Jakie usposobienie kryje się za kłótliwością?

29 stycznia 2023

Autorstwa Chen’mo, Korea Południowa

Po latach wiary w Boga wiedziałam, że z zasady Bogu mili są ludzie akceptujący prawdę. Jeśli ktoś wierzy w Boga, ale nie akceptuje prawdy, to jego usposobienie życiowe nigdy się nie zmieni, choćby dużo wycierpiał. Chciałam być kimś, kto akceptuje prawdę, ale gdy mnie przycinano i się ze mną rozprawiano, mimowolnie się kłóciłam i broniłam, a czasem zaprzeczałam temu, co mówili inni. Później żałowałam i zastanawiałam się: czemu się kłóciłam? Czemu czułam potrzebę, żeby tak dużo mówić? Ale na tym się kończyło i dlatego, że nie dostrzegałam jasno istoty problemu, nie zyskałam prawdziwego wejścia. Niedawne doświadczenia sprawiły, że zaczęłam się nad sobą zastanawiać, szukać prawdy, rozpoznawać, że kłótliwość to szatańskie usposobienie kogoś znużonego prawdą, i wiem, że jeśli nie okażę skruchy i się nie zmienię, będę zagrożona.

Nadzoruję pracę ewangelizacyjną w moim kościele. Na spotkaniu podsumowującym przełożona podlewania, siostra Liu, zgłosiła problem w ewangelizacji, mówiąc: „Ostatnio osoby podlewające nie mówią nam na czas o stanie neofitów potrzebujących podlewania, co oznacza, że nie możemy przy podlewaniu odnieść się do pojęć i problemów neofitów”. Słysząc, że siostra Liu wskazuje na problem w mojej pracy w obecności tak wielu osób, poczułam w sercu wstyd. „Czy chcesz powiedzieć, że nie wykonuję praktycznej pracy? To nie tak, że nie omawiam z braćmi i siostrami tych problemów. Mówiłam im o tym już dawno, ale by doskonała się zmiana, potrzeba czasu, czyż nie? Wielu z nich dopiero rozpoczęło pracę ewangelizacyjną. Czemu tak dużo od nich wymagasz?”. Nie umiałam zaakceptować tego, co mówiła, i czułam, że ona nie dba o trudności innych. Chciałam wtedy od razu powiedzieć, co myślę, ale bałam się, że wszyscy uznają, że nie akceptuję sugestii, co postawiłoby mnie w złym świetle, więc niechętnie posłuchałam jej sugestii. Ponaglałam braci i siostry, by poświęcili czas na przekazanie informacji o neofitach potrzebujących podlewania. Po pewnym czasie sytuacja się trochę poprawiła i już więcej nie zaprzątałam sobie tym głowy. Aż tu pewnego dnia dowiedziałam się, że niektóre osoby podlewające nie współpracują należycie z ewangelizatorami i mają wobec nich jakieś uprzedzenia. Bez zastanowienia pomyślałam: „To na pewno dlatego, że siostra Liu wciąż tylko mówi o problemach ewangelizatorów”. Miałam do niej żal i myślałam: „Jest irytująca. Nigdy nie myśli o tym, co powinna powiedzieć w danej sytuacji. Ilekroć omawiamy pracę, ona powtarza, że ewangelizatorzy nie przekazują na czas informacji o neofitach. Wszyscy to słyszą i myślą o nas nie wiadomo co. Jeśli tak będzie dalej, to jak ułoży się nasza współpraca?”. Myśląc o tym, wpadłam w nieopisaną wściekłość. Zgłosiłam tę sytuację naszemu przywódcy, informując, że siostra Liu cały czas szerzy niezadowolenie w swojej grupie w odniesieniu do ewnagelizatorów, co uniemożliwia nam współpracę. Pisząc tę wiadomość, miałam wątpliwości. „Czy to właściwe, że zgłaszam to jako problem? Czy słowo »szerzy« prawidłowo opisuje całą sytuację?”. Ale po chwili pomyślałam: „Informuję tu o faktach. Ilekroć siostra Liu mówi o problemach ewangelizatorów, wzdycha i robi to tak, jakby sytuacja była beznadziejna. Czy nie szerzy w ten sposób niezadowolenia? To, co o niej mówię, jest faktem”. Tak więc wysłałam wiadomość, nie myśląc już o tym więcej. Nazajutrz siostra Liu przysłała mi taką wiadomość: „Jeśli to, co mówiłam, jest niewłaściwe, po prostu mi o tym powiedz. W jaki sposób moje słowa szerzą niezadowolenie?”