Gdy dowiedziałam się o śmierci mojej mamy
Mój tata zachorował i zmarł, zanim skończyłam rok. Mama musiała pracować na dwa etaty, żeby wychować pięcioro dzieci. Harowała codziennie od świtu do zmierzchu i była dla nas jednocześnie matką i ojcem. Gdy na to patrzyłam, bolało mnie serce, i złożyłam w duszy przyrzeczenie: „Kiedy dorosnę, zaopiekuję się mamą, żeby nie musiała się o nic martwić”. Aby ją odciążyć, po szkole pomagałam w pracach domowych, ale mama kochała mnie tak bardzo, że się na to nie godziła. Chciała po prostu, żebym się pilnie uczyła. Gdy mówiłam jej: „Jesteś taka zmęczona. Czy nie byłoby ci trochę łatwiej, gdybym ci pomogła?”, odpowiadała: „To nic, że jestem zmęczona. Gdy dorośniecie i się mną zaopiekujecie, to czy nie będę miała wygodnego życia? Spójrz na swoją kuzynkę. Jej mama wcześnie zmarła i tata wychowywał ją sam. Odkąd wyszła za mąż, dba o to, żeby miał co jeść, w co się ubrać, i żeby niczego mu nie brakowało. Czy nie żyje mu się wygodnie?”. Pewnego razu kuzynka powiedziała mi: „Nawet wrony wiedzą, że muszą karmić swoich rodziców. Mój tata wiele wycierpiał, żeby mnie wychować. Jeśli się nim nie zaopiekuję, w czym będę lepsza od zwierzęcia?”. Pomyślałam wtedy, że kiedy dorosnę, chciałabym być jak moja kuzynka i zaopiekować się mamą. Potem wyszłam za mąż i choć nie miałam dobrej pracy ani dużo nie zarabiałam, robiłam wszystko, co mogłam, aby pomagać mamie materialnie i często zabierałam ją do siebie, by okazać troskliwość. Wszyscy moi sąsiedzi chwalili mnie, mówiąc: „Choć córka mieszka daleko, stara się opiekować matką”. To było jak miód na moje serce. Miałam poczucie, że jako dziecko właśnie tak powinnam postępować i że tylko w ten sposób mogę odwdzięczyć się mamie za jej dobroć.
W 1999 roku przyjęłam nowe dzieło Boże. Ze słów Boga zrozumiałam, że Jego pilną intencją jest zbawienie ludzi i włączyłam się w głoszenie ewangelii. Pod koniec 2003 roku zostałam aresztowana. Po wyjściu na wolność byłam zmuszona opuścić swój dom, żeby pracować. Wynajęłam mieszkanie, żeby policja nie mogła mnie śledzić i inwigilować. Później usłyszałam, że trzy razy w ciągu sześciu miesięcy policjanci kręcili się po mojej wiosce, wypytując, gdzie wynajmuję lokum. Odtąd żyłam jak włóczęga. Nie mogłam zabrać mamy do domu i opiekować się nią tak jak kiedyś. Czułam, że mam wobec niej wielki dług. Gdy usłyszałam, że moja szwagierka znęcała się nad nią, gdy była chora, byłam załamana i zdenerwowana. Żałowałam nawet, że zdecydowałam się głosić ewangelię. „Gdybym tego nie robiła, nie zostałabym aresztowana i nie musiałabym opuszczać domu. Mogłabym być z mamą i się nią opiekować”. Uświadomiłam sobie, że mój stan jest niewłaściwy i że głoszenie ewangelii jest moją odpowiedzialnością i misją. Czy nie zdradzałam Boga, żałując, że głoszę ewangelię i wykonuję swój obowiązek? Gdy po zgromadzeniu opowiedziałam przywódczyni o swoim stanie, pokazała mi następujący fragment słów Bożych: „Wszyscy ludzie kierują się uczuciami – a zatem Bóg nie pomija żadnej słabości i ujawnia tajemnice ukryte w sercach całego rodzaju ludzkiego. Dlaczego ludziom tak trudno oddzielić się od ich uczuć? Czy dokonanie tego wykracza poza wymogi sumienia? Czy sumienie jest w stanie wypełnić Bożą wolę? Czy uczucia mogą pomóc ludziom przetrwać przeciwności losu? W oczach Boga uczucie jest Jego wrogiem. Czyż słowa Boże nie stwierdzają tego jasno i wyraźnie?” (Interpretacje tajemnic „Słowa Bożego dla całego wszechświata”, rozdz. 28, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boże uświadomiły mi, że faktycznie kieruję się uczuciami, które tak mnie zaślepiły, że nie potrafiłam odróżnić dobra od zła. Głosiłam ewangelię, żeby ludzie mogli stanąć przed obliczem Boga i przyjąć Jego zbawienie. To była słuszna sprawa i obowiązek, który powinnam wykonywać. Czy od czasów starożytnych nie było wielu prawdziwie wierzących, którzy porzucili wszystko, aby podążać za Bogiem i ponosić koszty na Jego rzecz? Na przykład Piotr. Kiedy Pan Jezus go wezwał, natychmiast porzucił swoje sieci i za Nim poszedł. Gdy sobie to uświadomiłam, zyskałam więcej wiary. Postanowiłam dobrze wykonywać swoje obowiązki, aby zadowolić Boga, i ponownie zaczęłam głosić ewangelię.
Jesienią 2015 roku siostra z kościoła powiedziała mi, że moja mam zmarła. Gdy to usłyszałam, załamałam się. Z trudem powstrzymywałam łzy i pomyślałam: „Jak to możliwe? Czy popadła w depresję i zachorowała, bo nie było mnie przy niej, a ona za mną tęskniła i się o mnie martwiła? Gdyby nie prześladowania ze strony KPCh, mogłabym być przy niej i lepiej się nią zaopiekować, zapewniając jej komfort w ostatnich latach życia. Może wówczas żyłaby kilka lat dłużej”. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej byłam przygnębiona. Gdy wyszłam z domu siostry, po twarzy zaczęły mi płynąć łzy. Moja mama tak wiele wycierpiała, żeby mnie wychować, a kiedy się zestarzała i zachorowała, nie mogłam być przy niej i się nią zaopiekować. Nie było mnie przy niej nawet wtedy, gdy umierała. Myśląc o tym, rzewnie płakałam i czułam ogromny ból. Otarłam łzy i wsiadłam na rower. Kiedy tak jechałam, w mojej głowie przewijały się sceny z okresu, gdy mama mnie wychowywała, zmagając się z trudnościami. Czułam, że mam wobec niej ogromny dług, a ona umarła i straciłam szansę, by być dla niej dobrą córką. Nie mogłam być przy niej nawet w jej ostatnich chwilach. Czy inni powiedzieliby, że jestem złą córką i niewdzięczną łajdaczką? Gdy wróciłam do domu moich gospodarzy, ze stresu nie mogłam nic zjeść. Goszcząca mnie siostra pocieszała mnie, mówiąc: „Życie każdego człowieka jest w rękach Boga. To, kiedy ktoś się rodzi i kiedy umiera, jest z góry przez Boga przesądzone. Nie smuć się aż tak bardzo i więcej się módl”. Gdy to powiedziała, nie czułam już takiego bólu i udręki, ale gdy wykonywałam obowiązki, moje serce nadal było niespokojne, więc modliłam się do Boga, prosząc Go, aby wyprowadził mnie z tego stanu zniechęcenia. Po modlitwie przeczytałam następujący fragment słów Bożych: „Bóg stworzył ten świat i sprowadził nań człowieka, żywą istotę, którą obdarzył życiem. Później człowiek zyskał rodziców i krewnych i nie był już sam. Odkąd tylko ludzkie oko po raz pierwszy ujrzało ten materialny świat, przeznaczeniem człowieka było żyć w ramach Bożego porządku. Pochodzące od Boga tchnienie życia podtrzymuje każdą bez wyjątku żywą istotę przez cały czas jej wzrastania aż do osiągnięcia dorosłości. W czasie trwania tego procesu nikt nie ma jednak poczucia, że człowiek dorasta pod opieką Boga. Miast tego, ludzie sądzą, że wzrasta on pod czułą opieką swych rodziców, a jego dorastaniem kieruje jego własny życiowy instynkt. Dzieje się tak dlatego, że człowiek nie wie, kto obdarzył go życiem, ani skąd ono pochodzi; tym bardziej nie wie zaś, w jaki sposób życiowy