam o swojej porażce, o tym, że kiedyś podziwiając charakter i talenty innych, wpadłam w pułapkę oddawania im czci i podążania za nimi. Z tego powodu weszłam na niewłaściwą ścieżkę i było to ze szkodą dla mojego życia. Wiedziałam, że nie mogę przyjmować takiej niedorzecznej perspektywy w swoich interakcjach z Sarah i że muszę traktować ją zgodnie z prawdozasadami. Sarah miała dobry charakter i doświadczenie w głoszeniu ewangelii, więc mogłam się od niej wiele nauczyć, by nadrobić własne braki. Ale była ona również osobą skażoną, miała zepsute usposobienie, braki i wady. Nie mogłam otaczać jej czcią ani na niej polegać. Jeśli miała problemy lub niedociągnięcia w swoich obowiązkach, nie mogłam ślepo za nią podążać. Musiałam wykazać się rozeznaniem i traktować ją zgodnie z prawdozasadami. Potem w naszym dyskusjach na temat pracy zauważyłam, że większość sugestii, jakie dawała Sarah, była mało praktyczna. Kilka innych sióstr i ja miałyśmy poczucie, że te sugestie nie dadzą efektów, ale Sarah się upierała. Ilekroć jej pomysł nie spotykał się z aprobatą, przez długi czas nie udawało nam się wyjść z impasu, a to naprawdę opóźniało postępy naszej pracy. Stopniowo docierało do mnie, że Sarah jest arogancka, zarozumiała i uparta, że wpada w złość, gdy jej sugestie są odrzucane. Puszczały jej nerwy, a przez to inni czuli się ograniczani. Nie grała pozytywnej roli w naszej grupie, zakłócała i zaburzała postępy pracy, więc zgłosiłam przywódczyni, jak ona się stale zachowuje. Zapoznawszy się z sytuacją, przywódczyni obnażyła i poddała analizie problemy Sarah oraz próbowała jej pomóc, ale Sarah tego nie chciała przyjąć, więc przywódczyni ją zwolniła. To doświadczenie przyniosło mi spokój. Poczułam, że w końcu wyzbyłam się niedorzecznego myślenia, że nie oddawaję już czci ludziom ani nie podążam za nimi, jak to robiłam kiedyś. Wdzięczna byłam Bogu za to, że zaaranżował te sytuacje, by pomóc mi zyskać rozeznanie i wynieść z tego naukę.
Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.
Autorstwa Zheng Ye, Korea Południowa Wkrótce po tym, jak uwierzyłem, zauważyłem, że przywódcy i przywódczynie często zwołują zgromadzenia i...
Autorstwa Li Fei, Włochy W moim kościele odpowiadam za prace związane z filmami. Kiedyś jedna z sióstr przyszła do mnie z pilną sprawą....
Autorstwa Xiaowen, Hiszpania W zeszłym roku siostra Liu i ja kierowałyśmy wideoprodukcją w kościele. Miała więcej umiejętności i...
Autorstwa Xiao Rui, Panzhihua, Prowincja Syczuan Podczas głoszenia ewangelii natknąłem się na przywódców religijnych, którzy nieśli...