. Gdy zobaczyłam tę wiadomość, wiedziałam już, że przywódca musiał z nią rozmawiać. Byłam wściekła, bo przecież ona nie przyjmowała niczego do wiadomości i nie chciała się zreflektować. „Aż taka jesteś otępiała? Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co myślisz i mówisz. Twoje westchnienie pokazują dobitnie, jak niezadowolona jesteś z ewangelizatorów. Twoja pogardliwa postawa wpływa na innych. Czyż nie jest to właśnie szerzenie niezadowolenia?”. Chciałam nawet do niej zadzwonić, żeby jej to uzmysłowić, ale pomyślałam: „Jeśli teraz to zrobię, czy nie zaczniemy się kłócić? Jeśli inni o tym usłyszą, to będzie strasznie żenujące. Nasze relacje się popsują i jak wtedy będziemy współpracować? Nie tak chroni się pracę kościoła. Wierzę w Boga od dawna, więc czemu tak impulsywnie reaguję na niektóre sytuacje?”. Przypomniałam sobie te słowa Boga: „Dla wszystkich, którzy wypełniają swój obowiązek, bez względu na to, jak głębokie czy płytkie jest ich zrozumienie prawdy, najprostszą drogą praktyki, dzięki której można wejść w rzeczywistość prawdy, jest myślenie we wszystkim o interesie domu Bożego i porzucenie samolubnych pragnień, indywidualnych intencji, motywacji, dumy i statusu. Przedkładaj korzyści domu Bożego ponad wszystko – przynajmniej tyle powinno się zrobić(Oddając serce Bogu, można pozyskać prawdę, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowa „interes domu Bożego” sprawiły, że zaczęłam się nad sobą zastanawiać. Interesy domu Bożego liczą się najbardziej. Mój spór z siostrą dotyczył tylko tego, kto ma rację, a kto nie ma. Obie byłyśmy przełożonymi. Gdybyśmy zaczęły się kłócić i nasze stosunki by się oziębiły, to wpłynęłoby na pracę. Ucierpiałby na tym wyższy cel. To, że siostra Liu zgłosiła problem, nazwałam szerzeniem niezadowolenia, ale to określenie mogło być niewłaściwe. Szerzyć niezadowolenie to nazywanie białego czarnym, mylenie dobra ze złem, mówienie, że coś pozytywnego jest negatywne. Stoją za tym niewłaściwe pobudki, ktoś atakuje i potępia innych swoimi słowami, aby osiągnąć własne cele. Ale siostra Liu prawidłowo opisała problem w naszej pracy. W sposób obiektywny o nim mówiła. Były przejawy bylejakości i nieodpowiedzialności w tym, jak ewangelizatorzy pełnili obowiązki, więc ona mówiła o tym, by naprawić odchylenia i luki w naszej pracy. To było z korzyścią dla ewangelizacji i nie było w tym niewłaściwych pobudek osobistych. Nawet jeśli przyjęła nieodpowiedni ton, to chciała dobrze. A ja określiłam to jako szerzenie niezadowolenia z ewangelizatorów. Znieważałam ją i atakowałam. Myśląc o tym, poczułam się winna i odpowiedziałam jej: „Wyraziłam się nieodpowiednio. Przepraszam”. Przyjęła przeprosiny. Powiedziała, że powinniśmy więcej się komunikować i współpracować, by dobrze pełnić obowiązki. Widząc jej odpowiedź, poczułam się zawstydzona. Ale cieszyło mnie to, że się uspokoiłam. Inaczej doszłoby między nami do niesnasek i praca by na tym ucierpiała. Nie myślałam już potem o tej całej sprawie, ale czułam, że nie zyskałam dużej samowiedzy o swoim zepsuciu, więc modliłam się do Boga, prosząc Go o oświecenie, abym mogła poznać samą siebie.

