Skrzywdziłam mojego syna swoimi wysokimi oczekiwaniami
Jako dziecko mieszkałam z pięciorgiem rodzeństwa. Ja byłam najstarsza. Ojciec przez wiele lat pracował z dala od domu, więc wszystkie domowe obowiązki spadały na mamę. Widziałam, jak przepracowana jest moja matka i jakie znosi trudy, więc w trzeciej klasie rzuciłam szkołę, żeby pomagać jej w prowadzeniu gospodarstwa. Często byłam zmęczona do granic: bolał mnie kręgosłup i wszystkie mięśnie. Myślałam sobie, że takie życie jest po prostu zbyt ciężkie. Jakiś czas później mój kuzyn dostał się do college’u. Cała rodzina była przeszczęśliwa. Moi rodzice często chwalili go za to, że pracuje na swoje nazwisko. Pomyślałam sobie wtedy: Przez całe życie nie zdobyłam dobrego wykształcenia ani nie miałam szansy na osiągnięcie sukcesu, ale kiedy już będę mieć dzieci, z pewnością dopilnuję ich rozwoju, aby wykształcić w nich wielkie talenty, byśmy mogli wyrwać się z tego gorzkiego życia, wypełnionego potem i znojem, i zyskać podziw i uznanie wśród krewnych i sąsiadów, przynosząc zaszczyt rodzinie.
Po ślubie urodziłam dwoje dzieci. Kiedy były w szkole podstawowej, moja matka zwróciła się ku Bogu. Czasem wołała ich do wspólnej modlitwy, a one nawet nauczyły ją czytać. Był to jednak czas, kiedy z całego serca pragnęłam, by moje dzieci się uczyły, więc kiedy to ujrzałam, powiedziałam do matki: „Możesz sobie wierzyć, w co chcesz, ale nie zawracaj głowy zgromadzeniami moim dzieciom i nie odciągaj ich od nauki”. Później, ja także przyjęłam dzieło Boże dni ostatecznych, jednak najważniejsza była dla mnie nauka i oceny dzieci. Nawet jeśli czasem uczestniczyłam w zgromadzeniach, to tylko zachowywałam pozory. Aby zarobić trochę więcej pieniędzy i zapewnić moim dzieciom dobre wykształcenie, jeździłam razem z mężem zbierając surowce wtórne. Każdego dnia pracowałam od świtu do zmierzchu. Bolało mnie całe ciało, ale nie pozwalałam sobie na wytchnienie. W głowie miałam tylko jedną myśl: Muszę zapewnić dzieciom dobre wykształcenie – nieważne jakim kosztem – żeby w przyszłości mogły dostać się na dobrą uczelnię i miały szansę na lepsze życie. Nawet jeśli byłam wyczerpana, uważałam, że cel jest tego wart!
Pewnego dnia, kiedy przyjechałam do domu odwiedzić dzieci, matka powiedziała mi, że syn ma gorsze oceny. Wpadłam w złość. Długo na niego krzyczałam: „Myślisz, że ta praca, zarabianie w ten sposób jest łatwe? Wszyscy patrzą z góry na tych z nas, którzy zbierają odpady. Czyż nie znoszę tego wszystkiego dla was dwojga? Jeśli nie będziesz się pilnie uczyć, to co zamierzasz robić?”. Mój syn zaczął szlochać i powiedział: „Mamo, źle postąpiłem”. Z czasem zaczęłam się obawiać, że moja matka nie poradzi sobie z dwójką dzieci. Martwiłam się, że zaczną gorzej się uczyć, zbierać słabsze oceny. Postanowiłam wynająć lokal w pobliżu ich szkoły i założyłam małą firmę. Mogłam monitorować edukację moich dzieci aż do czasu egzaminów wstępnych do liceum. W tamtym czasie myślałam tylko o moich dzieciach. Aby mieć pewność, że dostaną się na studia, ściśle kontrolowałam ich naukę i nie miały ani chwili wolnego czasu. Poganiałam je nawet, gdy zbyt długo były w łazience. Kiedy chciały wyjść się pobawić, czy odpocząć i pooglądać telewizję, robiłam im wyrzuty, mówiąc: „Popatrzcie na wujka – dostał się na renomowaną uczelnię i znalazł przyzwoitą pracę. Jego rodzina i sąsiedzi go podziwiają. Powinniście brać z niego przykład. Jeśli chcecie wieść póżniej lepsze życie, musicie teraz trochę pocierpieć i więcej się uczyć. Jak mówi przysłowie – »Musisz wiele wycierpieć, aby dotrzeć na szczyt«”. Czasem opowiadałam im klasyczne historie o ludziach, którzy pilnie się uczyli, aby ich zmotywować do pracy. Oboje odpowiadali z bezradnością w głosie: „Mamo, daj już spokój. Znamy już na pamięć wszystko, co powiedziałaś. Spokojnie, na pewno dostaniemy się dla ciebie do college’u”. W tamtym czasie wstawałam codziennie o piątej rano i robiłam śniadanie, żeby dzieci nie traciły na to czasu. Wieczorem robiłam kolację i zawoziłam im ją do szkoły. Jak już późnym wieczorem kończyli samokształcenie w szkole, wracali do domu i kontynuowali naukę. Bałam się, że mogą zacząć się lenić, więc siedziałam z nimi do północy. No co dzień również wymyślałam wszelkie możliwe sposoby, aby regulować ich posiłki. Dowiedziałam się, że zupa z karasia dobrze wpływa na mózg, wiec często im ją gotowałam. Kupowałam im także specjalne mleko i tonik, które miały wspomagać pracę mózgu. Codziennie musiały jeść jedno jajko od kur z wolnego wybiegu. Gdy tylko usłyszałam, że coś jest zdrowe dla dzieci, zaraz to kupowałam. Robiłam to, żeby mój syn był mądrzejszy i lepiej zdał egzaminy na studia. Oboje naprawdę ciężko pracowali i mieli coraz lepsze stopnie. Moja córka w końcu dostała się na studia, a syn na egzaminie próbnym uzyskał jeden z najlepszych wyników. Byłam przeszczęśliwa. Myślałam sobie: „Jeśli dalej tak będzie, mój syn bez problemu dostanie się na jeden z najlepszych uniwersytetów”. Później zaczęłam jeszcze baczniej pilnować mojego syna.