instynkt czyni cuda” (Bóg jest źródłem ludzkiego życia, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Ze słów Boga zrozumiałam, że stworzył On niebo, ziemię i wszystkie rzeczy. Dał też człowiekowi życie. Na zewnątrz wydawało się, że to moja mam mnie wychowała, ale gdyby nie Boża opieka i ochrona, już bym nie żyła. Pomyślałam o tym, jak moja córka w wieku pięciu lat zachorowała na śmiertelną chorobę. Byłam pogrążona w smutku i chciałam jej oddać swoje narządy. Lekarz powiedział: „To nic nie da. Leczenie nie uratuje jej życia. Jest śmiertelnie chora i nikt nie może jej uratować”. Bóg przesądził o naszym życiu i śmierci dawno temu i nikt nie może tego zmienić. Chociaż czas śmierci mojej mamy również był w rękach Boga i został przez Niego przesądzony, wierzyłam, że zmarła z powodu depresji i choroby, wywołanych tęsknotą i troską o mnie. Nie rozpoznałam suwerennej władzy Boga! Myśląc o tym, jak mama starała się mnie wychować po śmierci taty, jak się zestarzała i zachorowała, a ja nie mogłam się nią opiekować, czułam wobec niej dług i podczas wykonywania obowiązków moje serce nie chciało się uspokoić. Tak naprawdę, życie człowieka pochodzi od Boga i wszystko, co mam, jest Jego darem. Nie czułam, że jestem coś winna Bogu, bo nie wykonywałam dobrze swoich obowiązków, tylko stale ciążył mi ten dług wobec mamy. Do tego stopnia, że żałowałam wykonywania swoich obowiązków. Naprawdę nie byłam godna nazywać się człowiekiem!
Później przeczytałam słowa Boga, w których mówi On o tym, że „nasi rodzice nie są naszymi wierzycielami”, i moje poglądy uległy zmianie. Bóg Wszechmogący mówi: „Przyjrzyjmy się kwestii następującej: twoi rodzice wydali cię na świat. Kto zdecydował, że wydali cię na świat: ty czy oni? Kto kogo wybrał? Jeśli spojrzeć na to z perspektywy Boga, odpowiedź brzmi: ani ty, ani oni. Ani ty nie zdecydowałeś, ani twoi rodzice nie zdecydowali o tym, że wydali cię na świat. W istocie przesądził o tym Bóg. Odłożymy teraz ten temat na bok, bo ludziom łatwo tę kwestię zrozumieć. Patrząc z twojej perspektywy, byłeś bierny, gdy rodzice wydawali cię na świat, nie miałeś w tej sprawie nic do powiedzenia. Patrząc z perspektywy twoich rodziców, wydali cię na świat z własnej nieprzymuszonej woli, zgadza się? Innymi słowy, pomijając na chwilę zarządzenie Boga, jeśli chodzi o wydanie cię na świat, pełnię władzy w tym względzie mieli twoi rodzice. Postanowili, że wydadzą cię na świat, i to była tylko ich decyzja. To nie ty o tym zdecydowałeś – byłeś pod tym względem bierny i nie miałeś żadnego wyboru. Skoro więc twoi rodzice mieli pełnię władzy i postanowili wydać cię na świat, mają obowiązek i odpowiedzialność, by cię wychować i wprowadzić w dorosłość, by zapewnić ci edukację, pożywienie, ubrania i pieniądze – to jest ich odpowiedzialność i obowiązek, tak właśnie powinni postąpić. Tymczasem ty, w okresie, kiedy rodzice cię wychowywali, byłeś zawsze bierny, nie miałeś prawa wyboru – musiałeś być przez nich wychowywany. Ponieważ byłeś młody, nie miałeś możliwości samemu się wychować, mogłeś jedynie biernie poddać się temu, że wychowują cię rodzice. Zostałeś wychowany w sposób, o którym zdecydowali twoi rodzice. Jeśli dawali ci dobre rzeczy do jedzenie i picia, to jadłeś i piłeś dobre rzeczy; jeśli rodzice stworzyli środowisko życia, w którym żywiłeś się plewami i dziko rosnącymi roślinami, to tym się właśnie żywiłeś. W każdym