Pewnego dnia, pisząc artykuł, trafiłam na te słowa Boga. Bóg Wszechmogący mówi: „Jaka jest kluczowa postawa, którą należy przyjąć, gdy ktoś się z nami rozprawia lub nas przycina? Po pierwsze, musisz to zaakceptować bez względu na to, kto i z jakiego powodu się z tobą rozprawia, czy wydaje ci się to nazbyt surowe, albo w jakim jest utrzymane tonie i w jakich wyrażone słowach, powinieneś to zaakceptować. Następnie powinieneś rozpoznać, co zrobiłeś źle, jaką skażoną skłonność ujawniłeś, i czy postąpiłeś zgodnie z zasadami prawdy. Kiedy jesteś przycinany i gdy się z tobą rozprawiają, powinieneś przede wszystkim przyjąć taką właśnie postawę. A czy antychryści mają taką postawę? Nie; od początku do końca emanuje z nich postawa oporu i niechęci. Czy z takim nastawieniem mogą wyciszyć się przed Bogiem i pokornie zaakceptować przycinanie i rozprawianie się z nimi? Nie mogą. Co więc wtedy zrobią? Przede wszystkim będą się wykłócać i przedstawiać uzasadnienia, broniąc się i argumentując przeciwko krzywdom, jakie wyrządzili i zepsutemu usposobieniu, jakie ujawnili, w nadziei zyskania zrozumienia i przebaczenia ludzi, aby nie musieli brać żadnej odpowiedzialności ani przyjmować słów, które się z nimi rozprawiają i ich przycinają. (…) Przymykają oko na własne błędy, choćby nie wiem jak były ewidentne i jak wielkie straty spowodowały. Nie czują się w najmniejszym stopniu smutni lub winni i nie mają żadnych wyrzutów sumienia. Zamiast tego usprawiedliwiają się ze wszystkich sił i wszczynają wojnę na słowa, myśląc sobie: »Tu wszystkie chwyty dozwolone. Każdy ma swoje powody; wszystko sprowadza się do tego, kto jest lepszym mówcą. Jeśli uda mi się przekonać większość do mojego uzasadnienia i wyjaśnienia, to wygrywam, a prawdy, o których mówisz, nie są prawdami, a twoje fakty się nie liczą. Chcesz mnie potępić? Nie ma mowy!«. Kiedy ktoś rozprawia się z antychrystem i przycina go, on w głębi serca i duszy jest absolutnie, stanowczo oporny, niechętny i odrzuca to. Jego postawa jest taka: »Cokolwiek masz do powiedzenia, choćbyś miał rację, nie przyjmę tego i nie przyznam się do tego. Nie jestem winny«. Bez względu na to, że fakty ujawniają ich skażone usposobienie, nie przyznają tego ani nie przyjmują do wiadomości, tylko kontynuują swój sprzeciw i opór. Cokolwiek mówią inni, oni nie akceptują ani nie uznają tego, tylko myślą: »Zobaczymy, kto kogo przegada; przekonajmy się, kto jest lepszy w toczeniu sporów«. Jest to jeden z rodzajów postawy, jaką antychryści prezentują, gdy się z nimi rozprawia i ich przycina(Punkt dziewiąty: Wypełniają obowiązki tylko po to, by się wyróżnić, zaspokoić swoje interesy i ambicje; nigdy nie zważają na interesy domu Bożego, a nawet poświęcają je dla osobistej chwały (Część ósma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). „Kiedy ktoś rozprawia się z antychrystem i przycina go, zapytaj najpierw, czy potrafi się przyznać do swoich złych czynów? Następnie zapytaj, czy potrafi zastanowić się nad sobą i poznać siebie? I w trzeciej kolejności zapytaj, czy potrafi odebrać lekcję od Boga, gdy ktoś się z nim rozprawia i przycina go? Dzięki tym trzem krokom można zobaczyć naturę i istotę antychrysta. Jeśli osoba może się podporządkować w obliczu przycinania i rozprawiania się, i zastanowić się nad sobą, a tym samym rozpoznać własne skażone wylewy i istotę, to jest to ktoś, kto może przyjąć prawdę. Nie jest antychrystem. Te trzy kroki to dokładnie to, czego antychrystowi brakuje. Kiedy antychryst jest przycinany i ktoś się z nim rozprawia, to zamiast tego robi coś innego, czego nikt się nie spodziewał – mianowicie, kiedy jest przycinany i ktoś się z nim rozprawia, on wysuwa bezpodstawne kontrargumenty. Zamiast wyznać swoje złe postępowanie i uznać swoje skażone usposobienie, potępia osobę, która się z nim rozprawia i go przycina. Jak to robi? Mówi tak: »Niekoniecznie wszystkie przypadki rozprawiania się i przycinania muszą