Hańba z mojej przeszłości

29 stycznia 2023

Autorstwa Li Yi, Chiny

W sierpniu 2015 roku przeniosłam się z rodziną do Sinciangu. Słyszałam, że Komunistyczna Partia wdrożyła surowy nadzór i kontrolę, rzekomo po to, by zwalczać zamieszki wywoływane przez mniejszosć ujgurską. Było niebezpiecznie. Dotarliśmy do Sinciangu i atmosfera wydawała się bardziej napięta, niż myślałam. Wszędzie były patrole policji. Żeby wejść do supermarketu trzeba było poddać się kontroli skanerem. Na przystankach autobusowych stali policjanci z karabinami zawieszonymi na ramieniu. Widząc to, cała się trzęsłam. Jako wierzący, jesteśmy narażeni na aresztowania i prześladowania przez Komunistyczną Partię. Nadzór i kontrola były tam tak opresyjne, że zrobiłam się strasznie spięta, jakbym w każdej chwili mogła zostać aresztowana albo stracić życie. W październiku usłyszałam, że dwie siostry trafiły do aresztu i skazano je na 10 lat za kolportowanie książek ze słowami Boga. Ja też byłam w szoku. One nie były przywódczyniami, a dostały 10 lat tylko za kolportaż książek ze słowami Boga. Ja dzierżyłam pieczę nad pracą kościoła, więc pewnie skazano by mnie na co najmniej 10 lat. Nawiedzały mnie wtedy wyobrażenia braci i sióstr torturowanych w więzieniu. Strasznie się bałam, że mnie aresztują, że będą mnie torturować, a ja pożałuję dnia, w którym się urodziłam. Mój lęk wzrastał i próbowałam wyprzeć te straszne myśli. Ale słyszałam też omówienia braci i sióstr o tym, jak polegali na Bogu, by móc pełnić obowiązki w takich ciężkich okolicznościach, że widzieli Jego wszechmoc oraz czuli Jego opiekę i ochronę. To mnie pokrzepiało i dawało wiarę, żeby jakoś sobie radzić w zainstniałej sytuacji.

W lutym 2016 roku dowiedziałam się, że Wang Bing, zły człowiek w kościele, za który odpowiadałam, ciągle czepiał się przywódców i zakłócał życie kościoła. Omówiłam to ze współpracownikami i postanowiliśmy, że udam się do tego kościoła. Trochę się bałam. W tym kościele aresztowano te siostry, które potem skazano na 10 lat. KPCh wezwała lokalnych mieszkańców, by obwieścić ten wyrok, zastraszyć ich i sprawić, że będą się bali wierzyć w Boga. Było tam niebezpiecznie. Nie wiedziałam, czy mnie aresztują, jeśli się tam udam. Szukałam wymówek. Ale widząc, że siostra Xin Qin, moja współpracownica, gotowa była pójść, poczułam się zawstydzona. Xin Qin wierzyła od niedawna i była szkolona na przywódczynię. Ten kościół miał dużo problemów i okoliczności nie były sprzyjające. Źle się czułam z tym, że ona idzie. Powiedziałam więc: „Lepiej ja pójdę”. Gdy tam dotarłam, zauważyłam, że Wang Bing nie umie omawiać słów Boga na zgromadzeniach, że zawsze szuka wad u przywódców i poważnie zakłóca życie kościoła. Pomówiłam z kaznodziejką i ustaliłyśmy, że odizolujemy złoczyńcę i omówimy prawdę z innymi, by pomóc im zyskać rozeznanie i powstrzymać zakłócenia. Potem mogliśmy szybko wyszkolić siostrę Zhong Xin, by przejęła pracę kościoła. Ale rozwiązanie problemów tego kościoła wymagało dłuższego czasu. Aresztowano około połowę braci i sióstr z tego kościoła, więc im dłużej tam byłam, tym bardziej się narażałam. Ustaliliśmy, jak rozwiązać problem, więc uznałam, że resztą może zająć się kaznodziejka. Rozdysponowałam pozostaje zadania i wróciłam do domu. Kaznodziejka zgłosiła, że ten złoczyńca poczynał sobie coraz bezczelniej, tworzył frakcje w kościele, by atakować przywódców, i zakłócał życie kościoła. Omówiłam z kaznodziejką możliwe opcje, ale problem pozostał nierozwiązany. Czułam się trochę winna. Odpowiadałam za porządek w sprawach kościoła, ale nie chciałam tam zostać, bo bałam się aresztowania. To było nie w porządku. Ale myślałam też o siostrze, która ledwo uniknęła aresztowania, gdy jechała pociągiem na zgromadzenie w naszym kościele. A co jeśli mi przydarzy się coś podobnego? Uważałam, że nie mogę pełnić obowiązków przywódczyni, jeśli nie mam zapewnionego bezpieczeństwa. Zrzucałam więc problemy tego kościoła na kaznodziejkę, ale jej zdolności były ograniczone, więc problemy kościoła nie zostały rozwiązane.