razie, gdy cię wychowywano, byłeś bierny, a twoi rodzice wypełniali swoje obowiązki. To tak samo, jakby twoi rodzice dbali o kwiat. Skoro chcą dbać o kwiat, powinni go nawozić, podlewać i zapewnić mu dostęp do światła słonecznego. Jeśli chodzi o ludzi, bez względu na to, czy twoi rodzice sumiennie o ciebie dbali i otaczali cię wielką troską, w każdym razie wykonywali swoje obowiązki i wywiązywali się z odpowiedzialności. Bez względu na to, dlaczego cię wychowywali, to była ich odpowiedzialność – ponieważ wydali cię na świat, powinni wziąć za ciebie odpowiedzialność. Czy w związku z tym wszystko, co robili dla ciebie rodzice, można uważać za życzliwość? Nie można, zgadza się? (Nie można). To, że twoi rodzice wypełniali swoje obowiązki wobec ciebie, nie liczy się jako życzliwość, więc jeśli wypełniają swoje obowiązki względem jakichś kwiatów lub roślin, podlewają ją i nawożąc, czy liczy się to jako życzliwość? (Nie). Jest to jeszcze bardziej odległe od życzliwości. Kwiaty i rośliny rosną lepiej na zewnątrz – jeśli posadzone są w ziemi, to rozwijają się dzięki wiatrowi, słońcu i deszczowi. Nie rosną tak dobrze, gdy są w doniczce znajdującej się w pomieszczeniu, ale gdziekolwiek są, tam żyją, zgadza się? Bez względu na to, gdzie się znajdują, tak już zarządził Bóg. Ty jesteś żyjącą osobą, a Bóg bierze odpowiedzialność za każde życie, pozwalając mu trwać i przestrzegać prawa stosującego się do wszystkich istot stworzonych. Ale jako osoba żyjesz w środowisku, w którym wychowują cię rodzice, więc powinieneś dorastać i egzystować w tym środowisku. Twoje życie w tym środowisku w większej skali wynika z zarządzenia Boga, a w mniejszej z tego, że wychowują cię twoi rodzice, zgadza się? W każdym razie, wychowując cię, twoi rodzice wypełniają swój obowiązek i wywiązują się z odpowiedzialności. Wychowywanie cię aż do wkroczenia w dorosłość to ich obowiązek i odpowiedzialność, nie można tego nazwać życzliwością. Jeśli nie można tego nazwać życzliwością, to czyż nie jest to coś, z czego powinieneś korzystać? (Jest). Jest to twoje prawo, z którego powinieneś korzystać. Powinieneś być wychowywany przez rodziców, bo przed wejściem w dorosłość twoją rolą jest być dzieckiem, które jest wychowywane. Toteż twoi rodzice wywiązują się wobec ciebie z pewnej odpowiedzialności, a ty to po prostu przyjmujesz, ale nie otrzymujesz od nich tym samym żadnej łaski ani życzliwości. (…) Rodzice odpowiadają za twoje wychowanie. Postanowili wydać cię na świat, więc mają obowiązek cię wychować, są za to odpowiedzialni. Wychowując cię aż do wkroczenia w dorosłość, po prostu wywiązują się ze swojej odpowiedzialności. Nic im nie jesteś winny, więc nie musisz im niczego wynagradzać. Nie musisz im niczego wynagradzać – to jasno pokazuje, że rodzice nie są twoimi wierzycielami i że nie musisz niczego dla nich robić w zamian za ich życzliwość. Jeśli twoje okoliczności pozwalają ci w jakimś stopniu wypełniać twoje obowiązki wobec nich, rób to. Jeśli twoje środowisko i twoje obiektywne okoliczności nie pozwalają ci na to, nie zastanawiaj się nad tym; nie powinieneś myśleć, że jesteś im coś winien, bo rodzice nie są twoimi wierzycielami” (Jak dążyć do prawdy (17), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boże pozwoliły mi zrozumieć, że Bóg sprawuje suwerenną władzę i to On ustala, kiedy przychodzimy na ten świat. To, że urodziłam się w tej, a nie