być słuszne. W rozprawianiu się i przycinaniu chodzi o ludzkie potępienie i osąd, nie są one wykonywane w imieniu Boga. Tylko Bóg jest sprawiedliwy. Kto by potępiał innych, sam ma być potępiony«. Czy nie jest to bezpodstawny kontrargument? Jaki człowiek wysuwałby takie bezpodstawne kontrargumenty? Mógłby to zrobić tylko niepokorny szkodnik, który jest głuchy na głos rozumu, i tylko ktoś, kto jest pokroju diabła, szatana. Osoba mająca sumienie i rozsądek nigdy by czegoś takiego nie zrobiła(Punkt dziewiąty: Wypełniają obowiązki tylko po to, by się wyróżnić, zaspokoić swoje interesy i ambicje; nigdy nie zważają na interesy domu Bożego, a nawet poświęcają je dla osobistej chwały (Część ósma), w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Te słowa ujawniają, że antychryści reagują na przycinanie i rozprawianie się oporem i znużeniem. Nawet gdy fakty są oczywiste, nie przyznają się do błędów. By zachować godność i status, próbują się usprawiedliwiać, bronią się i wszczynają kłótnie, a nawet czarne nazywają białym i potępiają tych, którzy się z nimi rozprawiają. Dotarło do mnie, że postępowałam tak samo jak antychryści, opisywani w słowach Boga. Nadzoruję pracę ewangelizacyjną. Problem wskazany przez siostrę Liu w tym, jak ewangelizatorzy pełnią obowiązki, był luką w mojej własnej pracy, ale ja tego nie akceptowałam, kłóciłam się i broniłam siebie w swoim sercu. Myślałam, że wszystko ze mną w porządku i że ta siostra celowo próbuje mnie zawstydzić, więc się do niej uprzedziłam. Później odwróciłam kota ogonem, żeby ją osądzić, zrzucić winę i zgłosić fałszywą skargę do przywódcy. Nie miałam człowieczeństwa. Użyłam pretekstu w postaci trudności ewangelizatorów, by przeszkodzić innym we wskazywaniu problemów. Wydawało się, że współczuję braciom i siostrom, ale tak naprawdę byłam kłótliwa i broniłam siebie. Gdybym faktycznie brała odpowiedzialność za życie braci i sióstr, dałabym więcej wskazówek, aby rozwiązać problemy i naprawić odchylenia. To by rzeczywiście było z korzyścią dla nich. A ja robiłam odwrotnie. Jeśli chodzi o problemy z ich pracy, nie pomagałam ich rozwiązywać, omawiając prawdę, lecz tuszowałam je. Jak niby brałam odpowiedzialność za życie braci i sióstr? Po prostu starałam się zachować swój wizerunek i status. Te trudności stały wymówką, żeby nie akceptować prawdy, przycinania i rozprawiania się ze mną. Byłam kłamliwa i nikczemna.

Potem pomyślałam, że są problemy w tym, jak pełnię obowiązki, więc czemu z takim przekonaniem winiłam innych za swoje problemy? Czemu nie czułam się zawstydzona i nieswojo? Jaka była główna przyczyna tego problemu? Poszukiwałam dalej i przeczytałam inny fragment słów Boga. Bóg Wszechmogący mówi: „Kiedy ktoś przycina antychrysta i rozprawia się z nim, pierwszą rzeczą, jaką antychryst robi, jest stawianie oporu i płynące z głębi serca odrzucenie. Antychryst z tym walczy. Dlaczego tak robi? Dzieje się tak dlatego, że antychryści, z samej swojej natury i istoty, mają dość prawdy, nienawidzą jej i wcale jej nie akceptują. Naturalnie, esencja i usposobienie antychrysta uniemożliwiają mu przyznanie się do własnych błędów lub do własnego skażonego usposobienia. Opierając się na tych dwóch faktach, możemy powiedzieć, że postawa antychrysta wobec przycinania go i rozprawiania się z nim polega na całkowitym i kompletnym odrzuceniu i sprzeciwie. Antychryści nienawidzą tego, opierają się temu z głębi serca i nie mają za grosz akceptacji lub uległości, a tym bardziej jakiejkolwiek prawdziwej refleksji czy skruchy. Kiedy antychryst jest przycinany i kiedy się z nim rozprawiają, to niezależnie od tego, kto tego dokonuje, dla antychrysta nie ma żadnego znaczenia, czego to dotyczy, w jakim stopniu ponosi winę za daną sprawę, jak rażący jest błąd, jak wielką niegodziwość popełnił lub jakie konsekwencje dla kościoła spowodowała ta jego niegodziwość. Dla antychrysta ten, kto go przycina i rozprawia się z