W miarę jak zbliżały się egzaminy wstępne na studia, mój syn stawał się coraz bardziej nerwowy. Z powodu tej presji zaczął mieć problemy ze snem. W końcu się rozchorował – dostał gorączki i męczył go kaszel. Przyjmowanie leków i zastrzyków nie przyniosło żadnych efektów. Miał coraz gorsze oceny. Ten widok łamał mi serce. Bałam się, że jeśli dalej będzie się tyle uczył, jego ciało tego nie wytrzyma, ale decydujący moment miał dopiero nadejść. Stan zdrowia mojego syna się nie poprawiał, a jego oceny się pogarszały. Jak miałby mieć dobre perspektywy na przyszłość? Gdyby słabo zdał egzaminy, czy moje wysiłki z ostatnich kilku lat nie poszłyby na marne? To niedopuszczalne. Aby mój syn uzyskał dobry wynik i miał szanse na lepszą przyszłość, musiałam zmuszać go do jeszcze intensywniejszej nauki. Od tego momentu przesiadywałam przy jego łóżku i patrzyłam, jak się uczy. Widząc, jak wpatruję się w niego, syn powiedział z poczuciem bezradności w głosie: „Jeśli będę miał kiedyś dzieci, na pewno nie będę ich wychowywał w ten sposób. Powinny mieć trochę swobody, móc zagrać czasem w koszykówkę czy ping ponga”. Kiedy usłyszałam to od mojego syna, zabolało mnie serce, ale żeby mógł się wyróżnić i wieść w przyszłości dobre życie, musiałam tak postępować. Widząc, że stan zdrowia mojego syna się nie poprawia, zaczęłam się naprawdę denerwować. Myślałam sobie: „Jeśli do czasu egzaminu wstępnego na studia stan zdrowia mojego syna nie ulegnie poprawie, z pewnością wpłynie to na jego wyniki. Jeśli przypadkiem źle mu pójdzie, czy wszystkie moje dotychczasowe starania nie spełzną na niczym? Nieuchronnie stanę się pośmiewiskiem dla rodziny i sąsiadów. Włożyłam w to tyle wysiłku, zapłaciłam tak wysoką cenę i teraz mam zostać z niczym? Co z moją reputacją?”. Aby jak najszybciej wyleczyć syna, prosiłam o pomoc kolejnych lekarzy, jednak poprawy nie było. Każdego dnia moja twarz wykrzywiała się w grymasie zmartwienia, a ja ciężko wzdychałam, myśląc tylko o tym, kiedy stan zdrowia mojego syna się poprawi. Właśnie wtedy, gdy dotarłam do ślepego zaułka, przypomniałam sobie, że jestem chrześcijanką i że powinnam powierzyć te trudności Bogu i na Nim polegać. Stanęłam wówczas przed Nim w modlitwie, mówiąc: „Boże! Mój syn od wielu dni przyjmuje leki i zastrzyki, ale nie widać żadnej poprawy. Egzaminy do college’u tuż tuż, a ja nie wiem, co robić. Boże, spraw, żeby mój syn jak najszybciej wyzdrowiał”. Pewnego wieczoru, podczas spaceru spotkałam jedną z moich sióstr. Zapytała, jak się miewam. Opowiedziałam jej o swoim cierpieniu, a ona wsparła mnie słowami: „Wszyscy wierzymy w Boga. Powinnaś Bogu powierzyć studia i zdrowie swojego syna – pozwól Mu się tym zająć”. Siostra nawet przeczytała mi fragment Słowa Bożego: „Los człowieka jest w rękach Boga. Nie jesteś w stanie pokierować sobą: mimo wszelkich swych usilnych starań i zajęć, człowiek pozostaje niezdolny do kontrolowania siebie w swym własnym imieniu. Gdybyś mógł poznać własne perspektywy, kontrolować swój los, czy nadal byłbyś istotą stworzoną? (…) I tak, niezależnie od tego, jak On karci i osądza człowieka, czyni to wszystko dla zbawienia go. Chociaż odbiera On człowiekowi jego cielesne nadzieje, jest to dla oczyszczenia człowieka, a oczyszczenie człowieka jest wykonywane po to, aby mógł on przetrwać. Przeznaczenie człowieka jest w rękach Stwórcy, więc jak człowiek może sam pokierować sobą?” (Przywrócenie normalnego życia człowieka i doprowadzenie go do cudownego miejsca przeznaczenia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Po wysłuchaniu tych słów zrozumiałam, że dla każdej istoty stworzonej, Bóg postanowił, ile cierpień każdy człowiek powinien znieść i ile błogosławieństw powinien zaznać w tym życiu. Nikt tego nie zmieni. Ludzie skupiają się na swoim losie i przyszłości, są w ciągłym biegu, goniąc za uznaniem i majątkiem, ale żadne pieniądze i wykształcenie nie są w stanie zmienić tego, co jest im i innym pisane. Uświadomiłam sobie, że pragnąc się wyróżnić, stać się chlubą rodziny, wieść życie na poziomie, przeniosłam swoje niezrealizowane marzenia na dzieci, zmuszając