w innej rodzinie, także zostało przesądzone przez Boga. Niezależnie od tego, ile cierpień zniosła moja mama, aby mnie wychować, to była jej odpowiedzialność i nie powinnam uważać tego za życzliwość czy przysługę z jej strony. Tak jak mówi Bóg: „Skoro twoi rodzice mieli pełnię władzy i postanowili wydać cię na świat, mają obowiązek i odpowiedzialność, by cię wychować i wprowadzić w dorosłość, by zapewnić ci edukację, pożywienie, ubrania i pieniądze – to jest ich odpowiedzialność i obowiązek, tak właśnie powinni postąpić”. Ja jednak nie rozumiałam prawdy i nie postrzegałam spraw zgodnie ze słowami Bożymi. Zawsze uważałam, że po śmierci taty moja mama stała się jednocześnie matką i ojcem, że żyła skromnie, żebym mogła chodzić do szkoły, że starała się mnie wychować i wprowadzić w dorosłość i że bez jej uważnej opieki i troski nie byłabym osobą, którą jestem dzisiaj. Myślałam, że troska ze strony mamy to wyraz jej życzliwości, i zawsze chciałam się jej za nią odwdzięczyć. Gdy dowiedziałam się, że nie żyje, byłam zrozpaczona, myśląc, że nie opiekowałam się nią tak, jak należało. Nie mogłam być przy niej nawet w jej ostatnich chwilach i miałam się za złą córkę. Czułam się zobowiązana jedynie wobec niej i nie miałam ochoty wykonywać swoich obowiązków. Gdybym dalej żyła z poczuciem długu wobec mamy i nie była w stanie wykonywać swoich obowiązków, byłabym naprawdę pozbawiona sumienia i człowieczeństwa. Myśląc o śmierci mamy, zdałam sobie sprawę, że nawet gdybym mogła być z nią do końca, nie byłabym w stanie jej uratować. Nawet gdyby inni chwalili mnie za to, że jestem oddaną córką, jakie miałoby to znaczenie?
Potem przeczytałam więcej słów Bożych. Bóg mówi: „Z powodu uwarunkowań tradycyjnej kultury chińskiej, zgodnie ze swoimi tradycyjnymi pojęciami Chińczycy wierzą, że każdy jest zobowiązany do synowskiej nabożności względem swoich rodziców. Osoba, która tego obowiązku nie przestrzega, jest niegodnym dzieckiem. Takie idee wpaja się ludziom od dziecka, naucza się ich w praktycznie każdym domu, szkole i całym społeczeństwie. Kiedy ludzie mają głowy pełne takich twierdzeń, wówczas myślą: »Synowska nabożność jest najważniejsza. Jeśli jej nie przestrzegam, to nie będę dobrym człowiekiem – będę niegodnym dzieckiem i zostanę potępiony przez społeczeństwo. Będę osobą pozbawioną sumienia«. Czy taki pogląd jest właściwy? Ludzie widzieli tak wiele prawd wyrażonych przez Boga – czy Bóg wymagał, aby okazywali synowską nabożność swoim rodzicom? Czy jest to jedna z prawd, które wierzący w Boga muszą zrozumieć? Nie. Bóg jedynie omawiał niektóre zasady. Według jakiej zasady słowa Boże nakazują ludziom traktować innych? Kochajcie to, co Bóg kocha, i nienawidźcie, czego Bóg nienawidzi – oto zasada, której należy przestrzegać. Bóg kocha tych, którzy poszukują prawdy i są w stanie podążać za Jego wolą. Są to ludzie, których my również powinniśmy kochać. Ci, którzy nie są w stanie podążać za wolą Bożą, którzy nienawidzą Boga i buntują się przeciwko Niemu, to ludzie, których Bóg nienawidzi, i my także powinniśmy ich nienawidzić. O to Bóg prosi człowieka. (…) Szatan używa tego rodzaju tradycyjnej kultury i pojęć moralnych, aby więzić twoje myśli, twój umysł i twoje serce, przez co nie jesteś w stanie przyjąć Bożych słów; jesteś opętany przez te szatańskie rzeczy i niezdolny do przyjęcia Bożych słów. Kiedy chcesz praktykować słowa Boga, te