nim, uwziął się na niego albo celowo doszukuje się błędów, aby go za nie karać. Antychryst może nawet posunąć się do stwierdzenia, że jest właśnie zastraszany i poniżany, że nie jest traktowany po ludzku, i że jest deprecjonowany oraz wyszydzany. Kiedy już antychryst zostanie poddany przycinaniu i rozprawianiu się, nigdy nie zastanawia się nad tym, co właściwie zrobił źle, jakiego rodzaju skażone usposobienie ujawnił, czy usiłował dociec, jakie zasady obowiązują w danej kwestii, albo czy postępował zgodnie z zasadami prawdy lub wypełniał swoje powinności. Antychryści nie analizują samych siebie ani nie zastanawiają się nad żadnym z powyższych pytań i nie rozważają tych kwestii. Zamiast tego podchodzą do rozprawiania się z nimi i przycinania impulsywnie i zgodnie ze swoją własną wolą(Punkt dwunasty: Kiedy nie mogą zyskać pozycji ani nie mają nadziei na błogosławieństwa, chcą się wycofać, w: Słowo, t. 4, Demaskowanie antychrystów). Słowa Boga uświadomiły mi, że antychryści nie akceptują przycinania i rozprawiania się, bo z natury swej znużeni są prawdą i nienawidzą prawdy. Nie są w stanie przyjąć od Boga pozytywnych rzeczy i pogardzają poradą, która zgodna jest z prawdą. Zastanowiłam się nad sobą i zrozumiałam, że od samego początku odrzucałam poradę siostry, bo w swojej głowie już postanowiłam: „Nikt z was nie pracuje bezpośrednio z nami, ale dajecie rady, nie znając sytuacji, co znaczy, że jesteście bezrozumni i utrudniacie sprawy”. Choć nic nie mówiłam głośno, stwarzałam pozory posłuszeństwa, ale w głowie miałam już ułożone powody do wykorzystania, by przeczyć innym i odrzucać porady. Raz po raz podkreślałam, że powiedziałam i zrobiłam to, o co mnie proszono, implikując postawę w rodzaju „Czego jeszcze ode mnie chcecie? Zrobiłam, o co mnie proszono, więc praktykowałam prawdę. Nie możecie mnie oskarżyć, a jeśli to zrobicie, będziecie w błędzie”. W moim odrzuceniu wskazówek i pomocy przejawiałam szatańskie usposobienie polegające na znużeniu prawdą. Pomyślałam wtedy o słowach Bożych, które mnie poruszyły. Bóg mówi: „Wielu uważa, że prawdy, które są dla nich nie do zaakceptowania lub których nie potrafią wprowadzać w życie, nie są prawdami. Dla takich ludzi Moja prawda staje się czymś, czemu można zaprzeczyć i co można odrzucić(Powinniście zważać na wasze uczynki, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Przyznawałam, że słowo Boże jest prawdą, że przycinanie i rozprawianie się służą wejściu w życie, że pomaga to ludziom się zreflektować, ale tak naprawdę, gdy mnie przycinano i się ze mną rozprawiano lub gdy inni mnie krytykowali, czułam opór i urazę. Jeśli ktoś mnie oskarżał lub coś mi radzi, nie akceptowałam tego, zasłaniałam się wymówkami, żeby się bronić, w ogóle nie szukałam zasad prawdy. Robiłam, co chciałam, wedle własnego widzimisię. Po szczegółowej analizie pojęłam, że moja kłótliwość pozornie broniła ewangelizatorów, ale w istocie chroniła mój wizerunek i status, jak gdyby wzmożona kłótliwość miała mi zyskać współczucie wśród braci i sióstr. W ten sposób nieważne, jak duży był problem z ewangelizacją, nie musiałam brać winy na siebie, nikt nie mógł mnie oskarżyć i mój wizerunek nie doznawał uszczerbku. Byłam taka kłamliwa! Ta kłótliwość zdawała się chronić mój wizerunek, ale ponieważ nie szukałam ani nie akceptowałam prawdy, ujawniałam szatańskie usposobienie, mój charakter i moja godność były splamione. Rozpoznając to, zaczęłam żałować, że tyle lat już wierzę w Boga, nie dążąc prawidłowo do prawdy. Ilekroć mnie przycinano i się ze mną rozprawiano, nic nie mówiłam, ale w głowie miałam pełno argumentów, nie mogłam się uspokoić i zastanowić się nad sobą. W efekcie doświadczałam różnych rzeczy, ale nic nie zyskiwałam. Myśląc o tym, powiedziałam sobie, że nie będę się już kłócić, gdy zdarzy się coś, co nie zgadza się z moimi pojęciami. Zamiast tego uspokoję się, pomodlę i wyciągnę z tego naukę. To było najważniejsze.