We wrześniu 2016 dostałam nieoczekiwany list. Czwórka braci i sióstr z tego kościoła została aresztowana za rozprowadzenie książek ze słowami Boga. Jedna z nich, Zhong Xin, została brutalnie pobita. Kilka dni później z innego listu dowiedziałam się, że policja pobiła ją na śmierć. To było jak grom z jasnego nieba. Nie umiałam się z tym pogodzić. Wiedziałam, że Komunistyczna Partia jest bezlitosna w swoich torturach, ale nie mogłam sobie wyobrazić, ktoś może w ciągu kilku dni zostać pobity na śmierć. To było przerażające. Czułam, jak wszystko wokół mnie zamiera, i wybuchnęłam płaczem. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej się niepokoiłam, pytając siebie, jak to się mogło stać. Wiedziałam, że złoczyńca zakłóca życie tego kościoła, a jego czonkowie nie mogli normalnie praktykować. Byłam przywódczynią, ale nie rozwiązałam problem do końca ze strachu przed aresztowaniem. Gdybym wzięła na siebie większą odpowiedzialność lub wydała polecenia za kulisami i doprowadziła do rozwiązania problemów, przypominając braciom i siostrom, by na siebie bardziej uważali, może Zhong Xin nie zostałaby pobita na śmierć przez policję. Jej śmierć obudziła we mnie poczucie winy i byłam przerażona. Czułam, że to otoczenie jest bardzo opresyjne, jakby czarne chmury przygniatały mnie i nie pozwalały oddychać. Ale wiedziałam, że w tak krytycznej chwili, nie mogę uciekać, więc udałam się do kaznodziejki, by jej pomóc. Warunki panujące w tym kościele wciąż były trudne i dowiedziałam się, że siostra, z którą pracowałam, też trafiła do aresztu, a policja pozyskała informacje o przywódcach i pracownikach naszego kościoła. Często kontaktowałam się z tymi braćmi i siostrami, więc jeśli policja sprawdzi nagrania z monitoringu, to mogą mnie w każdej chwili aresztować. Gdybym trafiła do więzienia, nie dało się przewidzieć, czy uszłabym z życiem. Mogłam skończyć jak młoda Zhong Xin, pobita na śmierć przez policję. Przerażały mnie te myśli i nie chciałam już pełnić tych obowiązków. Nie chciałam tam już dłużej zostać. Ponieważ nie uporałam się z tym stanem i nie rozwiązałam problemu złoczyńcy zakłócającego życie kościoła przez kilka miesięcy, zostałam zwolniona. Zajęłam się potem pracą przy tekstach, ale wciąż czułam się zagrożona. Bałam się, że mnie aresztują lada dzień i chciałam pełnić obowiązki w swojej rodzinnej miejscowości. Bracia i siostry rozmawiali ze mną, licząc, że w tak krytycznym czasie zostanę z nimi i pomogę uporać się z następstwami. Ale mnie paraliżował strach i nie chciałam słuchać ich nalegań, bym została. Opuściłam to miejsce.