rzeczy powodują w tobie niepokój wewnętrzny, skłaniając cię do sprzeciwiania się prawdzie i wymaganiom Boga, i nie masz siły uwolnić się od jarzma tradycyjnej kultury. Przez jakiś czas walczysz, a potem idziesz na kompromis: wolisz wierzyć, że tradycyjne pojęcia moralne są słuszne i zgodne z prawdą, więc odrzucasz słowa Boga, wyrzekasz się ich. Nie przyjmujesz Bożych słów za prawdę i lekceważysz zbawienie, uważając, że wciąż przecież żyjesz na tym świecie i możesz przetrwać tylko polegając na tych ludziach. Nie mogąc znieść oskarżeń społeczeństwa, wolisz zrezygnować z prawdy i z Bożych słów, oddajesz się tradycyjnym pojęciom moralności i wpływowi szatana, wolisz obrażać Boga i nie praktykować prawdy. Czy człowiek nie jest żałosny? Czyż nie potrzebuje Bożego zbawienia?” (Naprawdę zmienić można się tylko wtedy, gdy rozpozna się swoje błędne poglądy, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). „W świecie niewierzących jest takie powiedzenie: »Kruki odwdzięczają się matkom, karmiąc je, a jagnięta klękają, by ssać mleko matek«. Jest jeszcze takie powiedzenie: »Wyrodne dziecko jest gorsze od zwierzęcia«. Jak pompatycznie brzmią te powiedzenia! Zjawiska, o których mówi pierwsze z nich (»Kruki odwdzięczają się matkom, karmiąc je, a jagnięta klękają, by ssać mleko matek«), rzeczywiście istnieją, są to fakty. Są to jednak po prostu zjawiska w świecie zwierząt. To tylko prawidło, jakie Bóg ustanowił dla różnych istot żywych i do którego stosują się wszelkie rodzaje istot żywych, w tym ludzie. To, że wszelkiego rodzaju istoty żywe stosują się do tego prawidła, dodatkowo potwierdza, że wszystkie one zostały stworzone przez Boga. Żadna istota żywa nie może złamać tego prawidła ani poza nie wykroczyć. (…) To powiedzenie – »Kruki odwdzięczają się matkom, karmiąc je, a jagnięta klękają, by ssać mleko matek« – mówi właśnie o tym, że takie prawidło obowiązuje w świecie zwierzęcym. Wszystkie istoty żywe mają ten instynkt. Gdy młode przychodzą na świat, samice lub samce danego gatunku opiekują się nimi, aż te osiągną dojrzałość. Wszystkie istoty żywe są w stanie wypełniać swoje powinności wobec potomstwa, sumiennie i obowiązkowo wychowując nowe pokolenie. Tym bardziej powinno tak się dziać w przypadku ludzi. O ludziach mówi się, że stoją najwyżej wśród zwierząt – jeśli nie potrafią stosować się do tego prawidła i brak im tego instynktu, to stoją niżej od zwierząt, czyż nie? Toteż bez względu na to, jak wielką troską otaczali cię rodzice, gdy cię wychowywali, i w jaki dużym stopniu wywiązali się z odpowiedzialności wobec ciebie, robili tylko to, co powinni w zakresie możliwości stworzonych ludzi – to był instynkt” (Jak dążyć do prawdy (17), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boże pozwoliły mi zrozumieć, że powodem, dla którego tak bardzo cierpiałam, był wpływ takich idei i poglądów jak: „Wyrodne dziecko jest gorsze od zwierzęcia” czy „Wychowaj dzieci, żeby miał cię kto wesprzeć na starość”. Myślałam, że okazywanie szacunku rodzicom jest całkowicie naturalne i uzasadnione, a jego brak oznacza bycie zdradzieckim i gorszym niż zwierzę. Ukrywałam się i nie mogłam zaopiekować się mamą w domu, więc miałam wyrzuty sumienia i czułam się wobec niej zobowiązana. Bałam się także, że ludzie uznają mnie za złą córkę i osobę pozbawioną sumienia. Dlatego tak bardzo cierpiałam i nie byłam w stanie spokojnie wykonywać swoich