Niedługo potem zaczęłam pracować przy filmach. Któregoś dnia dostałam wiadomość, że neofita dał się zwieść plotkom i rozpowszechniał w grupie pewne błędne poglądy. By uchronić innych neofitów, musieliśmy szybko omówić z nimi prawdę. Ale wtedy problem z filmami też wymagał mojej uwagi. Byłam rozdarta, bo obie te sprawy były pilne, a ja już przekazałam neofitów komuś innemu, więc postanowiłam, że najpierw zajmę się filmem. Gdy dotarłam na plan filmowy, pewne sprawy długo mnie tam zatrzymały. Zadzwonił przywódca i powiedział: „Czemu nie odróżniasz rzeczy ważnych od mniej ważnych? Gdy neofici są zwodzeni, to jest problem priorytetowy. Co może być ważniejsze? Pracujesz przy filmach, ale nie możesz pozwolić, by to przeszkadzało ci w kluczowej pracy. Zastanów się nad sobą i pomyśl, z jakich pobudek traktujesz swoją pracę w ten sposób. Być może za bardzo cieszy cię to, że możesz stanąć przed kamerą”. W reakcji na takie przycinanie i rozprawianie się ze mną chciałam się kłócić. „Czy nie poprosiłam kogoś innego, by zajął się sprawą zwodzenia neofitów? W najgorszym razie opóźniłam rozwiązanie tego problemu. Przyjmuję do wiadomości, że być może nie wiem, co jest ważniejsze, ale to, że niby chcę się popisywać, jest nie do przyjęcia! Po pierwsze, przy filmach nie pracuję jako aktorka, a po drugie, nie mam wcale parcia na szkło, więc czemu mówisz o mnie coś takiego? Może się martwisz, że będę rozproszona i mniej efektywna w swojej pracy, przez co wyniki twojej pracy będą gorsze?”. Nagle uświadomiłam sobie, że się mylę, myśląc w ten sposób. Czemu spychałam winę na kogoś innego? Czemu chciałam kogoś innego atakować? Czy nie robiłam się znowu kłótliwa? Przypomniałam sobie wtedy fragment słów Boga: „Bez względu na powód – chociaż możesz mieć jakiś wielki żal – jeśli nie akceptujesz prawdy, jesteś skończony. Bóg patrzy na twoją postawę, szczególnie w sprawach dotyczących praktykowania prawdy. Czy narzekanie coś ci da? Czy narzekaniem możesz rozwiązać problem skażonego usposobienia? A nawet jeśli twoja skarga jest uzasadniona, to co z tego? Czy poznałeś prawdę? Czy Bóg zaaprobuje to, że stajesz przed Nim? Kiedy Bóg mówi: »Nie jesteś kimś, kto praktykuje prawdę. Odejdź na bok; mam cię dość«, czyż nie jesteś wtedy skończony? Tym jednym zdaniem – »Mam cię dość« – Bóg ujawni i zdefiniuje cię jako osobę(Podporządkowanie się Bogu jest podstawową lekcją w pozyskiwaniu prawdy, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Słowo Boże uświadomiło mi, że gdy byłam przycinana i rozprawiano się ze mną, Bóg chciał zobaczyć moją postawę. Jeśli się kłóciłam, czepiałam innych, nie szukałam prawdy i blokowałam się przy problemach, to znaczy, że nie wyciągnęłam nauki. Nieważne, jak dobra i donośna była moja argumentacja, nawet jeśli inni ją rozumieli i aprobowali, to jaki z tego pożytek? Jeśli nie przyjmuję prawdy, moje usposobienie nigdy się nie zmieni. Z tą myślą pomodliłam się do Boga, prosząc Go o oświecenie, bym poznała samą siebie. Przez kolejne dni często zadawałam sobie pytanie: „Jakie niewłaściwe pobudki mną kierują?”