je do wysiłku ponad siły. Całą naszą energię, pracę, wszystkie zarobione pieniądze przeznaczaliśmy na zapewnienie edukacji dzieciom. Nie przestawaliśmy pracować, nawet kiedy padaliśmy ze zmęczenia. Dopóki nasze dzieci się wyróżniały, całe to cierpienie i wyczerpanie było warte zachodu. Aby dzieci mogły dostać się na prestiżowe uczelnie, odebrałam im całą wolność. Nerwy mojego syna były bardzo nadwyrężone i nie śmiał pisnąć ani słowa, mimo że miał problemy ze snem. Pilnowałam, by się uczył, nawet gdy był chory i kaszlał. Wywierałam na niego straszliwą presję, zadawałam niewyobrażalne tortury. Kontrolowałam go i moją ambicją było odmienić jego los. Nie było to poddanie się woli Boga i jego planom, to był bunt przeciw Bogu! Kiedy to zrozumiałam, zaczęłam modlić się do Boga, chcąc zawierzyć mu przyszłość mojego syna. Nieważne, czy dostanie się do college’u, czy nie. Będzie, co ma być. Już nigdy nie będę wywierać na niego takiej presji. Po tym wszystkim moje serce także zaznało ukojenia. Zaledwie kilka dni później dowiedziałam się, że chłopiec z trzeciego piętra w naszym bloku postradał zmysły ze względu na presję, jaką odczuwał w trzeciej klasie liceum. Całymi dniami i nocami wykrzykiwał do rodziców: „To wy namieszaliście mi w głowie! To wy namieszaliście mi w głowie!”. Poczułam wtedy strach. Sceny, w których zmuszałam syna do nauki przesuwały mi się przed oczami, jak film. Bałam się, że jeśli nadal będę tak postępować, stanie się z nim to samo, co z tamtym chłopcem. Pomyślałam sobie: „Nie mogę dalej w ten sposób traktować mojego dziecka”. Od tego momentu zaczęłam regularnie bywać na gromadzeniach, karmić się i poić Słowem Bożym. I przestałam zmuszać syna do nauki.
Jakiś czas później mój syn nieoczekiwanie dostał się na jeden z najlepszym uniwersytetów. Byłam bardzo szczęśliwa, ale gdy szczęście minęło, moje serce przepełniło uczucie niepewności. Czytając Słowo Boże zrozumiałam bowiem, że w wiedzy jest wiele ateistycznych idei i poglądów. Im więcej przyswajamy wiedzy, tym więcej swojej trucizny sączy w nas Szatan. To sprawia, że ludzie oddalają się od Boga, wypierają się Go, i końcu tracą szansę na zbawienie. Po kilku latach studiów mój syn nasiąknie kłamstwami Szatana, i trudno mu będzie wówczas stanąć przed Bogiem. Pomyślałam więc, że kiedy będzie wracał do domu, będę wspólnie z nim karmić się i poić Słowem Bożym. Nie pozwolę mu zbytnio oddalić się od Boga. Myślałam o tym, jak moje dzieci, gdy były młodsze, wierzyły w Boga a nawet modliły się i uczestniczyły w zgromadzeniach z moją matką. Jednak w tamtym czasie całym sercem pragnęłam, by zdobyły dobre wykształcenie. Nie chciałam ich przyprowadzać do Boga. Teraz dopiero dostrzegłam nadciagającą katastrofę. Moje dzieci nie wierzyły w Boga, ani nie zaznały Bożej opieki i ochrony. A co, jeśli któregoś dnia spotka ich jakaś katastrofa i zginą? Chciałam głosić ewangelię moim dzieciom i przyprowadzić je przed oblicza Boga. Więc kiedy wracały do domu na wakacje, czytałam im Słowo Boże. Kiedy czytałam, słuchały, ale gdy wspomniałam o zorganizowaniu zgromadzenia, syn był temu niechętny. Stale mnie zbywał, mówiąc: „Nie mam czasu! Nie było mi łatwo znaleźć się tu, gdzie dziś jestem. Jeśli nie będę się uczył, jakie czeka mnie życie? Żyjemy w czasach zaciekłej konkurencji i niełatwo znaleźć godną pracę. Nie rozumiem cię. Zdobyłem już tytuł magistra i robię teraz doktorat – czyż nie tego zawsze chciałaś? Odniosę sukces, zdobędę uznanie i wreszcie będę miał dobre życie – powinnaś się z tego cieszyć. Dlaczego mam wrażenie, jakbyś stała się kimś innym? Każesz mi odpuścić teraz, gdy jestem już prawie u celu?” Kiedy usłyszałam, co powiedział mój syn, poczułam nieopisany smutek. Każde wypowiedziane przez niego słowo składało się z tego, co dzień po dniu wbijałam mu do głowy. Zwłaszcza teraz, gdy pisał doktorat, siedział nad książkami do pierwszej w nocy. Już jako dwudziestoparolatek zaczął łysieć. Widząc, jaki jest wyczerpany, czułam niepokój i smutek. Nienawidziłam się za to, jak wychowywałam swoje dzieci. Mój syn rozwinął swój talent, ale oddalił się od Boga.