W kwietniu 2017 roku z powodu mojego zachowania kościół wzbronił mi udziału w zgromadzeniach, odizolował mnie i zalecił autorefleksję w domu. Nie mogłam powstrzymać łez, gdy to usłyszałam, ale skoro porzuciłam obowiązki i zdezerterowałam w tak ważnej chwili, wiedziałam, że ta izolacja i autorefleksja to wyraz Bożej sprawiedliwości. Gotowa byłam się jej poddać. Podczas ćwiczeń duchowych przeczytałam te słowa Boga: „Nie ma większego wykroczenia niż opuszczenie swojego stanowiska bez pozwolenia Boga gdy pełnisz ważną rolę w szerzeniu ewangelii. Czy nie jest to akt zdrady wobec Boga? Jak zatem, waszym zdaniem, Bóg powinien traktować dezerterów? (Powinien ich odsunąć na bok). Odsunięcie na bok oznacza, że jesteś ignorowany i możesz robić, co ci się podoba. Jeśli osoby odsunięte na bok dręczą wyrzuty sumienia, to jest możliwe, że Bóg uzna ich postawę za wystarczająco skruszoną i zechce ich z powrotem. Ale na tych, którzy porzucają swój obowiązek – i tylko na nich – Bóg tak nie spojrzy. Jak Bóg traktuje takich ludzi? (Bóg ich nie zbawia; gardzi nimi i ich odrzuca). To stuprocentowa racja. Mówiąc dokładniej, ludzie, którzy wykonują ważny obowiązek, otrzymali zadanie od Boga i jeśli porzucą swoje stanowisko, to bez względu na to, jak dobrze radzili sobie do tej pory, czy jak będą sobie radzić w przyszłości, dla Boga są ludźmi, którzy Go zdradzają i nigdy więcej nie dostaną możliwości pełnienia obowiązku(Szerzenie ewangelii jest powinnością, do której wszyscy wierzący są moralnie zobowiązani, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). „Bóg w najwyższym stopniu gardzi ludźmi, którzy porzucają swój obowiązek lub nie traktują go poważnie, gardzi niezliczoną liczbą zachowań, działań i przejawów zdrady wobec Niego, ponieważ pośród rozmaitych kontekstów, ludzi, spraw oraz rzeczy ustalonych przez Boga, rolą takich osób jest utrudnianie, niszczenie, opóźnianie, zakłócanie lub wpływanie na postępy Bożego dzieła. Jak z tego powodu czuje się Bóg i jak reaguje na dezerterów oraz na ludzi, którzy Go zdradzają? Jaki stosunek ma do nich Bóg? Czuje do nich tylko pogardę i nienawiść. Czy odczuwa litość? Nie – On nie mógłby mieć dla nich litości. Niektórzy mówią: »Czy Bóg nie jest miłością?« Bóg nie kocha takich ludzi, ci ludzie nie są godni miłości. Jeśli ty ich kochasz, to twoja miłość jest głupia, a to, że ty ich kochasz, nie znaczy, że Bóg też ich kocha; ty możesz się o nich troszczyć, ale Bóg tego nie czyni, ponieważ w takich ludziach nie ma nic godnego troski. Dlatego Bóg zdecydowanie porzuca takich ludzi i nie daje im więcej żadnych szans. Czy to rozsądne? Jest to nie tylko rozsądne, ale przede wszystkim to jest jeden z aspektów Bożego usposobienia i jest to również prawda(Szerzenie ewangelii jest powinnością, do której wszyscy wierzący są moralnie zobowiązani, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Sąd i objawienie w słowach Boga były bolesne, jak noż wbity w serce. Zhong Xin pobito na śmierć, moją współpracownicę aresztowano. W tak krytycznej chwili powinnam była pomóc braciom i siostrom uporać się z następstwami, ale ja uciekłam. Każdy, kto ma choć krztynę sumienia, nigdy by tak nie postąpił. Nie mogłam sobie wybaczyć tego, co zrobiłam. Kiedyś wierzyłam, że nieważne, co złego zrobię, Bóg okaże mi miłosierdzie, jeśli wyrażę skruchę. Ale zrozumiałam, że to tylko moje wyobrażenie. Bóg mówi, że rezygnuje z tych, którzy porzucają obowiązki i odwracają się od Niego w krytycznym czasie, nie da im już więcej szans. Czytając słowa Boga, pojęłam, że Jego miłosierdzie opiera się na zasadach. Bóg nie wybacza każdemu, bez względu na wykroczenie, Jego miłosierdzie nie jest ślepe. Bóg jest sprawiedliwy, majestatyczny, nie toleruje obrazy. Od kiedy uciekłam, czułam się tak, jakby Bóg ze mnie zrezygnował. Nie miałam wcale spokojnego umysłu, przepełniał mnie żal. Nie wiem już, ile razy się modliłam, ile łez przelałam. Nie patrząc na to, czy Bóg mnie porzucił, czy nie, gotowa byłam służyć Mu, by spłacić swój dług, wiedziałam, że jakkolwiek On mnie potraktuje, będzie to sprawiedliwe. Nie skarżyłabym się nawet, gdyby posłał mnie do piekła, bo tym, co uczyniłam, obraziłam i skrzywdziłam Boga. Byłam osobą wierzącą przez tyle lat, poświęcałam się i chciałam dążyć do zbawienia, ale nigdy nie sądziłam, że w obliczu groźby prześladowania i aresztowania będę chciwa życia, porzucę obowiązki i zdradzę Boga, popełniając poważne wykroczenie. Ta myśl sprawiła, że pogrążyłam się w rozpaczy. Nie mogłam powstrzymać łez. Przepełniał mnie żal i poczucie winy. Gdybym się nie upierała przy opuszczeniu tego miejsca, a zamiast tego kontynuowała wykonywanie obowiązków, by opanować następstwa wraz z braćmi i siostrami, to byłoby znacznie lepsze. Wtedy nie żyłabym w udręce i rozpaczy. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło! Ale było już za późno. Sama byłam sobie winna. Nienawidziłam siebie za to, że chciałam siebie ratować, że byłam samolubna i podła. Ktoś taki jak ja nie zasługiwał na Boże miłosierdzie. Czułam, że skoro kościoł mnie nie wydalił, powinnam służyć tak, jak potrafię, by zadośćuczynić za swoje wykroczenie.