. Gdy się tak zastanawiałam, coś nagle do mnie dotarło. Wyżsi rangą przywódcy poprosili mnie o zajęcie się pracą przy filmach, więc byłam bardzo aktywna. Ten film był ważny dla tych przywódców i wiedziałam, że muszę wypaść jak najlepiej. Choć to była tylko część mojej pracy, chciałam wszystko dokładnie sprawdzić i udzielić kompleksowej porady. Nie chciałam, żeby pojawiły się jakiekolwiek problemy. Gdyby coś poszło nie tak, co by powiedzieli przywódcy? Dlatego byłam bardzoo entuzjastyczna i aktywna. To, że wcale nie chciałam stanąć przed kamerą, nie znaczyło, że nie miałam osobistych pobudek. Robiłam to wszystko, bo chciałam zyskać uznanie w oczach przywódców i innych osób. Chodziło mi o mój wizerunek i status. Przy problemie tak ważkim, jak zwodzenie neofitów, powinnam była inaczej skoordynować swój harmonogram z braćmi i siostrami pracującymi nad filmem. Z łatwością mogłam najpierw zająć się sprawą neofitów. Ale myśląc o tym, jaką wagę wyżsi rangą przywódcy przykładali do filmu, zapomniałam o tym, co ważniejsze, odłożyłam sprawę neofitów na później i udałam się na plan filmowy. Pełniąc obowiązki, nie dbałam o wolę Boga, troszczyłam się o swój status i swoją reputację. Byłam samolubna i podła! Gdyby siostra nie przycięła mnie i nie rozprawiła się ze mną, nie zreflektowałabym się, nie rozpoznałabym osobistych pobudek plamiących moje wypełnianie obowiązków. Gdy to zrozumiałam, nie miałam już żalu do nikogo. Czułam, że jestem skażona i że moje pobudki są plugawe. Bóg nie rozprawiał się ze mną za pośrednictwem innych, żeby mnie upokorzyć, On chciał mnie oczyścić, poprowadzić mnie do pełnienia obowiązków zgodnie z zasadami i do wkroczenia w rzeczywistość prawdy. Zrozumiałam też, że gdy się nie wykłócałam, tylko byłam posłuszna, Bóg mnie oświecał i uświadamiał mi moje braki i wady, bym unikała postępowania według własnych mniemań i bym nie szkodziła pracy kościoła. Gdy to sobie uzmysłowiłam, nie czułam udręki w sercu, wręcz przeciwnie, czułam się spełniona. To były cudowne doświadczenia.

Potem odnalazłam ścieżki praktykowania w słowie Bożym. Bóg mówi: „Jaką zepsutą cechę usposobienia trzeba skorygować, aby odebrać lekcję posłuszeństwa? To właśnie skłonność do arogancji i zadufania jest największą przeszkodą dla praktykowania przez ludzi prawdy i posłuszeństwa Bogu. Ludzie o aroganckim i zadufanym usposobieniu są najbardziej skłonni do rozumowania i nieposłuszeństwa, zawsze myślą, że mają rację, więc nie ma nic pilniejszego niż skorygowanie i rozprawienie się z aroganckim i zadufanym usposobieniem. Kiedy ludzie staną się ulegli i przestaną przedstawiać własną argumentację, problem buntu zostanie rozwiązany, a oni będą zdolni do posłuszeństwa. A jeśli ludzie mają być w stanie osiągnąć posłuszeństwo, czy muszą posiadać pewien stopień racjonalności? Muszą posiadać rozsądek normalnego człowieka. Bez względu na to, czy w jakiejś sprawie postąpiliśmy właściwie, czy nie, jeśli Bóg nie jest usatysfakcjonowany, powinniśmy postępować tak, jak Bóg mówi, słowa Boże są standardem dla wszystkiego. Czy to jest racjonalne? Taki rozsądek powinien ponad wszystko znajdować się w ludziach. Bez względu na to, jak bardzo cierpimy, i bez względu na nasze intencje, cele i powody, jeśli Bóg nie jest usatysfakcjonowany – jeśli nie zostały spełnione Boże wymagania – to nasze działania niezaprzeczalnie nie były zgodne z prawdą, więc musimy słuchać Boga, być Mu posłuszni i nie próbować argumentować ani usprawiedliwiać się przed Bogiem. Kiedy posiadasz taką racjonalność, kiedy posiadasz rozsądek normalnej osoby, łatwo rozwiązać twoje problemy, a ty stajesz się naprawdę posłuszny. Bez