Później zaczęły mnie nachodzić różne myśli. Zrobiłam wszytko, co w mojej mocy, by moje dzieci dążyły do zdobycia wiedzy, uznania i pieniędzy. Byłam skupiona na ich rozwoju intelektualnym, ale co, koniec końców, im dałam? Czy dałam im prawdziwe szczęście? Któregoś dnia, podczas ćwiczeń duchowych, przeczytałam następujący fragment Słowa Bożego: „Jeśli chodzi o obciążenia związane z rodziną, możemy wyróżnić dwa aspekty. Pierwszy aspekt to oczekiwania rodziców. Każdy rodzic ma różne oczekiwania, mniejsze lub większe, wobec swoich dzieci. Rodzice mają nadzieję, że ich dzieci będą się przykładać do nauki, dobrze się zachowywać, mieć same piątki w szkole i że nie będą się obijać. Chcą, żeby ich dzieci zyskały sobie szacunek nauczycieli i pozostałych uczniów oraz żeby regularnie zdobywały ponad 80% punktów na sprawdzianach. Jeśli dziecko zdobywa 60%, dostaje lanie, a jeśli mniej niż 60%, to stawia się je pod ścianą, żeby przemyślało swoje błędy, albo musi za karę stać bez ruchu. Poza tym w ramach kary rodzice nie pozwalają dziecku jeść, spać, oglądać telewizji lub grać na komputerze i nie kupują mu obiecanych zabawek i ubrań. Każdy rodzic różnych rzeczy oczekuje od swoich dzieci i pokłada w nich wielkie nadzieje. Liczy, że osiągną z życiu sukces, będą piąć się szybko po szczeblach kariery oraz przyniosą zaszczyt i chwałę swoim przodkom i swojej rodzinie. (…) Jaki jest niezamierzony wpływ tych rodzicielskich pragnień na dzieci? (Presja). Wywierają one presję, co jeszcze? (Tworzą obciążenia). Wywierają presję i nakładają swego rodzaju kajdany. Ponieważ rodzice mają oczekiwania wobec swoich dzieci, będą dyscyplinować, prowadzić i wychowywać je zgodnie z tymi oczekiwaniami; będą inwestować w swoje dzieci, by te oczekiwania spełniły, będą dla nich ponosić koszty. Na przykład, rodzice liczą, że ich dzieci będą mieć doskonałe wyniki w szkole, że będą najlepsze w klasie, że będą zdobywać ponad 90% punktów na każdym sprawdzianie, że zawsze będą na podium, a przynajmniej w pierwszej piątce. Czy rodzice, wyraziwszy te oczekiwania, nie dokonują jednocześnie określonych poświęceń, aby pomóc swoim dzieciom osiągnąć te cele? (Dokonują). Aby osiągnąć te cele, dzieci wstają wcześnie rano, powtarzają lekcje i uczą się tekstów na pamięć, a ich rodzice też wstają wcześnie, żeby dotrzymać im towarzystwa. W upalne dni rodzice wachlują swoje dzieci, podają im chłodne napoje albo kupują im lody. Od razu z samego rana przygotowują dla swoich dzieci mleko sojowe, faworki i jajka. Zwłaszcza w czasie egzaminów rodzice dają swojemu dziecku faworek i dwa jajka, licząc, że dzięki temu zda egzamin z wynikiem 100 procent. Jeśli powiesz: »Nie zmieszczę tego wszystkiego, jedno jajko wystarczy«, rodzice odpowiedzą: »Głuptasie, jeśli zjesz jedno jajko, zdobędziesz tylko 10 procent punktów na egzaminie. Zjedz jeszcze jedno, za mamusię. Postaraj się; jeśli zjesz drugie jajko, dostaniesz 100 procent punktów«. Dziecko mówi: »Dopiero wstałem, nie mogę tak od razu jeść«. »Musisz jeść! Bądź grzeczny i słuchaj się mamy. Mamusia robi to dla twojego dobra, więc jedz, proszę, za mamusię«. Dziecko myśli sobie: »Mama jest taka troskliwa. Wszystko robi dla mojego dobra, więc zjem«. Dziecko zjada jajko, ale co takiego przełyka wraz z tym jajkiem? To presja; to niechęć i opór. Jedzenie jest czymś dobrym i oczekiwania matki są duże, a z perspektywy człowieczeństwa i sumienia należałoby je zaakceptować, jednak rozum podpowiada, że takiej miłości należy stawiać opór i nie akceptować takiego sposobu postępowania. (…) Niektórzy rodzice mają wobec swoich dzieci szczególne oczekiwania, licząc na to, że dzieci ich prześcigną, a jeszcze bardziej licząc na to, że spełnią jakieś marzenie rodziców, którego oni sami nie byli w stanie spełnić. Na przykład, niektórzy rodzice być może chcieli zostać tancerzami, ale wskutek różnych powodów – na przykład czasów, w których dorastali, albo sytuacji rodzinnej – nie byli w stanie zrealizować tego marzenia. Dlatego projektują to marzenie na ciebie. Nie dość, że wymagają od ciebie, żebyś był wśród najlepszych uczniów i dostał się na renomowany uniwersytet, to jeszcze zapisują cię na lekcje tańca. Każą ci uczyć różnych stylów tańca poza szkołą, każą ci uczyć się więcej na lekcjach tańca i ćwiczyć w domu, a także chcą, żebyś był