Potem, pełniąc obowiązki, udawałam się wszędzie tam, dokąd wysyłali mnie przywódcy. Gdy polecali mi dać wsparcie kościołom zagrożonym, szłam bez słowa, i z czasem osiągnęłam pewne wyniki. Nie chciałam mówić już nic o swoim wykroczeniu. Chciałam już o tej całej sprawie zapomnieć. Ale nie udawało mi się to. Czułam, że to odcisnęło głębokie i trwałe piętno na moim sercu. Każda myśl o tym była bolesna i czułam się straszliwie winna. Pewnego dnia przeczytałam słowa Boga, które rzuciły światło na mój stan. Bóg Wszechmogący mówi: „Troszcząc się o swoje bezpieczeństwo, o to, by uniknąć aresztowania, umknąć przed wszelkimi prześladowaniami i znaleźć się w bezpiecznym środowisku, antychryści często zanoszą modły i błagania o własne bezpieczeństwo. Jedynie w kwestii własnego bezpieczeństwa prawdziwie polegają na Bogu i ofiarowują się Mu. Gdy o to chodzi, mają prawdziwą wiarę i rzeczywiście polegają na Bogu. Zaprzątają sobie głowy modlitwą do Boga tylko wtedy, gdy proszą Go, by chronił ich bezpieczeństwo, a zupełnie nie myślą o pracy kościoła ani o własnych obowiązkach. W pracy kierują się zasadą osobistego bezpieczeństwa. Będą pracować tam, gdzie jest bezpiecznie, a wtedy rzeczywiście będą proaktywni i pozytywnie nastawieni do pracy, eksponując swoje wielkie »poczucie odpowiedzialności« i »lojalność«. Jeśli jednak jakaś praca pociąga za sobą ryzyko, coś może pójść nie tak i można trafić w szpony wielkiego czerwonego smoka, szukają wymówek i przekazują ją komuś innemu, znajdując okazję, by się jej nie podejmować. Gdy tylko pojawia się niebezpieczeństwo lub choćby jakaś jego oznaka, zastanawiają się, jak się z tego wyplątać i porzucić swoje obowiązki, w ogóle nie troszcząc się o braci i siostry. Zależy im tylko na wydostaniu się z niebezpieczeństwa. W sercu mogą być już na to przygotowani. Gdy tylko pojawia się niebezpieczeństwo, natychmiast porzucają pracę, którą wykonują, nie dbając o to, jak przebiega praca kościoła, jakie straty może ponieść dom Boży ani na jaki szwank narażone zostaje bezpieczeństwo braci i sióstr. Liczy się tylko ucieczka. Mają nawet »asa w rękawie«, plan ochrony siebie: gdy tylko pojawia się niebezpieczeństwo lub zostają aresztowani, mówią wszystko, co wiedzą, oczyszczając się z wszelkich zarzutów i zwalniając z wszelkiej odpowiedzialności, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. To jest plan, który mają w gotowości. Ci ludzie nie chcą cierpieć prześladowań za wiarę w Boga; boją się aresztowania, tortur i tego, że zostaną skazani. Faktem jest, że już dawno ulegli szatanowi. Są przerażeni potęgą szatańskiego reżimu, a jeszcze bardziej boją się takich rzeczy jak tortury i brutalne przesłuchania. Dlatego z antychrystami jest tak, że jeśli wszystko idzie gładko i nie ma żadnego zagrożenia dla ich bezpieczeństwa, a żadne ryzyko nie wchodzi w grę, to mogą ofiarować swoją gorliwość i »lojalność«, a nawet dobra materialne. Jednak w niesprzyjających okolicznościach, jeśli w każdej chwili mogą zostać aresztowani za wiarę w Boga i wypełnianie swoich obowiązków, jeśli z powodu wiary w Boga mogą stracić stanowisko lub mogą ich opuścić bliskie osoby, będą wyjątkowo ostrożni i nie będą ani głosić ewangelii i świadczyć przed Bogiem, ani wypełniać swoich obowiązków. Płoszy ich najmniejszy sygnał o zagrożeniu; kiedy pojawiają się nawet niewielkie kłopoty, chcą natychmiast zwrócić do kościoła książki ze słowami Boga i wszystko, co ma związek z wiarą w Boga, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i ocalić skórę. Czy takie osoby nie stanowią zagrożenia? Czy gdyby zostali aresztowani, nie staliby się judaszami? Antychryst jest tak niebezpieczny, że w każdej chwili może stać się judaszem; zawsze istnieje możliwość, że odwróci się od Boga. Co więcej, antychryści są skrajnie samolubni i podli. Wynika to z natury i istoty antychrysta(Punkt dziewiąty: Wypełniają obowiązki tylko po to, by się wyróżnić, zaspokoić swoje interesy i ambicje; nigdy nie zważają na interesy domu Bożego, a nawet poświęcają je dla osobistej chwały (Część