obowiązków, a kiedy usłyszałam o śmierci mamy, całkiem się rozsypałam. Zdałam sobie sprawę, że zaszczepiono we mnie idee tradycyjnej kultury i że uważam, iż szacunek wobec rodziców jest ważniejszy niż wykonywanie obowiązku istoty stworzonej. Żałowałam nawet, że głosiłam ewangelię i wykonywałam swoje obowiązki. Czy tym samym nie zdradzałam Boga? Ponieważ zostałam aresztowana przez policję za głoszenie ewangelii, nie mogłam wrócić do domu. Jednak zamiast nienawidzić KPCh, obwiniałam Boga, wierząc, że wszystko to stało się, bo głosiłam ewangelię. Opacznie wszystko to rozumiałam i nie byłam w stanie odróżnić tego, co właściwe, od tego, co niewłaściwe! Wszystko, co mam, pochodzi od Boga. Przez wszystkie te lata troszczył się o mnie i mnie chronił, abym miała możliwość głoszenia ewangelii i wykonywania swoich obowiązków, dążenia do prawdy i dostąpienia Bożego zbawienia. Tymczasem ja nie tylko nie byłam Mu wdzięczna, ale na dodatek źle Go rozumiałam i obwiniałam, żałując nawet wykonywania swoich obowiązków. Byłam naprawdę pozbawiona sumienia! Dopiero wtedy zrozumiałam, że takie idee i poglądy jak „Wyrodne dziecko jest gorsze od zwierzęcia” czy „Wychowaj dzieci, żeby miał cię kto wesprzeć na starość” są niedorzeczne i szatan używa ich, by deprawować ludzi i sprowadzać ich na manowce. Nie chciałam już dłużej kierować się szatańskimi ideami i poglądami. Chciałam patrzeć na ludzi i sprawy, a także zachowywać się i postępować zgodnie ze słowami Bożymi.
Później przeczytałam więcej słów Bożych: „Przede wszystkim, większość ludzi decyduje się opuścić dom, by wykonywać obowiązki, po części z powodu nadrzędnych obiektywnych okoliczności, które wymagają, żeby opuścili rodziców; nie są w stanie zostać u boku rodziców, by się nimi opiekować. Nie jest tak, że z ochotą postanawiają opuścić rodziców; istnieje ku temu obiektywny powód. Po drugie, patrząc subiektywnie, podejmujesz się wykonywania obowiązków nie dlatego, że chciałeś porzucić rodziców i uchylić się od odpowiedzialności, ale dlatego, że Bóg cię wezwał. Aby współpracować z dziełem Boga, przyjąć Jego wezwanie i wypełniać obowiązki istoty stworzonej, nie miałeś wyboru i musiałeś opuścić rodziców; nie mogłeś zostać przy nich, towarzyszyć im i się nimi opiekować. Nie opuściłeś ich, żeby uchylić się od odpowiedzialności, zgadza się? Porzucenie ich, by uchylić się od odpowiedzialności, a przymusowe opuszczenie ich, by odpowiedzieć na wezwanie Boga i wypełniać obowiązki – czyż nie ma tu różnicy pod względem natury? (Jest). Jesteś emocjonalnie przywiązany do rodziców i myślisz o nich; twoje uczucia nie są puste. Jeśli obiektywne okoliczności by na to pozwalały i byłbyś w stanie być przy nich, a jednocześnie wypełniać swoje obowiązki, to byłbyś skłonny dotrzymywać im towarzystwa, otaczać ich opieką i wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Ale z powodu obiektywnych okoliczności musisz ich opuścić; nie jesteś w stanie pozostać z nimi. To nie tak, że nie chcesz brać na siebie tej odpowiedzialności – po prostu nie jesteś w stanie. Czyż nie jest to coś innego pod względem natury? (Jest). Gdybyś opuścił dom, by uchylić się od obowiązków dziecka względem rodziców, to byłoby wyrodne i nieludzkie. Twoi rodzice cię wychowali, a ty nie możesz się doczekać, by rozwinąć skrzydła i szybko pójść na swoje. Nie chcesz widywać swoich rodziców i nie obchodzi cię, że mają jakieś