najlepszy ze wszystkich uczniów. Żądają, żebyś dostał się na renomowaną uczelnię, a ponadto żebyś został tancerzem. Albo masz zostać tancerzem, albo pójść na studia w prestiżowej uczelni, a następnie zrobić studia podyplomowe i uzyskać tytuł doktorski. Masz do wyboru tylko te dwie ścieżki. W swoich oczekiwaniach wobec ciebie z jednej strony liczą, że będziesz się przykładał do nauki, dostaniesz się na renomowany uniwersytet, będziesz się wyróżniał wśród rówieśników oraz że otworzy się przed tobą pomyślna, wspaniała przyszłość. Z drugiej strony projektują na ciebie swoje własne niespełnione marzenia, mając nadzieję, że zrealizujesz je niejako w ich imieniu. Tym sposobem, jeśli chodzi o naukę i twoją przyszłą karierę, dźwigasz jednocześnie dwa obciążenia. Po pierwsze, musisz spełnić oczekiwania rodziców i odwdzięczyć się im za wszystko, co da ciebie zrobili, starając się wybić wśród swoich rówieśników, tak by dać rodzicom powód do radości. Po drugie, musisz spełnić ich własne marzenia z młodości, marzenia, których nie udało im się zrealizować. To wyczerpujące, prawda? (Tak). Zarówno jedno, jak i drugie obciążenie jest dla ciebie już samo w sobie zbyt ciężkie i sprawia, że łapiesz zadyszkę. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach zaciekłej rywalizacji te rozmaite żądania rodziców wobec dzieci są nie do udźwignięcia, są nieludzkie i po prostu nieuzasadnione. Jak nazywają to niewierzący? Szantaż emocjonalny. Zresztą, nieważne, jak oni to nazywają, nie potrafią rozwiązać tego problemu ani klarownie objaśnić jego istoty. Oni nazywają to szantażem emocjonalnym, a jak my to nazywamy? (Kajdanami i obciążeniami). Nazywamy to obciążeniami. Jeśli chodzi o obciążenia, czy człowiek powinien je dźwigać? (Nie). Jest to coś dodatkowego, co bierzesz na siebie. Nie jest to częścią ciebie. Nie jest to coś, czego twoje ciało, twoje serce i twoja dusza potrzebują lub co posiadają, ale coś dodanego. Pochodzi to z zewnątrz, a nie z wnętrza ciebie” (Jak dążyć do prawdy (16), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Po przeczytaniu tego fragmentu słów Bożych, poczułam ukłucie w sercu. Tak właśnie wychowywałam swoje dzieci. Sama wierzyłam, że od najmłodszych lat muszę pracować na farmie i bardzo cierpieć, bo w młodości nie przykładałam się do nauki ani nie zdobyłam dobrego wykształcenia. Dlatego zmuszałam dzieci do realizacji moich własnych niespełnionych marzeń. Chciałam, żeby uczyły się pilnie i zdały egzaminy na prestiżowe uczelnie, by kiedyś miały dobre perspektywy, wyróżniały się i przynosiły zaszczyt naszej rodzinie. Żeby osiągnąć ten cel, wywierałam presję na dzieci, kiedy były jeszcze małe. Gdy były malutkie, chętnie się modliły i chodziły na zgromadzenia, ale ja się bałam, że to źle wpłynie na ich edukację. Dlatego nie pozwalałam swojej mamie zabierać ich na zgromadzenia. Kiedy powinny były się bawić, nie pozwalałam im na to, a kiedy ich stopnie choć trochę się pogarszały, beształam je, wpajając im niewłaściwe myśli i wywierając presję. Mój syn się rozchorował przez cały ten stres związany z egzaminami wstępnymi na uczelnię. Bałam się, że to źle wpłynie na jego stopnie, więc codziennie pilnowałam, żeby się nie rozleniwił. Martwiłam się, że jeśli kiepsko wypadnie na egzaminach, wszystkie nasze wysiłki naprawdę pójdą na marne. Presja, pod jaką znalazł się przeze mnie syn, była naprawdę zbyt wielka. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że robię to wszystko dla niego, ale w rzeczywistości chciałam, żeby trafił na prestiżowy uniwersytet i wyróżniał się spośród innych, a przy tym puszyłam się z dumy i realizowałam własne marzenia i ideały. Nawet nie zauważyłam, że nakładałam na syna ogromny ciężar i wielką presję, jakbym zakuła go w niewidzialne kajdany. No więc mój syn zdał egzaminy na najlepszą uczelnię, moje życzenia się spełniły, moja twarz promieniowała dumą, moja próżność została zaspokojona, ale mój syn jeszcze bardziej się oddalił od Boga. Kiedy rozmawiałam z nim na temat wiary, robił uniki i wymyślał wymówki – nie miał nastroju czytać słów Bożych. Codziennie sława i korzyści wodziły go za nos. Wytężał dla nich umysł i głowił się nad tym, jak podtrzymać osobiste relacje – jego życie było wyjątkowo nieszczęśliwe i wyczerpujące. To przeze mnie mój syn stał się tym, kim był.