druga), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). „Antychryści są skrajnie samolubni i podli. Nie mają prawdziwej wiary w Boga, a tym bardziej nie ma w nich oddania Bogu; kiedy natrafiają na problem, chronią i zabezpieczają tylko siebie. Nic nie jest dla nich ważniejsze od własnego bezpieczeństwa. Nie obchodzi ich, jak wielkie szkody ponosi dzieło kościoła – o ile oni sami nadal żyją i nie zostali aresztowani, tylko to jest dla nich istotne. Tacy ludzie są skrajnie samolubni, w ogóle nie myślą o braciach i siostrach ani o pracy kościoła, myślą tylko o własnym bezpieczeństwie. To antychryści(Punkt dziewiąty: Wypełniają obowiązki tylko po to, by się wyróżnić, zaspokoić swoje interesy i ambicje; nigdy nie zważają na interesy domu Bożego, a nawet poświęcają je dla osobistej chwały (Część druga), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Każde słowo Bożego sądu i objawienia trafiało prosto w moje serce. Nie miałam się gdzie ukryć, nie mogłam uciec. Byłam osobą, która chce tylko chronić siebie w obliczu zagrożenia, nie dbając wcale o pracę kościoła ani o życie braci i sióstr. Byłam samolubna i podła. Gdy przybyłam do Sinciangu, widziałam, że okoliczności są przerażające. Na każdym kroku groziło mi aresztowanie, a nawet śmierć. Żałowałam, że tam pojechałam. Gdy dowiedziałam się, że złoczyńca zakłóca życie kościoła i trzeba coś z tym zrobić, szukałam wymówek, żeby się tam nie udać, bo bałam się aresztu i tortur. Poszłam tam niechętnie, a ponieważ na sercu leżało mi tylko moje bezpieczeństwo, wróciłam szybko, zanim problemy zostały rozwiązane. Zdawałam sobie sprawę, że ten kościół ma poważne problemy i muszę się nimi zająć, ale chciałam ratować własną skórę. Używałam swojej pozycji, by dawać polecenia zamiast wykonywać realną pracę, spychałam zadania na braci i siostry, a ja chowałam się w bezpiecznym miejscu, ciągnąć swą haniebną egzystencję, przez co problemy tego kościoła pozostawały nierozwiązane przez kilka miesięcy. Kryłam się za rozsądnie brzmiącą wymówką, że muszę jako przywódczyni dbać o własne bezpieczeństwo, by móc pracować, ale tak naprawdę chciałam tylko uniknąć zagrożenia. Gdy aresztowano Zhong Xin i pobitą ją na śmierć, wciąż zaaferowana byłam swoim bezpieczeństwem, bałam się, że mnie też aresztują i będą torturować, aż wyzionę ducha. Szukałam okazji, by porzucić obowiązki i opuścić to niebezpieczne miejsce. Gdy mnie zwolniono, nie chciałam pomagać i uciekłam do domu. Bracia i siostry nie mieli do mnie pretensji, ale czułam, że Bóg mnie porzucił, że jestem Mu wstrętna i mnie potępia Najbardziej żałowałam, że choć kościół dał mi szansę być przywódczynią i powierzył mi wielu braci i sióstr, to w trudnym czasie podkuliłam ogon i uciekłam, nie dbając o życie innych, nie myśląc o tym, jak to zakłóci pracę kościoła. Byłam dezerterem, zdrajcą chciwym życia, pośmiewiskiem szatana. Co gorsza, w moim sercu była wieczna rana. Fakty pokazywały jasno, że jestem tchórzem i żyję samolubnie bez krzty człowieczeństwa. Słowa Boga trafiały w sedno, ujawniając podłe, skryte pobudki w głębi mojego serca. Nie mogłam zaprzeczać faktom. Głęboko czułam grzech, jaki popełniłam, zdradzając Boga, czułam, że nie zasługuję na Boże zbawienie. Myślałam o tym, jak Bóg wcielił się dwa razy, by zbawić ludzkość, jak poświęcił wszystko. Dwa tysiące lat temu Pan Jezus został ukrzyżowany, by odkupić ludzkość, przelewając swoją krew aż do ostatniej kropli. W dniach ostatecznych Bóg znów się wcielił, by zbawić skażoną ludzkość, narażając swoje życie, by działać w siedlisku wielkiego czerwonego smoka, ścigany i prześladowany przez Komunistyczną Partię. Bóg nigdy nie zrezygnował ze zbawienia ludzkości. Wyraża prawdy, które są naszym pokarmem. Bóg dał wszystko człowiekowi, Jego miłość do nas jest realna i bezinteresowna. A ja byłam straszliwie samolubna i nędzna. Pełniąc obowiązki, chroniłam tylko siebie i nie dbałam o pracę kościoła. Miałam dług u Boga i nie zasługiwałam, by żyć w Jego obecności. Chciałam już tylko służyć Bogu, by jakoś zadośćuczynić za swoją grzeszność.