trudności. Nawet jeśli jesteś w stanie pomóc, nie robisz tego; udajesz, że nic nie wiesz, i nie przejmujesz się tym, co mówią o tobie inni – po prostu uchylasz się od odpowiedzialności. To jest wyrodne. Ale czy tak się sprawy mają w tym przypadku? (Nie). Wielu ludzi opuściło swój kraj, swoje miasto i swoją prowincję, aby wypełniać obowiązki; mieszkają z dala od swoich rodzinnych miejscowości. Ponadto z wielu powodów utrzymywanie kontaktów z rodziną jest dla nich niedogodnością. Czasami pytają o sytuację swoich rodziców ludzi pochodzących z tej samej miejscowości i czują ulgę, słysząc, że ich rodzice są zdrowi i dobrze sobie radzą. Tak naprawdę nie jesteś wyrodnym dzieckiem, nie brakuje ci człowieczeństwa w takim stopniu, że wcale nie obchodzą cię twoi rodzice i nie chcesz wypełniać swoich powinności względem nich. Z różnych obiektywnych przyczyn musisz dokonać takiego wyboru, więc nie jesteś wyrodnym dzieckiem” (Jak dążyć do prawdy (16), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). „Powinieneś, jako dziecko, zrozumieć, że rodzice nie są twoimi wierzycielami. Jest wiele rzeczy, które musisz w tym życiu robić, i są to rzeczy, które istota stworzona powinna robić, które zostały ci powierzone przez Pana stworzenia i które nie mają nic wspólnego z odwdzięczaniem się rodzicom za życzliwość. Okazywanie szacunku rodzicom i odwzajemnianie ich życzliwości nie mają nic wspólnego z twoją misją życiową. Można powiedzieć, że nie jest konieczne, żebyś okazywał rodzicom szacunek, odwdzięczał się im lub wypełniał wobec nich jakiekolwiek powinności. Mówiąc bardziej precyzyjnie, możesz po części te powinności wobec nich wypełniać, gdy pozwalają na to okoliczności; gdy nie pozwalają, nie musisz się upierać, żeby to robić. Jeśli nie jesteś w stanie wypełnić tych powinności polegających na okazywaniu rodzicom szacunku i oddania, nie jest to nic strasznego, jest to po prostu w jakimś niewielkim stopniu niezgodne z twoim sumieniem, ludzką moralnością i ludzkimi pojęciami. Ale przynajmniej nie jest sprzeczne z prawdą i Bóg cię za to nie potępi. Gdy zrozumiesz prawdę, twoje sumienie nie będzie cię dręczyć w tej kwestii” (Jak dążyć do prawdy (17), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy I). Słowa Boże pozwoliły mi zrozumieć, jak dzieci powinny traktować swoich rodziców. Moja mama nie była moim wierzycielem. Przyszłam na ten świat z misją do wypełnienia, którą jest wykonywanie obowiązku istoty stworzonej. Gdyby warunki i okoliczności na to pozwoliły, mogłabym zaopiekować się mamą, wypełniając powinności spoczywające na dziecku. Ponieważ okoliczności na to nie pozwoliły, nie powinnam się przy tym upierać. Poza tym to nie tak, że nie chciałam być oddaną córką. Byłam prześladowana i ścigana przez KPCh, więc nie mogłam wrócić do domu, aby się mamą zaopiekować. To nie tak, że nie byłam oddaną córką i nie musiałam się przejmować, co myślą o mnie inni. Najważniejsze było to, że powinnam podporządkować się suwerennej władzy i ustaleniom Boga i dobrze wykonywać swoje obowiązki. Gdy to zrozumiałam, przestałam czuć się ograniczana i mogłam włożyć serce w wykonywanie swoich obowiązków. To osądzające i demaskujące słowa Boże pozwoliły mi pojąć niektóre z moich niedorzecznych poglądów, zrozumieć, jak traktować moją mamę zgodnie z prawdozasadami, jak nie czuć się wobec niej zobowiązaną, jak uspokoić serce i jak wykonywać obowiązki.