Później przeczytałam kolejny fragment słów Bożych: „Na przykład, w okresie ich dojrzewania powtarzałeś im: »Przykładaj się do nauki, idź na uniwersytet, zrób studia podyplomowe albo doktorat, znajdź dobrą pracę i załóż rodzinę z odpowiednią osobą, a wtedy będziesz mieć dobre życie«. Wskutek takiej twojej nauki, zachęty i różnych form nacisku twoje dzieci obrały kierunek, który im wskazałeś, i osiągnęły to, czego od nich oczekiwałeś, a teraz nie są już w stanie zawrócić. Jeśli zrozumiałeś niektóre prawdy i dzięki swojej wierze pojąłeś intencje Boga oraz naprostowałeś swoje myślenie i postrzeganie, i jeśli teraz próbujesz namawiać swoje dzieci, by zrezygnowały z dotychczasowych dążeń, to mogą ci odpowiedzieć tak: »Czy nie robię dokładnie tego, co chciałeś? Czy nie nauczyłeś mnie tego wszystkiego, gdy dorastałem? Czy nie tego ode mnie wymagałeś? Dlaczego mnie teraz powstrzymujesz? Czy to, co robię, jest niewłaściwe? Wiele osiągnąłem i teraz mogę się tym cieszyć; powinieneś być szczęśliwy, zadowolony i dumny ze mnie, czyż nie?«. Jak byś się poczuł, słysząc takie słowa? Uradowałbyś się, czy zapłakał? Czy żałowałbyś? (Tak). Teraz już swoich dzieci nie przekonasz. Gdybyś nie nauczył ich tego wszystkiego, gdy dorastały, gdybyś zapewnił im szczęśliwe dzieciństwo bez żadnej presji, nie wpajając im, że muszą górować nad innymi, zdobyć wysokie stanowisko, zarabiać dużo pieniędzy oraz dążyć do sławy, zysku i statusu, gdybyś po prostu pozwolił im być dobrymi, zwykłymi ludźmi, nie żądając, żeby zarabiały mnóstwo pieniędzy, żeby korzystały z życia i żeby ci się odwdzięczały, gdybyś chciał, żeby były po prostu zdrowe i szczęśliwe, żeby były prostymi, szczęśliwymi osobami, to być może wtedy byłyby otwarte na twój sposób myślenia i postrzegania, który nabyłeś po uwierzeniu w Boga. Wtedy miałyby szczęśliwe życie, nie odczuwając aż takiej presji społecznej. Choć nie zdobyłyby sławy i zysku, to przynajmniej ich serca byłyby szczęśliwe, wyciszone i spokojne. Tymczasem, wskutek twojego ciągłego nakłaniania, nalegania i wywierania presji w okresie ich dorastania, zaczęły zawzięcie dążyć do zdobywania wiedzy, pieniędzy, sławy i zysku. Ostatecznie zdobyły sławę, zysk i status, poprawiły sobie warunki życia, mają się z czego cieszyć i zarabiają dużo pieniędzy, ale takie życie jest wyczerpujące. Ilekroć je widzisz, mają zmęczone twarze. Tylko wtedy, gdy wracają do domu, do ciebie, ośmielają się zdjąć maski i przyznać, że są zmęczone, że chcą odpocząć. Ale gdy tylko znów opuszczają dom, nie są już takie same, z powrotem zakładają swoje maski. Patrzysz na ich znużone, żałosne twarze i jest ci ich żal, ale nie potrafisz sprawić, by zawróciły z tej drogi. One same tego nie potrafią. Jak do tego doszło? Czyż nie wiąże się to z tym, jak je wychowałeś? (Tak). Nic z tego, co przejawiają, nie przyszło im naturalnie, nie dążyły do tego od małego; ma to istotny związek z tym, jak je wychowałeś. Czy nie wytrąca cię to z równowagi, gdy widzisz ich twarze, gdy widzisz, jakie mają życie? (Wytrąca). Ale jesteś bezsilny; pozostaje tylko żal i smutek. Możesz mieć poczucie, że szatan odebrał ci twoje dzieci, że one nie są w stanie już zawrócić, a ty nie potrafisz ich uratować. To dlatego, że nie wypełniłeś swojej rodzicielskiej powinności. To ty je skrzywdziłeś, ty zwiodłeś je na manowce swoją fałszywą edukacją ideologiczną i błędnym przewodnictwem. One już nigdy nie wrócą, a tobie na koniec zostanie tylko żal. Patrzysz bezradnie, jak twoje dziecko cierpi, skażone przez złe społeczeństwo, obciążone życiową presją, i nie wiesz, jak mu pomóc. Możesz tylko powiedzieć: »Odwiedzaj mnie częściej, ugotuję coś pysznego«. Jakie problemy rozwiąże wspólny posiłek? Żadnych nie rozwiąże. Myśli twoich dzieci już dojrzały i nabrały kształtu, twoje dzieci nie zrezygnują już teraz ze sławy i statusu, które osiągnęły. Mogą tylko brnąć dalej i nigdy nie zawracać. To jest zgubny wpływ wychowania opartego na błędnym ukierunkowaniu i wpajaniu dzieciom niewłaściwych idei w okresie kształtowania się ich osobowości” (Jak dążyć do prawdy (19), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Czytałam ten fragment słów Bożych kilka razy. Za każdym razem poruszał mnie do głębi, czułam tak wielki smutek, że płakałam z żalu. Myślałam o tym, że mój syn jako młody chłopak był niewinny, wierzył w Boga i chciał brać udział w zgromadzeniach z babcią. Ale pod wpływem diabelskich myśli, takich jak „wiedza może