W grudniu 2021 roku znów wybrano mnie na przywódczynię. Myśląc o tym, jak zdradziłam Boga i że nie zasługiwałam na bycie przywódczynią, we łzach wyznałam przywódcy o swojej dezercji w przeszłości. Przywódca powiedział: „Minęły lata, a ty wciąż tkwisz w stanie negatywności i nieporozumienia. To utrudnia pozyskanie dzieła Ducha Świętego”. Myślałam też o tym, że minęło kilka lat, więc czemu wciąż się tak dręczyłam swoim wykroczeniem i nie rozumiałam Boga? Jak sobie z tym poradzić? Modliłam się później i poszukiwałam. Przeczytałam te słowa Boga: „Nawet jeśli chwilami czujesz, że Bóg cię opuścił, a ty pogrążyłeś się w ciemności, nie bój się: dopóki żyjesz i nie trafiłeś do piekła, nadal masz szansę. Jeśli jednak jesteś jak Paweł, który ostatecznie zaświadczył, że dla niego życiem jest Chrystus, to koniec. Jeśli możesz się obudzić, nadal masz szansę. Jaką masz szansę? Chodzi o to, że jesteś w stanie stanąć przed Bogiem, nadal możesz modlić się do Niego i szukać u Niego odpowiedzi, mówiąc: »Boże! Proszę, oświeć mnie, abym zrozumiał ten aspekt ścieżki praktyki i ten aspekt prawdy«. Dopóki jesteś jednym z wyznawców Boga, masz nadzieję na zbawienie i dotrwasz do samego końca. Czy te słowa są wystarczająco jasne? Czy nadal możecie prezentować negatywną postawę? (Nie). Kiedy ludzie rozumieją wolę Bożą, kroczą szeroką ścieżką. Jeśli nie rozumieją Bożej woli, ich ścieżka jest wąska, a w ich sercach panuje ciemność i nie mają dokąd iść. Ci, którzy nie rozumieją prawdy, są ograniczeni, zawsze dzielą włos na czworo, zawsze narzekają na Boga i błędnie Go rozumieją – w rezultacie im dalej idą, tym bardziej ich ścieżka się zaciera. W rzeczywistości ludzie nie rozumieją Boga. Gdyby Bóg traktował ludzi tak, jak to sobie wyobrażają, rasa ludzka już dawno zostałaby zniszczona(Jak rozpoznać naturę i istotę Pawła, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). „Nie chcę, aby ktokolwiek czuł, że Bóg zostawił ich na lodzie, że Bóg ich porzucił lub odwrócił się od nich. Pragnę tylko, aby wszyscy znaleźli się na drodze do dążenia do prawdy i zrozumienia Boga, odważnie parli dalej z niesłabnącą determinacją, bez obaw i obciążeń. Bez względu na to, jak wiele zła popełniłeś, jak bardzo zbłądziłeś i jak ciężko zgrzeszyłeś, nie pozwól, aby stało się to ciężarem lub dodatkowym bagażem, który musisz dźwigać w swym dążeniu do zrozumienia Boga. Idź dalej naprzód. Zbawienie człowieka przez cały czas leży Bogu na sercu i to nigdy się nie zmienia. Jest to najcenniejsza część istoty Boga(Sam Bóg, Jedyny VI, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). „Bóg rozgniewał się na mieszkańców Niniwy, ponieważ ich nikczemne czyny dosięgły Jego oczu; w owym czasie z głębi swej istoty zaczerpnął Bóg swój gniew. Gdy jednak gniew Boga został uśmierzony, a Boża wyrozumiałość raz jeszcze stała się udziałem mieszkańców Niniwy, i tym razem wszystko to, co objawił Bóg, było Jego istotą. Cała ta przemiana wynikła z przemiany postawy człowieka wobec Boga. Przez cały jednak czas usposobienie Boga, którego nie wolno obrażać, nie uległo zmianie; Boża tolerancyjna istota się nie zmieniła; Boża miłująca i miłosierna istota nie uległa zmianie. Kiedy ludzie popełniają akty niegodziwości i obrażają Boga, sprowadzają na siebie gniew Boga. Gdy ludzie okażą prawdziwą skruchę, Bóg odmieni swoje serce, a Jego gniew zostanie uśmierzony. Gdy ludzie będą nadal uporczywie sprzeciwiać się Bogu, Jego wściekłość będzie nieposkromiona; Jego gniew spadnie na nich i stopniowo zostaną wytępieni. Taka jest istota Bożego usposobienia. Niezależnie od tego, czy Bóg wyraża swój gniew, czy też miłosierdzie i łaskawość, to postępowanie człowieka, jego zachowanie oraz postawa jaką zajmuje on w głębi serca wobec Boga, decydują o tym, co znajdzie swój wyraz poprzez przejawienie się Bożego usposobienia(Sam Bóg, Jedyny II, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Byłam poruszona i czułam się winna, czytając te słowa Boga. Dotarło do mnie, że przez te wszystkie lata źle rozumiałam Boga. Wolą Boga jest zbawić ludzi w możliwie największym stopniu. On nie zrezygnuje z kogoś z powodu krótkotrwałego wykroczenia, ale daje wiele okazji do okazania skruchy. Tak było z ludźmi w Niniwie. Bóg powiedział, że ich unicestwi, bo czynią zło, sprzeciwiają się Mu i obrażają Go. Ale jednoocześnie posłał do nich Jonasza, by zaniósł im słowo Boże, dając ostatnią szansę na skruchę. Gdy ją szczerze okazali, Bóg powściągnął swóej gniew, okazał miłosierdzie i wybaczył im złe uczynki. Widziałam w tym wielą miłość Boga do ludzi. Gniew i miłosierdzie Boga opierają się na zasadach, a także wynikają z postaw ludzi wzlędem Boga. Choć Boże słowa sądu i objawienia są surowe, a nawet potępiające i przeklinające, to stajemy w obliczu słów, a nie realnych zdarzeń. Bóg chciał, bym zrozumiała Jego sprawiedliwe, nienaruszalne usposobienie, bym czciła Go w swoim sercu i okazała skruchę, tak abym mogła z oddaniem pełnić obowiązki w każdym czasie i każdych okolicznościach. Zdałam sobie sprawę, że jestem zbyt uparta i zbuntowana. Przez lata opacznie rozumiałam Boga, ograniczałam samą siebie pojęciami, zapędziłam się w kozi róg. Ale Bóg nie zrezygnował z tego, by mnie zbawić. Źle pojmowałam intencję Boga, jaka się za tym kryła. To mi przypomina te słowa Boga: „Boże miłosierdzie i wyrozumiałość nie są czymś rzadkim – rzadkością jest prawdziwa skrucha człowieka(Sam Bóg, Jedyny II, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga). Choć Bóg okazuje gniew, wydaje sąd i nas demaskuje, potępia i przeklina, to jest pełen miłości i miłosierdzia. Jeśli nie pojmujemy Jego sprawiedliwego usposobienia, padamy ofiarą nieporozumienia. Miałam do siebie żal i czułam się winna, gdy pojęłam Boże pragnienie, by zbawić ludzi. Nie chciałam już uciekać od swego dawnego wykroczenia ani mieć się wciąż na baczności przed Bogiem. Gotowa byłam okazać skruchę. Chciałam wynieść naukę i przestrogę z tej porażki. Byłam samolubna, podła i chciwa życia. W obliczu zagrożenia zdezerterowałam, lekceważąc pracę kościoła. Moją słabością był strach przed śmiercią. Musiałam szukać prawdy, by się tego wyzbyć.