względu na to, w jakiej znajdziesz się sytuacji, nie będziesz nieposłuszny i nie będziesz przeciwstawiać się wymaganiom Boga, nie będziesz analizować, czy to, o co prosi Bóg, jest właściwe czy nie, dobre czy złe, będziesz w stanie być posłusznym – w ten sposób korygując swój stan rozumowania, bezkompromisowości i buntowniczości. Czy każdy ma w sobie te buntownicze stany? Te stany często pojawiają się u ludzi, a ci myślą sobie: »Dopóki moje podejście, propozycje i sugestie są rozsądne, to nawet jeśli naruszam zasady prawdy, nikt nie powinien mnie przycinać ani rozprawiać się ze mną, bo nie dopuściłem się zła«. To powszechny stan u ludzi. Uważają, że jeśli nie popełnili zła, nie należy ich przycinać ani rozprawiać się z nimi; tylko ludzie, którzy dopuścili się zła, powinni tego doświadczyć. Czy ten pogląd jest prawidłowy? Absolutnie nie. Obiektem przycinania i rozprawiania się jest głównie zepsute usposobienie ludzi. Jeśli ludzie mają zepsute usposobienie, należy ich przyciąć i rozprawić się z nimi. Gdyby ktoś ich przyciął i rozprawił się z nimi dopiero po tym, jak dopuścili się zła, byłoby już za późno, ponieważ szkody zostałyby już wyrządzone. A jeśli usposobienie Boga zostało znieważone, dostanie ci się za to, Bóg może przestać wykonywać w tobie dzieło – w takim przypadku, jaki byłby sens rozprawiania się z tobą? Nie ma innego wyjścia, niż tylko cię zdemaskować i wyrzucić. Główną trudnością, która uniemożliwia ludziom posłuszeństwo Bogu, jest ich aroganckie usposobienie. Jeśli ludzie naprawdę są w stanie zaakceptować osądzanie i karcenie, będą w stanie skutecznie skorygować swoje własne aroganckie usposobienie. Bez względu na to, w jakim stopniu są w stanie je skorygować, jest to korzystne dla praktykowania prawdy i bycia posłusznym Bogu(Pięć warunków, które należy spełnić, by wejść na właściwą ścieżkę wiary w Boga, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Kontemplując słowo Boże, zrozumiałam, że by wyzbyć się kłótliwego, buntowniczego usposobienie, trzeba być posłusznym. Nieważne, jak dobre są twoje argumenty, jeśli nie zgadzają się z prawdą lub jeśli ktoś zgłosi sprzeciw, zaakceptuj to, szukaj prawdy, zastanów się nad sobą i spróbuj siebie zrozumieć. Taki rozum należy posiadać, a także taką ścieżkę praktykowania. Kłótliwi ludzie nie szukają ani nie akceptują prawdy, brak im postawy posłuszeństwa, więc choćby doświadczyli bardzo dużo, to i tak nie wzrastają w życiu. Tylko posłuszeństwo Bogu, akceptacja prawdy i autorefleksja poprzez słowa Boga mogą zmienić nasze zepsute usposobienie. Przez lata wiary w Boga, ilekroć mnie przycinano i się ze mną rozprawiano, czułam w sercu opór i chciałam się wykłócać. Straciłam wiele okazji do zyskania prawdy. Mogłam mieć taką wiarę jeszcze przez dwadzieścia lat, ale co bym zyskała? Powiedziałam sobie, że od tego momentu, gdy będą mnie przycinać i rozprawiać się ze mną, to będę posłuszna i wyciągnę z tego naukę, choćby było mi ciężko. To są szanse na zyskanie prawdy i zmianę, więc powinnam je docenić i starać się być kimś, kto akceptuje prawdę i jest posłuszny Bogu.

Obecnie zdarzały się różne rzadkie katastrofy, a według Biblii w przyszłości będą jeszcze większe. Jak więc zyskać Bożą ochronę podczas wielkiej katastrofy? Skontaktuj się z nami, a pomożemy Ci znaleźć drogę.

Powiązane treści

Połącz się z nami w Messengerze