odmienić twój los”, „być uczonym, to być na szczycie społeczeństwa”, „kto pracuje główką, rządzi innymi, kto pracuje rękami, tym rządzą inni” i „każdy jest kowalem swojego losu” dążyłam do nieprzeciętności i okrycia swojej rodziny sławą i te same myśli zaszczepiłam synowi, wpychając go w bagno, jakim jest wiedza, tak, że z całego serca dążył do osiągnięcia sławy, zysku i pozycji, aż w końcu nie był już w stanie się uwolnić. Moją szczególną uwagę przykuł następujący fragment słów Bożych: „Możesz mieć poczucie, że szatan odebrał ci twoje dzieci, że one nie są w stanie już zawrócić, a ty nie potrafisz ich uratować. To dlatego, że nie wypełniłeś swojej rodzicielskiej powinności. To ty je skrzywdziłeś, ty zwiodłeś je na manowce swoją fałszywą edukacją ideologiczną i błędnym przewodnictwem. One już nigdy nie wrócą, a tobie na koniec zostanie tylko żal”. Bóg omawiał dokładnie te uczucia, które ja miałam w tym momencie. Za każdym razem, gdy syn wracał do domu, czytałam mu słowa Boże, ale on zawsze je odrzucał i znajdował najróżniejsze sposoby, by ich nie przyjąć – powiedział nawet, że go ograniczam, co było dla mnie jak cios w serce. Widziałam, że mój syn jest w ciągłym biegu, każdego dnia pracuje dla sławy i zysku. Zaczął łysieć w bardzo młodym wieku i każdego dnia wlókł zmęczone ciało na studia ciągnące się do późnej nocy. Wysilał się nawet, by zrozumieć myśli i zainteresowania swoich wykładowców, dopasowując swoje podejście do tego, co mogło im odpowiadać. Kiedy przełożeni na niego patrzyli, zachowywał najwyższą ostrożność, bo bał się, że jeden niewłaściwy ruch sprawi, że będą utrudniać mu życie i zaszkodzą jego przyszłej karierze. Patrzyłam, jak mój syn przeżywa dzień po dniu z maską na twarzy, potwornie wyczerpany. To przeze mnie stał się tym, kim wtedy był; to ja zachęcałam go do zdobywania wiedzy i skrzywdziłam swoje dziecko. Zrozumiałam, że to nie była miłość, że w ten sposób krzywdziłam swojego syna, zmieniając go w ofiarę mojej własnej pogoni za sławą i korzyściami. Widziałam w kościele braci i siostry w podobnym wieku co mój syn. Wierzyli oni w Boga i dążyli do prawdy, wykonując w kościele swój obowiązek; nie byli spętani truciznami szatana i wiedli spokojne i szczęśliwe życie, wolni i wyzwoleni. Przez to poczułam jeszcze większy żal. Gdybym nie zaszczepiła synowi takich myśli i przekonań, być może nie stałby się taki, jaki był, nie prowadziłby tak bolesnego życia w bezsilności i nie goniłby za sławą i zyskiem, awansami i pieniędzmi. Kiedy o tym myślałam, czułam wyjątkowe wyrzuty sumienia i nienawiść do siebie. Rozmyślałam: dlaczego byłam taka stanowcza i tak się upierałam, żeby moje dzieci zdały egzaminy na studia? W czym tkwiło sedno problemu?
Któregoś dnia przeczytałam te Boże słowa: „Szatan używa sławy i zysku, aby kontrolować myśli człowieka, aż ludzie są w stanie myśleć tylko o tych dwóch rzeczach. Walczą o sławę i zysk, znoszą trudności dla sławy i zysku, cierpią upokorzenia ze względu na sławę i zysk, poświęcają wszystko, co mają, dla sławy i zysku, a także gotowi są wydać dowolny osąd i podjąć każdą decyzję przez wzgląd na sławę i zysk. W ten sposób szatan skuwa ludzi niewidzialnymi kajdanami, a ci nie mają siły ani odwagi, aby je zrzucić. Dlatego wciąż nieświadomie je dźwigają, z wielkim trudem brnąc ciągle naprzód. Ze względu na tę właśnie sławę i zysk ludzkość unika Boga i zdradza Go, stając się coraz bardziej niegodziwa. W ten zatem sposób kolejne pokolenia giną pośród zabiegów o szatańską sławę i zysk. Czy patrząc teraz na działania szatana, nie dostrzegamy, że jego złowrogie pobudki są absolutnie obrzydliwe? Może dzisiaj jeszcze nie przejrzeliście złowrogich pobudek szatana, bo myślicie, że nie ma życia bez sławy i zysku. Sądzicie, że jeśli ludzie porzucą sławę i zysk, nie będą już widzieli drogi przed sobą, nie będą mogli widzieć swoich celów, ich przyszłość stanie się mroczna, ciemna i ponura” (Sam Bóg, Jedyny VI, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Słowa Boga uświadomiły mi, że Szatan posługuje się pieniędzmi i sławą, by mamić ludzi, sprowadzać ich na złą drogę i krzywdzić. Sprawia, że gonią tylko za pieniędzmi i sławą. Pamiętałam, że kiedy zaczęłam już pracować na własne utrzymanie, to sporo wycierpiałam z racji faktu, że za młodu nie zdobyłam wykształcenia, i padłam ofiarą wielu uprzedzeń. Widok powszechnego podziwu, jakim cieszą się ludzie z wykształceniem i pozycją, wzbudzał moją zazdrość. Uważałam, że