Przeczytałam potem ten fragment słów Boga: „Z perspektywy ludzkich pojęć, skoro te osoby zapłaciły tak wielką cenę za szerzenie dzieła Bożego, powinny przynajmniej otrzymać dobrą śmierć. Ale ci ludzie zostali przedwcześnie zamęczeni na śmierć. Nie zgadza się to z ludzkimi pojęciami, ale Bóg właśnie to zrobił – Bóg do tego dopuścił. Jakiej prawdy można szukać w fakcie, że Bóg do tego dopuścił? Czy to, że Bóg pozwolił im umrzeć w taki sposób, było Jego przekleństwem i potępieniem, czy też Jego planem i błogosławieństwem? Ani jednym, ani drugim. Czym zatem było? Myśl o ich śmierci przyprawia teraz ludzi o ból w sercu, ale tak właśnie było. Ci, którzy wierzyli w Boga, umierali w taki sposób i przez to ludzie czują ból w sercach. Jak to wyjaśnić? Kiedy poruszamy ten temat, stawiacie się w ich sytuacji; czy czujecie wtedy w sercach smutek i ukryty ból? Myślicie: »Ci ludzie wypełnili swój obowiązek szerzenia ewangelii Bożej i powinni być uważani za dobrych, więc jak to się stało, że spotkał ich taki koniec, taki wynik?« W gruncie rzeczy tak umarły i odeszły ich ciała; w ten sposób opuścili świat ludzi, ale to nie znaczy, że ich wynik również taki był. Bez względu na to, jaka była bezpośrednia przyczyna ich śmierci i odejścia, czy jak do tego doszło – nie oznacza to, że Bóg właśnie tak określił ostateczny wynik życia tych istot stworzonych. Musisz to jasno zrozumieć. Było zupełnie odwrotnie: użyli właśnie tych środków, by potępić ten świat i dać świadectwo o czynach Boga. Te istoty stworzone wykorzystały swoje życie, które jest najcenniejsze – wykorzystały ostatnie chwile swojego życia, aby świadczyć o czynach Boga, świadczyć o wielkiej mocy Boga oraz oznajmić szatanowi i światu, że czyny Boże są słuszne, że Pan Jezus jest Bogiem, że On jest Panem i ciałem wcielonego Boga; aż do ostatniej chwili życia nigdy nie zaparli się imienia Pana Jezusa. Czy nie była to forma osądu tego świata? Wykorzystali swoje życie, aby ogłosić światu i potwierdzić przed ludźmi, że Pan Jezus jest Panem, że Pan Jezus jest Chrystusem, że jest ciałem wcielonego Boga, że dzieło odkupienia, którego On dokonał dla całej ludzkości, pozwala ludzkości żyć dalej – ten fakt jest niezmienny na zawsze. W jakim stopniu wypełnili swój obowiązek? Czy w najwyższym stopniu? Jak się przejawił ten najwyższy stopień? (Ofiarowali swoje życie). Zgadza się, zapłacili cenę swojego życia. Rodzina, bogactwo i rzeczy materialne należące do tego życia są rzeczami zewnętrznymi; jedyną rzeczą wewnętrznie związaną z człowiekiem jest samo życie. Dla każdego żyjącego człowieka życie jest rzeczą najcenniejszą, najbardziej wartościową i tak się złożyło, że ci ludzie mogli ofiarować to, co mieli najcenniejszego – własne życie – jako potwierdzenie i świadectwo miłości Boga do człowieka. Aż do śmierci nie wyparli się imienia Boga, nie wyparli się dzieła Bożego i wykorzystali ostatnią chwilę swojego życia, aby zaświadczyć o istnieniu tego faktu – czy to nie jest najwyższa forma świadectwa? To najlepszy sposób wypełnienia swojego obowiązku; na tym polega wypełnienie odpowiedzialności. Nie uchylili się od odpowiedzialności, kiedy szatan im groził i ich terroryzował, a nawet gdy zmusił ich, by zapłacili cenę życia. Tym właśnie jest wypełnienie swojego obowiązku w najwyższym stopniu. Co chcę przez to powiedzieć? Czy chcę powiedzieć, że macie użyć tego samego sposobu, aby świadczyć o Bogu i głosić ewangelię? Niekoniecznie musicie tak zrobić, ale musicie zrozumieć, że jest to wasza odpowiedzialność, że jeśli Bóg będzie tego od was potrzebował, powinniście to uznać za swoją moralną powinność(Szerzenie ewangelii jest powinnością, do której wszyscy wierzący są moralnie zobowiązani, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Było mi wstyd po przeczytaniu tych słów. Święci przez wieku składali swe życie w ofierze, wylewali swą krew, by głosić ewangelię. Niezliczone rzesze umarły śmiercią męczeńską dla Boga, niektórzy ukamienowani, inni zmarli ciągnięci po ziemi przez konie, niektórzy wsadzeni do kotła na ogniu, inni ukrzyżowaani. Wielu misjonarzy wiedziało, że w Chinach grozi im śmierć, ale i tak ryzykowali, aby szerzyć ewangelię Boga. A teraz wielu wierzących za głoszenie ewangelii cierpi tortury i prześladowanie aż do śmierci, poświęcając życie, by nieść donośne świadectwo o Bogu. Cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, każda śmierć ma znaczenie i Bóg ją pochwala. Wcześniej nie rozumiałam tego jasno, za wszelką cenę chciałam zachować życie. Myślałam, że śmierć oznacza koniec, więc przez zaciekłe prześladowania ze strony Partii porzuciłam swoje obowiązki. Jest to trwała skaza i poważne wykroczenie. W obliczu straszliwych sytuacji, choć mnie nie aresztowano, zdradziłam Boga, bo bałam się umrzeć. Nie pojmowałam wszechmocnej władzy Boga. Wszystko, co nam się zdarza w życiu i co musimy przecierpieć, zarządził Bóg. Nie uciekniemy od tego. Wdzięczna byłam Bogu za oświecenie i przewodnictwo, bym mogła to pojąć, porzucić błędną perspektywę i przyjąć właściwą postawę wobec śmierci. Ta myśl podbudowała moją wiarę. Później, niezależnie od sytuacji, gotowa byłam polegać na Bogu, nieść świadectwo, wytrwać w obowiązkach i nie zdradzić Boga.

6 lipca 2022 roku moja współpracownica powiedziała mi w nerwach: „Coś się stało. Aresztowano trzech przywódców”. Poczułam się nieswojo, słysząc to. Oni kontaktowali się z wieloma ludźmi i rodzinami, jeden z nich skontaktował się z nami kilka dni wcześniej. Musieliśmy od razu podjąć działania zaradcze, by uniknąć większych strat. Obudziły się we mnie jednak pewne obawy. Jeśli polica obserwowała tych braci i siostry, to kontaktując się z nimi, mogłam wpaść w łapy policji. Ale przypomniałam sobie bolesną naukę, jaką wyniosłam ze swojej dezercji w przeszłości, jak zdradziłam Boga i obraziłam Jego usposobienie. Tego cierpienia nigdy nie zapomnę, nie chciałam popełnić tego samego błędu. Modliłam się więc do Boga: „O Boże, ta sytuacja budzi we mnie lęk, ale tym razem chcę wytrwać w obowiązkach zamiast uciekać. Proszę, daj mi wiarę i siłę”.

Poleciłam braciom i siostrom, by mieli się na baczności, i przeniosłam książki ze słowem Bożym w bezpieczne miejsce. Zdałam sobie sprawę, że mój dom nie jest bezpieczny, więc chciałam przekazać mojej teściowej, by tego dnia wynajęła jakiś pokój. Zbliżając się do wejściia, zobaczyłam dwóch młodych mężczyzn ubranych na czarno. Nie śmiałam podejść, tylko poszłam do domu krewnych, by się czegoś dowiedzieć. Okazało się, że aresztowano moją teściową, a ci ludzie w czarnych ubraniach byli policjantami. Potem dowiedziałam się, że siostra, która poszła ostrzec braci i siostry, nie wróciła, pewnie też ją aresztowano. Okoliczności nie dawały czasu, by się zastanowić. Pobiegłam zająć się pracą z siostrą, którą mi przydzielono. Okazało się, że Komunistyczna Partia przeprowadziła skoordynowane aresztowania, pojmano dwadzieścia siedem osób w ciągu nocy z piątego na szóstego lipca. Stając przed tak okropną sytuacją, wiedziałam, że Bóg daje mi szansę, bym się zrehabilitowała. Kiedyś zdezerterowałam i zdradziłam Boga. Nie mogłam znów Go zawieść, musiałam na Nim polegać i wspólnie z innymi zaradzić następstwom tego, co się stało. Uspokoiłam się, gdy przyjęłam takie nastawienie.

Gdy wspominam teraz o swoim wykroczeniu, potrafię przyznać, że jestem chciwa życia, samolubna i podła, ale jednocześnie nie chcę być już dłużej taką osobą. Chcę, żeby to wykroczenie było przestrogą, przypominającą mi, żebym nie powtarzała dawnych błędów. Ta porażka sprawia, że gardzę swoim zepsutym usposobieniem i nie chcę już żyć samolubnie. Gdy teraz widzę braci i siostry w podobnym stanie, proponuję im rozmowę, by pojęli sprawiedliwe i nienaruszalne usposobienie Boga i by potraktowali moją historię jako przestrogę. To wykroczenie odcisnęło bolesne piętno w moim sercu, ale stało się też cennym doświadczeniem. Bogu dzięki!

Koniec wszelkich rzeczy jest blisko. Czy chcecie wiedzieć, jak Pan wynagrodzi dobro i ukarze zło i ustali wynik człowieka, kiedy On powróci? Zapraszamy do kontaktu z nami, aby pomóc Ci znaleźć odpowiedź.

Powiązane treści

Kto podarował mi moją wolność?

Autorstwa Ruizhi, Chiny Na początku, kiedy się nawróciłam, mąż chwalił, że wiara to wspaniała sprawa, a nawet czasem chodził ze mną na...

Połącz się z nami w Messengerze