to przez brak wiedzy nie zasługuję na uznanie w oczach innych. Swoje nadzieje ulokowałam się w dzieciach. Chciałam, aby zrealizowały marzenia, których mi nie dane było zrealizować. Na tym się skupiłam i zapłaciłam za to najwyższą cenę, wiodąc życie gorzkie i wyczerpujące, sprowadzając na syna ból i udrękę. Choć mój syn ostatecznie zdobył uznanie i pieniądze, odsunął się jeszcze bardziej od Boga i utracił Boże zbawienie w dniach ostatecznych. Teraz rozumiem, że pogoń za pieniędzmi i poklaskiem była rodzajem niewidzialnych kajdan, jakimi Szatan spętał mnie i mojego syna. Szatan wykorzystał pieniądze i uznanie, by nas omamić i sprowadzić na manowce. Sprawił, że walczyliśmy wyłącznie o sławę i zysk, nie myśląc o dążeniu do prawdy. Szatan wiódł nas na smyczy – krok za krokiem – a my akceptowaliśmy ból, który się z tym wiązał. Oddalaliśmy się coraz bardziej od Boga aż do momentu, gdy się go wyparliśmy i pochłonął nas Szatan. Taki był właśnie niecny zamiar Szatana, jego plan. Zaczęłam rozmyślać o ludziach wokół mnie: Syn mojego wujka dostał się na wyższą uczelnię, ale jego rodzice okazywali mu pogardę ze względu na obrany przez niego kierunek studiów, więc wykorzystali swoje znajomości i znaleźli kogoś, kto pomógł mu zmienić kierunek na bardziej prestiżowy. W rezultacie chłopak odczuwał zbyt silną nie presję i nie nadążał z materiałem, co w końcu doprowadziło u niego do załamania nerwowego. Teraz nie potrafi nawet kierować własnym życiem. Słyszałam też wiele historii o dzieciach, które wypiły pestycydy czy skoczyły z dachu, ponieważ słabo im szło na studiach. Wszystkie te tragiczne historie stały się dla mnie przypomnieniem i przestrogą. W rzeczywistości to, czy ktoś jest bogaty czy biedny, jest w rękach Boga. Uznanie i pieniądze nie wyzwolą nas z bólu, mogą jedynie wtrącić nas w otchłań cierpienia. To potworne patrzeć, jak Szatan krzywdzi ludzi. Jednocześnie, dzięki Bogu, że poprzez Jego oświecenie, przywództwo i przewodnictwo, odnalazłam przyczynę mojego cierpienia i zrozumiałam niebezpieczne konsekwencje pogoni za pieniędzmi i uznaniem. Gdyby nie to, nadal tkwiłabym w tej pułapce, nie mogąc się wydostać. Pomogło mi to także zrozumieć, że największym pragnieniem Boga jest zbawiać ludzi. Nie mogłam dłużeć dać się ogłupiać i krzywdzić Szatanowi. Chciałam zerwać kajdany pogoni za pieniądzem i sławą, by iść drogą wiodącą ku prawdzie i zbawieniu.
Później odnalazłam w treści słów Bożych właściwą drogę wychowywania dzieci. Bóg Wszechmogący mówi: „Gdybyś nie nauczył ich tego wszystkiego, gdy dorastały, gdybyś zapewnił im szczęśliwe dzieciństwo bez żadnej presji, nie wpajając im, że muszą górować nad innymi, zdobyć wysokie stanowisko, zarabiać dużo pieniędzy oraz dążyć do sławy, zysku i statusu, gdybyś po prostu pozwolił im być dobrymi, zwykłymi ludźmi, nie żądając, żeby zarabiały mnóstwo pieniędzy, żeby korzystały z życia i żeby ci się odwdzięczały, gdybyś chciał, żeby były po prostu zdrowe i szczęśliwe, żeby były prostymi, szczęśliwymi osobami, to być może wtedy byłyby otwarte na twój sposób myślenia i postrzegania, który nabyłeś po uwierzeniu w Boga. Wtedy miałyby szczęśliwe życie, nie odczuwając aż takiej presji społecznej. Choć nie zdobyłyby sławy i zysku, to przynajmniej ich serca byłyby szczęśliwe, wyciszone i spokojne” (Jak dążyć do prawdy (19), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowo Boże wskazuje właściwą drogę wychowania naszych dzieci: Ucząc je i wychowując, nie wolno zmuszać ich do zdobywania wiedzy, pozycji, uznania, bogactwa, do pięcia się po szczeblach kariery, czy do zarabiania pieniędzy. Powinniśmy pragnąć dla naszych dzieci życia w szczęściu i zdrowiu, bez presji, w poczuciu wolności i swobody. Na podstawie słów Bożych zrozumiałam również intencję Boga. Moje dzieci i ja – wszyscy jesteśmy istotami stworzonymi i nasz los leży w rękach Boga. To Bóg decyduje i przeznacza nam los, życie i drogę, którą mamy podążać. Nie mamy na to wpływu. Nie mogę też zmienić swojego przeznaczenia. Mogę tylko modlić się za moje dzieci, a kiedy wracają do domu, czytać im Słowo Boże. Jednak to, czy ostatecznie staną przed Nim, zależy tylko od Niego. Ja muszę tylko spełnić swój obowiązek i zrobić dobrze to, co powinnam. Moje poglądy nieco się zmieniły – a to za sprawą Słowa Bożego. Dziś chcę tylko podążać za prawdą i żyć Słowem Bożym, spełniając swój własny obowiązek. Tylko takie życie ma znaczenie i wartość. Bogu niech będą dzięki!